PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Andrzej Haliński
  20.05.2015
Nadszedł pamiętny dla naszej rodziny rok 1985. Anna dostała propozycję dwuletniego kontraktu na Cornell University w USA. Jechałem do Ameryki z ostrym postanowieniem zwolnienia tempa życia. Po paru miesiącach okazało się niestety, że nie potrafię żyć bez pracy.
Po tylu latach w filmowym kołowrocie, zacząłem się po prostu dusić z nudów i z nadmiaru spokoju. Drażniło mnie nawet wszechobecne piękno. Jeździliśmy często na weekendy do Nowego Jorku, spacerowaliśmy po Manhattanie, ale ja dojrzałem już do pracy i tak naprawdę nic mnie nie cieszyło. Nie chciałem opuszczać rodziny, a jednocześnie doskonale wiedziałem, że moje miejsce jest tylko w dwóch miastach: Nowym Jorku albo Los Angeles. Myślałem, że jestem przygotowany na spotkanie z Ameryką. Byłem jeszcze młody, ale już ze sporym dorobkiem. No i rwałem się do pracy, czyli powinno wystarczyć. Jakże byłem naiwny!

Nie pojechałem oczywiście za ocean z pustymi rękami. Przygotowałem się do podboju amerykańskiej kinematografii najlepiej jak tylko mogłem. W TVP przegrano mi po znajomości kilka filmów na system NTSC, oczywiście na lewo, ale legalnych metod nie było. Zleciłem zmontowanie taśmy demo z ciekawszymi fragmentami moich filmów. Zebrałem materiały promocyjne przygotowywane przez Film Polski w języku angielskim z okazji różnych międzynarodowych festiwali. Janusz Majewski, który wówczas przewodniczył Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, napisał mi listy polecające do kilku swoich znajomych z Directors Guild of America. Z polskiego punktu widzenia byłem nieprawdopodobnie profesjonalnie przygotowany. Janusz wyposażył mnie również w numery telefonów dwóch zaprzyjaźnionych operatorów, mocno osadzonych na nowojorskim rynku. Adam Hollender ("Nocny kowboj" Johna Schlesingera) porozmawiał ze mną bardzo uprzejmie i po smacznym obiedzie radził wracać do kraju oraz raz na zawsze przestać zawracać sobie głowę Ameryką. On sam po sukcesach dwóch pierwszych filmów, prowadził teraz firmę reklamową. Stanisław Loth (operator filmu "Noce i dnie" Jerzego Antczaka), pełnił rolę przedstawiciela niemieckiego producenta kamer Arriflex na Stany Zjednoczone i miał rozległe znajomości w branży filmowej. Niestety w ogóle był nieuchwytny, a jego sekretarka zbywała mnie tak długo, że w końcu dałem za wygraną.

W międzyczasie, za poleceniem poznanej wcześniej scenograf Jane Asch, po przedstawieniu swojego dorobku, zostałem przyjęty do najpoważniejszego związku scenografów na wschodnim wybrzeżu, czyli United Scenic Artists – Local 829. Zapłaciłem wpisowe w wysokości dwóch tysięcy dolarów i otrzymałem imponującą pieczątkę, którą miałem ewentualnie stemplować rysunki dekoracji. Deprymujący był widniejący na niej numer: 6824. Czyżby tylu było licencjonowanych scenografów w Nowym Jorku?

Januszowi Majewskiemu zawdzięczam jeszcze jeden kontakt, na który specjalnie nie liczyłem, a który okazał się zbawienny i na dobrą sprawę postawił mnie na nogi duchowo i finansowo. Architekt Gabriel Sedlis nie tylko żywo zareagował na mój telefon, ale natychmiast zaprosił na kolację do domu. Amerykanie na ogół chętniej zapraszają nieznajomych do restauracji niż do siebie. Mieszkał we wspaniałym miejscu. Boczna, cicha uliczka biorąca swój początek przy 5 Avenue na wysokości Metropolitan Museum. Staropolskim zwyczajem kupiłem za porażającą sumę wielki bukiet kwiatów dla pani domu i stawiłem się w marmurowym holu domu Sedlisa. W drzwiach apartamentu stał drobniutki, wiekowy mężczyzna z wydatnym nosem, a spoza jego ramienia wyglądała pulchna pani z uroczymi dołeczkami w policzkach.

– Bardzo, bardzo prosimy. Przyjaciele Janusza są naszymi przyjaciółmi.

Ciepła atmosfera tego domu, smaczna kolacja i kilka szklaneczek whisky, spowodowały że poczułem się tak, jakbym znał tych uroczych ludzi od dawna. Gabriel wypytał mnie szczegółowo o moje dotychczasowe amerykańskie doświadczenia, a ja dość szczerze opowiedziałem mu wszystko, czego do tej pory doświadczyłem.

– Dlaczego się tu pętasz, jeżeli w Polsce niczego ci nie brakowało?

– Może cię to zdziwi, ale nie chcę, żeby mój syn wychował się w tamtym systemie, a to znaczy również w tamtym kraju. Obydwoje z Anną chcemy, aby wychował się tutaj, gdzie można być Żydem, Arabem, Chińczykiem i jest to rzecz normalna. Nie ma chyba ceny, której nie warto za to zapłacić?

Gabriel zrozumiał to aż nazbyt dobrze. Urodził się przed drugą wojną światową w Wilnie, w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej. Rodzice mówili po niemiecku, polsku i oczywiście w jidysz. On sam skończył polskie liceum im. Adama Mickiewicza, gdzie rozkochano go w literaturze romantycznej. Recytował mi z pamięci całe fragmenty „Pana Tadeusza” i „Dziadów”. Przy „Litwo, Ojczyzno moja...” nieodmiennie pojawiały się łzy w jego smutnych, brązowych oczach. Kiedy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka, wstąpił do rosyjskiej partyzantki i walczył w niej aż do wyzwolenia. Zaraz potem przez zieloną granicę uciekł do Rumunii, a potem do Włoch. Tam skończył studia architektoniczne i po wielu perypetiach wylądował w Ameryce. Ten wspaniały człowiek o tak bogatym życiorysie, mówiący po polsku bez cienia obcego akcentu, nigdy nie był w Polsce! Nasz kraj kojarzył mu się wyłącznie z Litwą.

A na kolację był kotlet schabowy panierowany, ziemniaki z wody i gotowana kapusta z grzybami!

Oczywiście nie poznałem wszystkich meandrów jego losów w ten pierwszy wieczór. Mieliśmy sporo czasu na rozmowy, albowiem spędziłem z nim ponad rok. Owego wieczoru Gabriel siedział przez chwilę zamyślony, a potem nagle zaproponował:

– Słuchaj! Ja już jestem stary, a mam ciekawe zamówienia renowacji wielkich apartamentów dla bogatej klienteli z East Side. To przecież są projekty zbliżone do twoich filmowych. Może na chwilę zawiesisz swoje marzenia o filmie i spróbujesz ze mną popracować?

– Oczywiście. Z przyjemnością. Chcę być jednak z tobą szczery. Nie wiem, czy zdołam wyzbyć się całkowicie filmowego bakcyla, który we mnie siedzi już chyba za głęboko. Chciałbym być fair wobec ciebie – będę się starał sforsować ten mur.

– A kto mówi, że musisz z filmu rezygnować? Ja dobrze rozumiem, że to twój żywioł.

Pracowało się nam świetnie. Klientelę miał Gabriel wyśmienitą i tak naprawdę to robiłem dekoracje, ale prawdziwe, takie „na życie”. Radości i zabawy mieliśmy przy tym co niemiara, bo gusta nowojorskich milionerów bywały niesamowite.

Tacy np. państwo Baxter, dopiero co dorobiwszy się na nafcie w Teksasie, kupili ogromny apartament na Madison Avenue. Przed osiedleniem się w Nowym Jorku przejechali wzdłuż i wszerz Europę, więc pani Baxter naszpikowana była pomysłami i miała bardzo sprecyzowane poglądy, jak ma wyglądać ich przyszły apartament. Przestronny hol miał być marmurowy, z wyraźnymi akcentami antycznymi (pani była w Pompejach i wszystko starannie obfotografowała). Z tego holu przechodziło się do salonu w stylu Ludwika XVI (państwo Baxter odbyli podróż po zamkach nad Loarą). Podwójne drzwi prowadzić miały z salonu do biblioteki w stylu angielskiego klubu dla dżentelmenów (to był najwyraźniej efekt ciągot pana Baxtera do brytyjskich elit towarzyskich). Pokoje części kuchenno-jadalnej należało wyposażyć w urok nagrzanych słońcem hiszpańskich tawern. Czy często w filmie ma się możliwość zaprojektowania ciekawszej dekoracji?

Projektowaliśmy to architektoniczne monstrum z dużą satysfakcją, a nudząca się pani Baxter, siedząc w wynajętym na czas remontu apartamencie w Plaza Hotel, zatwierdzała swoim podpisem każdy detal. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, albowiem urządzenie siedziby miało kosztować ponad dwa i pół miliona dolarów! Wynajęty specjalnie kurier fruwał jak szalony z byle kawałkiem marmuru i sztukaterii. Udało mi się w końcu zaprojektować antyczny hol. Żółte marmury, niedostępne w Stanach w tak dużych kawałkach, przypłynęły okrętem z Hiszpanii, ciemnozielone malachity sprowadzone zostały – również drogą morską – z Italii. Ekipa budowlana wykańczała właśnie detale, kiedy nasza klientka postanowiła złożyć nam pierwszą wizytę. Weszliśmy razem do marmurowej świątyni. Pani Baxter stanęła po środku i… wybuchnęła płaczem. Gabriel był bardziej oswojony z dziwnymi reakcjami ludzi mających nadmiar pieniędzy, ale na mnie zrobiło to spore wrażenie. Chociażby dlatego, że podejrzewałem jakąś swoją niezawinioną pomyłkę.

– Co się stało, pani Baxter? Czy coś zostało zrobione niezgodnie z pani życzeniami?
– Nie, nie! Tylko to wnętrze jest takie smutne i przygnębiające! Nie wyobrażam sobie życia w tak ponurym miejscu!
– Ale przecież widziała pani projekty i zaakceptowała wszystkie marmury.
– Ja nie mówię, że to wasza wina. Ja po prostu nie chcę w tym mieszkać! Proszę to zmienić! Gabriel, proszę przysłać mi kosztorys zmian i proszę się pospieszyć! Mój mąż przyjeżdża za miesiąc.

Wytarła łzy, odwróciła się na pięcie i wyszła przez prowizorycznie założone drzwi, które szofer limuzyny usłużnie przed nią otworzył. Następnego dnia dwóch potężnie zbudowanych Murzynów zaczęło ciężkimi młotami rozbijać wielkie marmurowe płyty, które w żaden inny sposób nie dały się odczepić od ściany. Ja natomiast w ekspresowym tempie przystąpiłem do projektowania nowej wersji westybulu. Tym razem stosując kombinację jasnych kolorów.

Praca z Gabrielem była nieprawdopodobną przygodą, przy tym nieoczekiwanie doprowadziła mnie do spotkań filmowych, które miały przynieść nowe wyzwania zawodowe…
Andrzej Haliński
Magazyn Filmowy SFP, 45/2015
Zobacz również
Mad Max powrócił
Avengersi wykonali plan minimum
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll