PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
DYSTRYBUCJA KINOWA I DVD
  5.10.2011
Słowo „handel” w kontekście sztuki brzmi trochę dwuznacznie. Niesłusznie, bo dziś sprzedaż praw do rozpowszechniania filmu to na rynkach zagranicznych rzecz powszechna. A przy tym trudna i skomplikowana sztuka, która również w Polsce coraz lepiej się rozwija.
Gdy Wojciech Kabarowski, producent ze Studia Filmowego „Kadr”, przyjechał w ubiegłym roku na festiwal do Cannes, miał ze sobą jeszcze nieukończoną wersję „Sali samobójców”, pełnometrażowego debiutu Jana Komasy. Chciał pokazać film kilku osobom z branży filmowej. Cel? Między innymi znalezienie agenta sprzedaży, który zaoferowałby kupno filmu europejskim dystrybutorom oraz wsparł jego promocję. Oczywiście „Kadr” mógłby na własną rękę szukać dystrybutorów, tak jak zrobił w przypadku swojej poprzedniej produkcji, czyli „Rewersu” Borysa Lankosza, sprzedanego do Francji, Czech i Słowacji. „Nie mieliśmy wtedy czasu na szukanie agenta, realizacja filmu została ukończona tuż przed Gdynią, potem <Rewers> został polskim kandydatem do Oscara” - mówi Kabarowski. - „Przy <Sali samobójców> szukaliśmy agenta już w trakcie produkcji, bo tak się powinno robić. Jest znacznie lepszy komfort pracy”. Wybór „Kadru” padł na Tinę Klint i jej firmę LevelK. Dziś, czyli prawie rok później, „Sala samobójców” ma już zaproszenia na kilkadziesiąt międzynarodowych festiwali filmowych i dobre recenzje w zagranicznej prasie. „Film wzbudził duże zainteresowanie dystrybutorów, dostaliśmy liczne oferty kupna” - potwierdza Klint, ale do czasu podpisania umów nie chce zdradzać szczegółów. To ona doradziła producentom, by przyjęli zaproszenie do sekcji Panorama Special w Berlinie, zamiast próbować szczęścia w selekcji do tegorocznego festiwalu w Cannes. Dobry agent zna najważniejsze światowe festiwale na wylot, wie też, jak tę wiedzę wykorzystać do promocji filmu. „Każdy twórca marzy o Cannes lub Berlinie, ale nie zawsze jest to najsensowniejszy pomysł na promocję filmu. Lepiej dostać dobre recenzje na mniejszym festiwalu, na przykład w Rotterdamie, niż fatalne w Berlinie, gdzie twój film będzie jednym z 50 produkcji wyświetlanych w pobocznej sekcji” - przekonuje Susan Wendt* z TrustNordisk, jednej z największych skandynawskich agencji, która ma w katalogu między innymi filmy Larsa von Triera i Susanne Bier. Właściwie zaplanowana ścieżka festiwalowa to kluczowy element w promocji kina artystycznego, dlatego agenci sprzedaży najchętniej kupują filmy przed ich światowymi premierami, by móc -  w porozumieniu z producentem - zaplanować strategię.


