PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
VOD I NOWE POLA EKSPLOATACJI
  31.01.2013
Resort cyfryzacji przedstawił projekt Ustawy o otwartych zasobach publicznych. Zawarte w niej pomysły budzą sprzeciw nie tylko związków twórczych, ale także instytucji centralnych, których dotyczy. Nie znaczy to jednak, że pomysł na łatwiejszy dostęp do dorobku kultury należy z zasady skreślić.
- Celem ustawy o otwartych zasobach jest stworzenie pozbawionego barier dostępu do zasobów  edukacyjnych, naukowych i kulturowych, szczególnie do zasobów dziedzictwa kulturowego - mówił w wywiadzie dla PAP Michał Boni, szef Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji. Burza, jaką sam sprowokował, umieszczając na stronie projekt, skłoniła ministra do pojednawczych wobec artystów gestów i deklaracji.



O co poszło?

Intencja ministra wydaje się jasna. "Dostępność i możliwość wykorzystywania informacji oraz wiedzy (rozumianych jako wszelkiego rodzaju treści w ich ostatecznym kształcie, będące przejawem działalności twórczej) jest dziś niezbędna dla zapewnienia społeczeństwu odpowiednich szans rozwojowych. Zasoby te są kluczowym kapitałem z perspektywy gospodarczej, mają też istotne znaczenie społeczne, ponieważ wpływają na jakość i skuteczność edukacji. badań i rozwoju, dynamiki kultury oraz szeroko pojętej innowacyjności", piszą autorzy założeń. Dlatego, zdaniem resortu, dzieła kultury wytworzone przy udziale środków publicznych powinny być udostępnione w sposób, który można nazwać "wolną licencją", czyli legalnie w sieci. Dysponentami i "gospodarzami" tego typu obrotu będą tzw. podmioty zobowiązane, czyli przede wszystkim takie instytucje jak PISF, Biblioteka Narodowa itd. - "Wydaje się, że w tej materii uda się z czasem wypracować modele efektywne ekonomicznie i satysfakcjonujące wszystkich. Dojdziemy wtedy do przekonania, że ze względu na masowość odbioru w sieci udostępnianie tam swojej twórczości się opłaca, ale powinien obowiązywać model zachęt i swobodnego wyboru, a nie jakikolwiek przymus" - mówi pojednawczo minister Boni, wyraźnie skonfundowany bezlitosną krytyką projektu.

O dokumencie prezentującym założenia nowej ustawy przede wszystkim trzeba powiedzieć, że jest niezrozumiały dla przeciętnego czytelnika. Sprawia wrażenie pisanego językiem ezopowym. Czy to brak umiejętności redakcyjnych, ograniczenie komunikatu wyłącznie do prawniczego wywodu? Dokument wystawiony do publicznej konsultacji powinien być zrozumiały dla większości przedstawicieli środowisk, których dotyczy. Dopiero z pomocą prawnika interpretatora ujawnia w pełni swoją treść i przesłanie.


Minister Michał Boni i twórczyni "W ciemności" Agnieszka Holland. Fot. AKPA

"Rzeź" w sieci

Fundamentalną wadą projektu jest zrównanie wszystkich dzieł edukacji, kultury, nauki. Zrealizowanie filmu "W ciemności", wysokobudżetowego, koprodukowanego przez kilka podmiotów, w tym zagranicznych, jest o wiele bardziej złożonym faktem organizacyjnym i prawnym niż np. namalowanie olejnego obrazu czy publikacja wyników badań z zakresu humanistyki. Autorzy projektu wykazują się w ten sposób nieznajomość specyfiki przemysłów kultury, podejście bezrefleksyjne i dogmatyczne. Na nieprzystosowalność projektu do rzeczywistości audiowizualnej zwraca uwagę Polski Instytut Sztuki Filmowej. "Utwory audiowizualne takie jak filmy produkowane są z reguły w drodze i w formie tzw. koprodukcji. Jest to przedsięwzięcie wspólne wielu podmiotów współfinansujących wytworzenie filmu i nabywających prawa do niego na zasadzie współwłasności, której wykonywanie określa właśnie powyższa umowa wspólnego przedsięwzięcia. Wykonywanie tej współwłasności to eksploatacja filmu, prowadzona m.in. w internecie. O tym, czy film trafi do internetu, kiedy to nastąpi oraz na jakich warunkach, decyduje umowa, w której na pierwszym miejscu znajdują się z reguły kina oraz eksploatacja telewizyjna. Polska ustawa o kinematografii przewiduje, że film dofinansowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej należy w pierwszej kolejności rozpowszechniać w kinach; wyjątkiem są filmy dokumentalne i edukacyjne, dla których pierwszym w kolejności polem rozpowszechniania może być telewizja. Rozpowszechnianie przez Internet z natury rzeczy jest więc skorelowane, pod względem rynkowym, z rozpowszechnianiem prowadzonym w inny sposób, tj. na innych polach eksploatacji. Czynnikiem decydującym jest z reguły czas i skala spodziewanych wpływów finansowych z rozpowszechniania.".

W projekcie resortu cyfryzacji znalazł się pomysł na "embargo", czyli w uzasadnionych wypadkach utwór trafi do sieci siedem lat po dacie jego produkcji. "Filmy funkcjonują wiele lat, a właściwie bez ograniczeń czasowych na rynku telewizyjnym. Przykładem takim na polskim rynku może być kanał Kino Polska – rozpowszechnia on polskie filmy dawne" -, zwracają uwagę prawnicy PISF.

Co w takim kontekście zrobić z filmami międzynarodowymi? Są one niezwykle złożonymi konstrukcjami finansowo-prawnymi. Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której PISF i polski partner dokładają się do wielkiego, prestiżowego przedsięwzięcia, jak "Rzeź" Romana Polańskiego, "Antychryst" Larsa von Triera, "Kongres" Ariego Folmana i żąda jednocześnie umieszczenia w sieci po siedmiu latach i udostępniania za darmo. Dla tych filmów to mgnienie oka. A polski udział w tej sytuacji nie wart poświęceń.


Kadr z filmu "Rzeź", fot. Kino Świat

Oczywiście, powiedzą liberałowie, można nie brać publicznych pieniędzy. Można nie brać, można cofnąć się w rozwoju kulturalnym i pozostać  prowincjuszem na obrzeżach Europy. Ale sprawa ma szerszy kontekst, na co zwraca uwagę PISF. "Założenia Projektu byłyby możliwe tylko wówczas, gdyby produkcja filmowa była w całości finansowana przez państwo lub też istniałby realny system zrekompensowania nakładów koproducentów na film oraz zwrotu oczekiwanych zysków" - czytamy w opinii Instytutu. Tak, bo projekt Boniego uderza w przedsiębiorczość, przenosząc de facto część praw na instytucje typu PISF. Jeśli stoimy na stanowisku, że powinno się dążyć do zwiększania prywatnych inwestycji w kinematografię, zmniejszać interwencjonizm państwa, to działanie MAC jest tendencją zupełnie przeciwną, co ciekawe, antyliberalną. Wyobraźmy sobie Telekomunikację Polską - Orange, która inwestuje obecnie w polskie kino licząc na zwrot m.in. z VOD - jaki będzie mieć interes w dołożeniu się do filmu, który po kilku latach zostanie "uwolniony"?

Bo kolejnym, wielkim minusem ustawy jest fałszywe pojęcie o statusie dóbr kultury. Podkreśla to Krajowa Izba Producentów Audiowizualnych, której szef Maciej Strzembosz wystosował bardzo ostrą i jednoznaczną opinię. Autorzy projektu, zwraca uwagę Strzembosz,  zdają się uważać, że dobra kultury powstają w całości za publiczne pieniądze. Jest to oczywista bzdura. O skutkach tego myślenia powyżej. Czyli coś powstało za publiczne pieniądze, a więc jest państwowe, ma być oddane pod władanie państwa. I to myślenie uderza KIPA najbardziej. Opinia tej instytucji jest niezwykle konsekwentna, koncentruje się nie na tym, czy udostępniać, tylko - jak.

Młodszy referent do spraw dystrybucji

Groza projektu Boniego polega na tym, że de facto wywłaszcza posiadaczy praw autorskich i przenosi prawa na urzędy zwane w ustawie, przypomnijmy, podmiotami zobowiązanymi. Strzembosz zwraca uwagę na zawartą w projekcie drogę do „umożliwienia podmiotom zobowiązanym określania jasnych kryteriów i warunków korzystania z zasobów będących w ich posiadaniu”. "Czyli armie urzędnicze i poziomy biurokratycznej regulacji będą dwie: centralna i w obrębie instytucji zobowiązanych. Oznacza to także przekazanie uprawnień tworzenia prawa w ręce urzędników" -, pisze prezes KIPA. Projekt idzie bardzo daleko - podmioty zobowiązane przejmują część praw do dzieł kultury, mogą nimi dysponować, np. udzielać dalej licencji, sprzedawać, dysponować dziełem bez zgody twórcy. Ale nie tylko. "Twórca na wszystko musi uzyskać zgodę urzędnika, który może a nie musi udzielić twórcy licencji na korzystanie z praw zależnych do jego własnego utworu" -, interpretuje KIPA. - "Czyli zgody urzędnika (być może płatnej) wymagać będzie każdy remake lub sequel, przerobienie tematu filmowego na piosenkę, napisanie kolejnego tomu trylogii czy wydanie wierszy zebranych przez poetę. (...). A wszystko to w ramach rozwoju kapitału społecznego i wspierania innowacji!".



Zamiast wolnego dostępu, jest więc tylko przeniesienie zarządzania. Czyli, jak uważa Strzembosz, jest to budowanie systemu powrotu do przeszłości. Zarówno KIPA jak i PISF zwracają uwagę na pomysł poddania pewnych procesów (rynkowych) pod kontrolę państwa. W projekcie Boniego czytamy: "Ponieważ zasoby publiczne udostępniane mają być przez liczne podmioty zobowiązane, szczególnie istotną kwestią jest stosowanie ujednoliconych klauzul umownych. Projektowana ustawa będzie zatem zawierała przepis upoważniający Radę Ministrów do określenia, w drodze rozporządzenia, wzorów klauzul umownych". - "To rozwiązanie na pewno przyczyni się do dalszego awansu Polski w rankingu krajów o największej wolności gospodarczej. Ale żarty na bok. Swego czasu usiłując skodyfikować typy umów zawieranych przez jedną tylko instytucję TVP, po roku negocjacji zarówno strona społeczna, jak i telewizyjna doszły do wspólnego wniosku, że to niemożliwe, bo ile projektów, tyle wariantów umowy. Tymczasem zdaniem ministra Boniego Rada Ministrów może jednym rozporządzeniem zrobić to dla całej kultury, nauki, edukacji i innych jeszcze obszernych dziedzin życia".

W projekcie jest wiele więcej założeń groźnych i dla twórców, i dla tzw. wolności gospodarczej. Podmioty zobowiązane (przypominamy cały czas - centralne!) nabywają prawa do jeszcze nie powstałych pól eksploatacji, mają prawo stosować wyłączenia ze względu na interes publiczny, a prawo daje im pewną swobodę w kształtowaniu cen - na te i inne zagrożenia zwraca uwagę KIPA. PISF, resort kultury i KIPA zwracają uwagę, że przejęcie tego typu funkcji jest kosztowne. Ktoś przecież z ramienia tych urzędów musi się zajmować zarządem prawami. "Projektowana ustawa jest także zaprzeczeniem zasady pomocniczości państwa, przeciwnie, u jej podstaw leży przekonanie, że to nie wolni ludzie i twórczy ludzie mają decydować o swoim losie, ale armia urzędników reprezentujących abstrakcyjny interes państwa", pisze z goryczą Strzembosz. Co ciekawe, podobny sposób myślenia wyrażony jest w stanowisku Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które zwraca uwagę na złożony charakter pomocy publicznej w sferze kultury, która ma stymulować a nie rekompensować. "Taka zmiana charakteru polityki kulturalnej oznaczałoby de facto odejście od roli państwa jako mecenasa kultury (rozumianego nie tylko jako proste finansowanie działań twórczych, ale przede wszystkim tworzenie sprzyjających warunków do podejmowania takiej działalności oraz obejmowanie jej ochroną) i ograniczenie jego celów do swoistej 'nacjonalizacji' pewnej części twórczości , a następnie jej udostępniania do wykorzystania często w sposób odtwórczy", czytamy w opinii resortu kultury.



Artysta w roli leminga

Stowarzyszenie Filmowców Polskich wystosowało wyważoną, ale w gruncie rzeczy miażdżącą krytykę projektu, jako organizacja zbiorowego zarządzania koncentrując się na kwestii poszanowania praw autorskich. "Twórcy Założeń w ogóle nie odnoszą się do przysługujących twórcom autorskich praw osobistych. Prawa te – w przeciwieństwie do autorskich praw majątkowych − są niezrzekalne, nieprzenoszalne i nieograniczone w czasie. Nie wygasają ani ze śmiercią twórcy, ani z upływem ochrony praw majątkowych. Przy zastosowaniu tak szerokich możliwości korzystania i przetwarzania dzieł udostępnionych przez podmioty zobowiązane prawa osobiste twórców będą niewątpliwie nagminnie naruszane. Dotyczy to szczególnie możliwości przetwarzania utworów i tworzenia dzieł zależnych. Przy udostępnianiu zasobów w opcji pełnej twórcy stracą jakąkolwiek kontrolę nad wykorzystaniem swoich utworów. W wielu przypadkach pojawią się też zapewne praktyczne problemy z dochodzeniem autorstwa. Każdy będzie mógł wykorzystać obszerne fragmenty cudzych utworów i podpisać je swoim nazwiskiem. Pojęcie plagiatu straci swoje dotychczasowe znaczenie, a dochodzenie ochrony będzie iluzoryczne", piszą autorzy opinii Stowarzyszenia. Ponadto, pyta rzeczowo SFP, co z tantiemami należnymi za rozpowszechnianie w sieci? Kto je będzie płacił? Wynika z tego, że podmiot zobowiązany, choć próżno szukać w projekcie informacji na ten temat.

SFP podkreśla, podobnie jak w ubiegłorocznym sporze o ACTA, że jest zwolennikiem upowszechniania i digitalizacji zasobów, równego dostępu do wiedzy i informacji. Ale organizacja uważa, że niepotrzebna jest do tego kolejna ustawa i interwencjonizm państwa na tak wysokim poziomie. "MAiC proponuje bowiem rewolucyjne rozwiązania, które nie wpisują się w aktualny system polskiego prawa cywilnego i autorskiego. Przedstawiony do opinii projekt otwarcia zasobów publicznych niezgodny jest również z międzynarodowym porządkiem ochrony praw własności intelektualnej" -, piszą przedstawiciele SFP.

Zamiast tworzyć ustawy - tworzyć rozsądne rozwiązania, mówi zatem SFP. Problem jednak leży w samym resorcie cyfryzacji. Projekt ustawy o zasobach pokazuje słabość resortu - nakładki, którego kompetencje nachodzą na kompetencje innych ministerstw. Trudno nie zauważyć irytacji eksperta ministerstwa kultury przebijającej przez linijki opinii. Pamiętam niezwykłe przemówienie ministra Boniego na konferencji mediów w Sopocie w 2010 roku. Przedstawił on program "Polska 2030", pierwszą, jaką pamiętam, kompletną, wieloletnią wizję rozwoju społeczeństwa. Społeczeństwo, tłumaczył Boni, może rozwijać się harmonijnie i to jest scenariusz optymistyczny; może jednak się zdarzyć "dryf kulturowy", czyli bez steru, z efektem cofania się. Działajmy wspólnie, by w ten dryf nie wpaść, mówił wówczas Michał Boni.



Tymczasem projekty ustaw w resorcie cyfryzacji tworzą ewidentnie ludzie przypadkowi. Nie zauważyli europejskiego dorobku ekonomii kultury, Kongresu Kultury Polskiej w 2009 roku. Mentalnie tkwią w latach 90. z przekonaniem, że artyści to lemingi utrzymywane w całości przez państwo. Myśl ta napawa głębokim smutkiem i rozczarowaniem.

Nie można zaprzeczyć, że minister Boni i w wywiadzie dla PAP, i w liście otwartym, podkreśla, że projekt jest tylko wstępem do dyskusji. Przyznaje, że niektóre jego zapisy są radykalne, a niektóre nadesłane uwagi "słuszne". W wypowiedziach minister jest zresztą o wiele mniej radykalny, niż jego projekt. "Na pewno w dalszych pracach nad projektem położymy większy nacisk na dziedzictwo kulturowe, a o rozwiązaniach dotyczących twórczości współczesnej będziemy dalej dyskutować. (...) Nie mamy intencji, żeby artystów zmuszać do otwartych zasobów, szukamy rozwiązania, które pozostawi do decyzji twórców to, czy chcą swoją twórczość udostępniać w sieci", " - mówi Boni we wspomnianym wywiadzie.

 Sieć spowodowała, że trzeba przewartościować nasze myślenie o dostępie do dóbr kultury. Sprzyjają temu procesy digitalizacji dorobku, która w Polsce tak naprawdę dopiero się zaczyna. Piractwo i paserstwo internetowe jest faktem. Każda dyskusja na temat dostępności w sieci jest potrzebna.  Pod warunkiem, że jest racjonalna, a jej uczestnicy świadomi złożoności procesów społecznych, gospodarczych i kulturowych.



Anna Wróblewska
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  14.12.2013
Zobacz również
Ustawa o VOD: komu służy, a komu utrudnia
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll