Dynamiczny rozwój coraz bardziej zaawansowanych technologii pozwala myśleć, że wkrótce science zacznie wypierać fiction. Rzecz jasna nie przeszkadza to kinu nieprzerwanie snuć bajek o robotach. R2D2, Jox, RoboCop, Transformersy, Mechagodzilla, Wall-e i Terminator – a to jedynie niewielki wycinek niekończącej się listy słynnych stalowych maszyn – oraz ich pobratymcy zostali wchłonięci przez popkulturę i dzisiaj pojawiają się równie chętnie w science-fiction, co w komedii i horrorze.
Giganci ze stali, reż. Shawn Levy, fot. Forum
Android czy cyborgi już jakiś czas temu przestały być kojarzone ze statkami kosmicznymi i odległą przyszłością; wykorzystywane wcześniej niemalże wyłącznie przez fabuły fantastycznonaukowe, dzisiaj są nieodłącznym elementem nie tylko letnich blockbusterów, ale i szeregowych produkcji z każdego gatunku. Hybrydą wydaje się być goszczący obecnie na ekranach film "Giganci ze stali", będący mieszanką filmu familijnego, science-fiction i dramatu sportowego. Człowiek boksuje tam ramię w ramię z robotem, co wcale nie jest udziwnieniem w kinie niespotykanym. Podobna symbioza, zespolenie człowieka z maszyną, to pomysł wcale nie nowy, eksploatowany przez filmowców nagminnie. Kanonicznym przykładem jest „RoboCop”, gdzie brutalnie zamordowany policjant otrzymuje nowe ciało, ale jego odrodzenie naznaczone jest niekończącym się cierpieniem – jest niczym chodzący trup, a świat wokół niego przeżera korupcja i chciwość. Paul Verhoeven, specjalista od mrocznych wizji, nie posuwa się do skrajnego nihilizmu, lecz jego mechaniczny gliniarz to postać tragiczna, doskonale uzupełniająca popkulturowy mit potwora Frankensteina, z którego wyrasta znaczna część podobnych filmowych opowieści. I choć Verhoeven nie jest w swoim czarnowidztwie odosobniony („Klasa 1999”, "Terminator", „Roboty śmierci”, „Świat Dzikiego Zachodu”), istnieją rzecz jasna filmy, w których robot znaczy przyjaciel („Stalowy gigant”, „Ucieczka nawigatora”, "Krótkie spięcie", „Terminator 2”),choć te są w zdecydowanej mniejszości. Podobny stan rzeczy wynika zapewne z lęku przed technologią, podszytego jednak swoistą fascynacją możliwościami nauki i kreatywnością ludzkiego mózgu, chęcią rozpatrywania hipotetycznych scenariuszy dalszego rozwoju nauki. Oczywiście wniosek, że filmy o robotach kontynuują dziewiętnastowieczną myśl Mary Shelley, mówiącą w skrócie bądź ostrożny z techniką, jest sporym uproszczeniem, choć to konkluzja kusząca i wcale nie tak od prawdy daleka. Dzisiejsza premiera, "Giganci ze stali", do obcowania z robotyką raczej zachęca, niż przestrzega.