 Chrzest, reż. M. Wrona, fot. Best Film

Duży kontra Mały

Na rynku funkcjonuje kilkaset firm sprzedających filmy, które różnią się wielkością katalogu, profilem czy prestiżem. Jedne mają wyraźną specjalizację, na przykład kino gatunkowe lub arthousowe, inne - po kilka sekcji: dokumentalną, filmy familijne lub kino artystyczne. Zdaniem Jakuba Duszyńskiego z Gutek Film na umowę z dużym agentem typu Focus Features, Film Nation czy Summit Entertainment polskie filmy raczej nie mają szans. „Naszym kinem zajmują się głównie wyspecjalizowane, niszowe firmy, które mają w katalogu przede wszystkim tytuły arthousowe o niewielkim potencjale rynkowym. Agenci sprzedaży są profesjonalistami i wiedzą, że aby ich inwestycja miała sens, muszą sprzedać film w 20-30 krajach” – mówi Duszyński. Dodaje, że wyjątkiem są produkcje Andrzeja Wajdy, którego „Tatarak” znajduje się w ofercie francuskiej firmy Les Films du Losange obok „Białej wstążki” Haneke’ego. Kontrakty z dużymi europejskimi agentami mają też inni polscy reżyserzy o światowej renomie: Jerzy Skolimowski („Essential Killing” jest w katalogu HanWay Films) czy Agnieszka Holland („W ciemności” reprezentuje jeden z największych europejskich agentów - Beta Cinema). Nazwisko twórcy i gwiazda w obsadzie to najbardziej oczywiste atuty filmu. Łatwiej jest też znaleźć agenta dla koprodukcji międzynarodowych. Anna Wydra z Otter Films (patrz: ramka) mówi, że film współprodukowany przez dwa kraje ma szanse na czterokrotnie większą publiczność. 

Do kogo powinni się zwrócić producenci, którzy nie mają żadnego z tych atutów? Próbować szczęścia u dużego agenta czy od razu iść do małej firmy? „Duży agent ma większą siłę przebicia, ale im bardziej niszowy film, tym dalej znajduje się na jego liście priorytetów” - mówi Stefan Laudyn, dyrektor Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego, który od lat obserwuje rynek i wspiera promocję polskich filmów. - „W małej firmie jest na odwrót i może się zdarzyć, że film będzie w niej lokomotywą”. Tak było w przypadku „Sztuczek” Andrzeja Jakimowskiego, które niemieckiemu agentowi - firmie m-appeal - udało się sprzedać do prawie 30 krajów. Postawiło to młodą firmę na nogi, a film stał się w Polsce symbolem sukcesu. O tym, że duży agent to nie zawsze dobry wybór przekonała się Małgorzata Szumowska. „Dla TrustNordisk, która głównie sprzedaje filmy skandynawskie, <33 sceny z życia> były eksperymentem. To jest ogromna firma, rodzaj molochu. Podpisałam z nimi umowę na etapie scenariusza, co pomogło mi zebrać budżet, ale potem nie odniosłam korzyści. Mimo że film został sprzedany do Niemiec, to w kinach poszedł dość słabo. Myślę, że do promocji tak kameralnej produkcji, zdobywcy Srebrnego Lamparta w Locarno, potrzebna jest mała firma w rodzaju The Match Factory czy Memento Films. Oni biorą około sześć tytułów rocznie z Europy, ale zajmują się nimi indywidualnie. I z sukcesem - ich filmy są zawsze w czołówce wielkich festiwali, co potem przekłada się na dobrą sprzedaż” – mówi Szumowska. Również Łukasz Dzięcioł z Opus Film nie ma najlepszych doświadczeń z dużym agentem sprzedaży. „Austriacki koproducent <Lekcji pana Kuki> namawiał nas na umowę z Atlas International Film GmbH. Do tej pory nasz tytuł nie został nigdzie sprzedany”.

Napisz osobisty e-mail

Jak zatem wybrać właściwego agenta? Najlepiej by miał on w katalogu (można go przejrzeć w Internecie) filmy podobne do tego, jaki producent chce sprzedać. Jeśli zaoferuje subtelny dramat psychologiczny firmie specjalizującej się w produkcjach rodzinnych, tylko straci czas. Komedia romantyczna nie ma zaś szans u kogoś, kto ma w katalogu wyłącznie filmy artystyczne, takie jak „Gorzkie mleko” czy „Miód”. Trzeba też jasno określić, co jest celem: dystrybucja kinowa filmu, sprzedaż do telewizji, na DVD czy VoD, bo część agentów obsługuje tylko niektóre pola eksploatacji.

Co dalej? Susan Wendt z TrustNordisk podpowiada: „Napisz osobisty e-mail, żeby firma wiedziała, że nie wysłałeś podobnej oferty do setek innych firm, tylko wybrałeś właśnie ją. Dołącz do tego link do zwiastuna filmu oraz krótką informację o budżecie, terminie ukończenia zdjęć, obsadzie i fabule. Nigdy nie wysyłaj DVD z filmem i z liścikiem typu <Obejrzyj i daj mi znać, co myślisz>. Jesteśmy po prostu zbyt zapracowani, aby obejrzeć wszystkie materiały, które dostajemy”.

Najlepiej, gdy film ktoś wcześniej poleci agentowi. „Jeśli proszę zaprzyjaźnionego agenta o obejrzenie filmu, to zrobi to w pierwszej kolejności” - mówi Laudyn. Tine Klint z firmy LevelK usłyszała o „Sali samobójców” Komasy od Jana Naszewskiego, zajmującego się sprzedażą filmów krótkometrażowych (patrz: ramka) i zaintrygowana umówiła się na spotkanie z producentami za pośrednictwem PISF. Na jakim etapie produkcji najlepiej szukać agenta? „najlepiej szukać agenta? „Kiedyś, by zainteresować agenta sprzedaży, film musiał odnieść sukcesy na festiwalach. Dziś jest odwrotnie - jeśli film był już prezentowany na wielu festiwalach, trudno znaleźć agenta” - mówi Dariusz Jabłoński z Apple Film i dodaje, że najczęściej kupowane są nie ukończone filmy. „Jeśli mamy do czynienia z debiutem, decyzję o zakupie podejmujemy po obejrzeniu przynajmniej pierwszej wersji montażowej filmu. W przypadku reżysera, którego poprzednie produkcje pojawiły się na festiwalach klasy A, możemy wejść już na etapie scenariusza” - precyzuje Tanja Meissner z Memento Films. Tak było w przypadku „Sponsoringu” Małgorzaty Szumowskiej, który trafił do katalogu niemieckiej firmy po zeszłorocznym festiwalu w Cannes. Reżyserka uczestniczyła tam w warsztatach scenariuszowych Cannes Atelier du Festival.


Lekcje Pana Kuki, reż. D. Gajewski, fot. Film Polski

Wszyscy na sprzedaż

Agenta można znaleźć nie tylko przez internet, ale przede wszystkim podczas targów filmowych. Te najważniejsze odbywają się w trakcie festiwali w Berlinie, Cannes i Toronto. Dla filmów dokumentalnych są MIPTV i MIPDoc w Cannes oraz markety przy festiwalach IDFA w Amsterdamie i DOK w Lipsku. W sfinansowaniu nawet połowy kosztów wyjazdu oraz materiałów promocyjnych (ulotki, screenery z angielskimi napisami) może pomóc PISF. „Program Operacyjny Promocja Filmów Polskich za Granicą jako jedyny jest obsługiwany w trybie ciągłym, więc można złożyć wniosek o dofinansowanie przez cały rok. Decyzje o dofinansowaniu podejmujemy co trzy-cztery tygodnie” - mówi Izabela Kiszka-Hoflik, szefowa Działu Współpracy Międzynarodowej. - „Preferujemy wnioski, które są kompleksowe, to znaczy łączą promocję i sprzedaż filmu. Powinny one dotyczyć dłuższego okresu, nie tylko wyjazdu na targi do Berlina czy Cannes”.

PISF nie może zajmować się sprzedażą filmów, ale czyni wysiłki, aby ją ułatwić. Na dwóch najważniejszych europejskich targach jest stanowisko Polish Films, współfinansowane przez Instytut. W tym roku w Cannes PISF już po raz piąty wynajął apartament pod szyldem Polish Cinema, gdzie producenci będą mogli się spotkać z potencjalnymi kontrahentami.

Mamy też polskie targi - CentEast, które odbywają się od 2004 roku przy Warszawskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym. Odwiedzają je agenci sprzedaży, dystrybutorzy, kupcy z telewizji oraz selekcjonerzy festiwali. Dzielą się one na dwie części - Warsaw Screenings, prezentujące gotowe polskie filmy, oraz CentEast:Warsaw-Moscow, gdzie pokazane jest kilkanaście nieukończonych jeszcze produkcji z Europy Środkowo-Wschodniej. „Tutaj przyjmujemy zgłoszenia filmów, które są na etapie postprodukcji lub zaawansowanych zdjęć. Ważne, aby istniał materiał wizualny oraz żeby był znany przybliżony czas ukończenia filmu” - mówi koordynatorka targów Magdalena Banasik. I dodaje, że główne cele CentEast to poinformowanie agentów sprzedaży, jakie filmy w Polsce powstają oraz ułatwienie kontaktów z producentami. To właśnie na targach w 2009 roku firma Wide Management wyłowiła „Wszystko co kocham” Jacka Borcucha, a w 2008 Insomnia World Sales „Moją krew” Marcina Wrony. „Szef firmy podszedł do Marcina i do mnie po pokazie i natychmiast chciał kupić film. W efekcie <Moja krew> wcześniej miała dystrybutora zagranicznego niż polskiego” - wspomina Łukasz Dzięcioł.

Gdy producent umówi się na spotkanie z agentem, Susan Wendt doradza, aby zwrócił uwagę nie tylko na warunki umowy, ale także na „chemię”. Kontrakt to długi związek, zawiera się go zazwyczaj na pięć lat, więc między obiema stronami powinna się narodzić sympatia i zaufanie. Kamila Polit z firmy Prasa i Film wspomina, że o „Wszystko co kocham” starały się dwie firmy, ale producenci wybrali ostatecznie Wide Management. „Byli skłonni zapłacić MG, czyli minimalną gwarancję, co przy niekomercyjnych filmach jest rzadkością, ale przede wszystkim kontakt z nimi był żywy i dynamiczny. Było widać, że pokochali nasz film i zależało im na jak najlepszej jego promocji i sprzedaży” - opowiada Polit.
 
Jak dobrze się umówić

Najważniejsza jest jednak dobrze skonstruowana umowa między agentem i producentem. „Tu trzeba być czujnym, bo kontrakt jest zazwyczaj napisany na podstawie prawa obowiązującego w kraju agenta. Zdarza się, że pewne pojęcia są inaczej rozumiane w prawie polskim, a inaczej w Europie. Przykłady? U nas eksploatacja on-line jest rozumiana jako oddzielne pole eksploatacji, natomiast w krajach anglosaskich prawa do emisji telewizyjnych często obejmują też internet.” - mówi Marcin Ogiński ze Studia Filmowego „Zebra”, który wcześniej kierował w działem dystrybucji zagranicznej TVP. - „Trzeba też zwrócić uwagę, co agent rozumie przez koszty promocji i reklamy, czyli P&A”. Kluczowy punkt umowy to właśnie finanse.„ „Zasada jest prosta: wysoka marża i niskie koszty na działalność marketingową albo odwrotnie. Koszty zwykle idą w dziesiątki tysięcy Euro na film.”- tłumaczy Dariusz Jabłoński. Umowa określa też, jakie materiały powinien dostarczyć producent (patrz: ramka) oraz, jak często agent powinien przesyłać mu raport ze swoich działań. A zyski? Z tym bywa różnie. Susan Wendt ujawnia, że TrustNordisk może dostać za swoje filmy od 40 tysięcy do nawet 500 tysięcy euro. Polscy producenci nie chcą zdradzić, ile zarobili na sprzedaży swoich filmów, ale przyznają, że na razie nie są to oszałamiające kwoty. Nie oznacza to jednak, że nie odnoszą żadnych korzyści. „Jeśli twój film był sprzedawany za granicą, masz się na co powołać podczas szukania

finansów na kolejny projekt i dotyczy to zarówno producenta, jak i reżysera. To jest rodzaj stempla jakości” - przekonuje Jabłoński. Przykładów nie trzeba szukać daleko - jednym z koproducentów nowego filmu Andrzeja Jakimowskiego, „Blind Watching” (tytuł roboczy), jest francuski dystrybutor KMBO, który kupił „Sztuczki” od firmy m-appeal. Ponadto agent może zainteresować się reżyserem i śledzić jego kolejne dokonania. Maren Kroymann z m-appeal zdradza, że znała „Moją krew” Marcina Wrony, ale zdecydowała się podpisać umowę dopiero na jego drugi film, czyli „Chrzest”. 


Młyn i Krzyż, reż. L. Majewski , fot. ITI Cinema

Polski agent

W tym momencie nasuwa się oczywiste pytanie: dlaczego nie mamy polskiego agenta sprzedaży zajmującego się dokumentami i pełnometrażowymi fabułami? „To nieopłacalna działalność” - stwierdza Artur Godlewski z firmy dystrybucyjnej Vision, która kilka lat temu próbowała handlować polskimi filmami w Cannes. Choć udało się podpisać umowy, na przykład z Japonią na „Demony wojny wg Goi” Władysława Pasikowskiego, koszty wynajęcia apartamentu na Croisette nie zwróciły się Vision, więc szybko zakończyła sprzedażową działalność. A jednak zainteresowanie wypełnieniem tej niszy na rynku filmowym rośnie. Od kilku miesięcy w firmie Dariusza Jabłońskiego działa oddział Apple Film Sales. „Bierzemy pod swoją opiekę tytuły, które mają profil podobny do naszych filmów. Mamy spore doświadczenie w tym segmencie rynku.” - precyzuje Jabłoński. Izabela Kiszka-Hoflik zdradza, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy do PISF zgłosiły się aż cztery osoby, chcące zająć się sprzedażą filmów.

Marcin Ogiński z „Zebry” zwraca uwagę na niuanse prawne. „Potrzebne są zmiany systemowe. Sama instytucja agenta jest w Polsce inaczej rozumiana niż w pozostałych krajach europejskich, szczególnie anglosaskich. Typowa umowa agencyjna w rozumieniu prawa polskiego przewiduje, że agent może działać <w imieniu> i <na rzecz>, czyli nie zyskuje praw do sprzedaży filmu. Oczywiście może to obejść i podpisać z producentem <umowę dystrybucyjną>” – mówi. Krajowy agent musiałby się także liczyć z niedostatkiem towaru, bo polskie produkcje o największych szansach na karierę zagraniczną mają już umowy z zagranicznymi firmami; licencjami obraca też Telewizja Polska. Zresztą dobry katalog to za mało, należy mieć też rozwiniętą sieć kontaktów z dystrybutorami, których jest od kilku do kilkudziesięciu w każdym kraju. Trzeba również znać specyfikę rynku, by nie sprzedać filmu najpierw lokalnej telewizji, co wyklucza znacznie bardziej opłacalną umowę z krajową stacją.

Taką wiedzę zdobywa się latami. Także eksperci na codzień zajmujący się dokumentem wątpią w sukces polskiego agenta sprzedaży. Artur Liebhart, szef festiwalu Planete Doc i firmy dystrybucyjnej Against Gravity (dla której dokonuje zakupu zarówno fabuł jak i dokumentów) jest zdania, że „nasze filmy muszą znaleźć się w katalogach filmowych ważnych firm, które przez lata wypracowały sobie zaufanie graczy na rynku telewizyjnym i lokalnych dystrybutorów. Zresztą kamuflowanie ich w worku <polskich filmów> to zły pomysł. Dziś nie ma dystrybutorów, którzy zajmowali by się wyłącznie kinem austriackim, francuskim czy hiszpańskim”. Anna Wydra też sceptycznie podchodzi do takiego biznesu: „Nie produkujemy takich dokumentów, na jakie jest zapotrzebowanie na rynku, więc ich sprzedaż nigdy nie będzie dochodowym interesem. Skoro my nie zarobiliśmy na <Króliku po berlińsku>, to kto w Polsce zarobi na dokumencie?” - pyta retorycznie. Niestety, zainteresowanie naszym kinem jest, póki co, niewielkie.

Moda na Poland

Polskie filmy są postrzegane jako ponure, nie mają wyrobionej marki. „Inaczej jest z filmami rumuńskimi, one gwarantują jakość i autorski styl. Polskie produkcje to nadal ruletka” - mówi Kroymann i dodaje, że w przeciwieństwie do rumuńskich kolegów, polscy twórcy na razie słabo znają mechanizmy rządzące międzynarodowym rynkiem i nie wydają się specjalnie zainteresowani sprzedażą filmów. Z jednej strony trudno się dziwić – inwestycja w promocję czy produkcję internegatywu nie daje gwarancji zysku. Jednak bez takich wysiłków i kosztów nie ma mowy o tym, żeby polskie filmy weszły do światowego obiegu. Czasem sukces może przyjść nieoczekiwanie – swego czasu jednym z największych hitów w chińskich kinach był wyprodukowany w 2004 roku „Vinci” Juliusza Machulskiego, a Robert Więckiewicz z dnia na dzień stał się tam gwiazdą.

Clementine Hugot z Wide Management pociesza, że niewielki ruch handlowy to nie tylko polski problem: „Filmy z Europy Wschodniej trudno się sprzedaje, bo te kinematografie często są obciążone smutkiem czasów komunizmu, a ludzie w czasach kryzysu finansowego szukają przede wszystkim krzepiących filmów”. Ale dodaje, że „Wszystko co kocham” opowiada o naszej przeszłości inaczej, więc jest to zapowiedź nowej fali polskiego kina. Stefan Laudyn zauważa coraz bardziej pozytywne reakcje na hasła „Polska” i „Warszawski Festiwal Filmowy”. „Droga, którą w tej chwili mamy do przejścia, prowadzi od obiegu festiwalowego, w którym pojawia się coraz więcej polskich filmów, do dystrybucji” - mówi.

Co mogłoby pomóc? Moda na polskie kino. W ten sposób zostało wylansowane kino tureckie, irańskie, koreańskie, a ostatnio rumuńskie. Izabela Kiszka-Hoflik jest zdania, że modę można wypracować przez długofalową i konsekwentną promocję zagraniczną. Jakub Duszyński uważa, że przydałaby się główna nagroda dla polskiego filmu w Cannes, Berlinie lub Wenecji. A Małgorzata Szumowska stwierdza: „Polscy producenci dopiero uczą się międzynarodowego rynku, poznają rządzące nim zasady. To proces, który musi trwać”.  

* Wypowiedzi Susan Wendt pochodzą z wykładu „Jak znaleźć i zdobyć Sales Agenta?”, zorganizowanego przez Mistrzowską Szkołę Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy i Media Desk Polska w ramach kursu dla kreatywnych producentów

 
Materiały, które producent powinien dostarczyć agentowi:

  • ścieżka muzyczna oraz dźwiękowa (niezbędna w krajach, gdzie robi się dubbing do filmów),
  • metryka muzyczna filmu,
  • lista dialogów w języku polskim i angielskim razem z time codem,
  • napisy początkowe i końcowe w języku angielskim,
  • przynajmniej 30 zdjęć promocyjnych z planu,
  • zwiastuny, klipy promocyjne itp.,
  • czasami - internegatyw filmu, szczególnie gdy w grę wchodzi dystrybucja kinowa lub festiwalowa (niekiedy produkcja kopii jest tańsza w kraju działalności agenta niż w kraju producenta, a wypożyczenie negatywu filmu, choćby ze względów bezpieczeństwa, nie wchodzi w grę).
(na podstawie prezentacji Susan Wendt)

Rozmowa z Janem Naszewskim

- Czym się zajmujesz?
- Sprzedażą filmów krótkometrażowych. Od stycznia 2010 prowadzę firmę New Europe Film Sales. W tej chwili mam w katalogu 20-30 filmów z Polski, Szwecji, Kanady, Rumunii i Wielkiej Brytanii.

- Jaki procent stanowią polskie filmy?
- Około 25%. Są wśród nich: „Echo”, „Świteź”, „Esterhazy” i „Kinematograf”.

- Odniosłeś już jakieś sukcesy?
- Firma uzyskała pozycję na tym małym rynku. Sporo filmów udało się sprzedać i jest zainteresowanie naszym katalogiem. Do tego „Kinematograf” dobrze się sprzedaje na iTunes, ale to dlatego , że jest film komercyjny, zrealizowany w wersji angielskiej. „Echem” są zainteresowane dwie stacje telewizyjne. W tej chwili negocjuję umowę z Amazon.com, gdzie będę indywidualnie sprzedawał filmy - nie tylko polskie.

- Można na tym zarobić?
- Można, ale nie są to duże kwoty – od kilkuset do kilku tysiecy Euro za film, ale sprzedaż trwa miesiącami, a większość tej kwoty trafia do producentów. Nie utrzymałbym się bazując wyłącznie na tym zajęciu. Pracuję także przy zagranicznej promocji w Stowarzyszeniu Nowe Horyzonty oraz w Studiu Munka, gdzie zajmuję się promocją i sprzedażą filmów - niedawno udało nam się sprzedać film Kuby Czekaja „Ciemnego pokoju nie trzeba się bać” do telewizji ARTE.

- Czy w przyszłości zajmiesz się sprzedażą także  pełnometrażowych filmów?
- Być może, ale póki co wolę polecać polskie filmy. Na przykład w Cannes powiedziałem Tine Klint (agentce sprzedaży z firmy LevelK – przyp. red.), że musi zobaczyć „Salę samobójców” Janka Komasy. Przez resztę festiwalu siedziała jak na szpilkach. Oboje na tym zyskaliśmy- ja mam satysfakcję, że trochę pomogłem Jankowi i Tine, a ona ma dobry film. Nie chciałbym z nią konkurować. Od grudnia 2010 pomagam w promocji fabularnego debiutu Bartka Konopki „Lęk wysokości”, wyprodukowanego przez Studio Munka.

O.S.

Rozmowa z Anną Wydrą

- Kto w tej chwili jest najbardziej zainteresowany kupnem polskiego dokumentu?
- Twórcy i producenci często nie zdają sobie sprawy, że kupcy, czyli w tym przypadku przede wszystkim telewizje, mają określony profil i wytyczne, jakie filmy mają pokazywać. I tylko takimi filmami są zainteresowani. O specyfice stacji telewizyjnych możemy dowiedzieć się choćby z katalogu „EDN Financing Guide 2011”. Nasz problem polega na tym, że choć chcemy, by polskie produkcje były pokazywane za granicą, to nie zdajemy sobie sprawy, że definicja filmu dokumentalnego jest na świecie dużo szersza niż u nas. Nie dostarczamy więc dokumentów, jakimi się handluje.

- Czyli?
- Sformatowanymi, którym bliżej do reportażu niż filmu. Ale na całym świecie właśnie takie formy są uznawane za dokumenty.
 
- Gdzie, poza targami filmowymi, można szukać potencjalnych kupców?
- Podczas pitchingów, na przykład na festiwalach DOK w Lipsku,  IDFA w Amsterdamie lub w Jihlavie. Pitchingi są najczęściej  zwieńczeniem warsztatów filmowych. Dla nas ważnym miejscem jest Jihlava i poświęcone artystycznemu dokumentowi szkolenie Ex Oriente, bo skupia się na projektach z Europy Środkowo-Wschodniej. W związku z tym przyjeżdżają tam kupcy zainteresowani tematami i projektami z naszego regionu.
Ola Salwa
Magazyn Filmowy SFP 2/2011
Ostatnia aktualizacja:  14.12.2013
Zobacz również
Jak walczyć z piractwem internetowym?
Kino cyfrowe a przyszłość kinematografii
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll