PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Andrzej Haliński
  29.10.2014
Usiadłem do stołu. Mieszanka żalu i desperacji spowodowała, że postanowiłem z przekory zaprojektować coś na granicy czystego szaleństwa. Nie miałem przecież nic do stracenia.
Pociąg był prawie pusty. Z nieprzytulnego, zimnego przedziału, wyszedłem na korytarz zapalić papierosa. 

-    Czy mogę prosić o ogień?

Obok mnie stał bardzo elegancki, starszy pan w okularach w złoconych oprawkach. Nerwowo odnalazłem w kieszeni moją dumę, szwedzką zapalniczkę, którą kupiłem sobie w czasie ostatnich saksów w fabryce cegieł pod Lund. Przypalił, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Nie rwałem się do pogawędki z nieznajomym, więc wycofałem się do przedziału i udawałem że czytam.

Prawie wyskoczyłem z hamującego ze zgrzytem pociągu i tak znalazłem się po raz pierwszy na dworcu Łódź Fabryczna.

 Nigdy przedtem nie byłem w tym przedziwnym mieście. Nie mogłem więc mieć nawet śladu przeczucia, że przez następne 12 lat będę regularnie odjeżdżał z tego oto miejsca w piątek, a przyjeżdżał tu w poniedziałek, a dworzec prawie wcale przez te lata się nie zmieni.

Piotr czekał na mnie. Wyglądał na prawdziwego filmowca – długi, furmański kożuch, czarny golf, ciemne okulary w grubej oprawie. Całości dopełniały długie, ciemne włosy, swobodnie opadające na kłaki kożucha. Po „niedźwiedziu” zapytał krótko:

-    Zrobimy po browarze?

Uznałem, że widocznie tak trzeba. Była 9 rano. Stanęliśmy w kolejce do drewnianej budki na peronie. Po trzech piwach z poszczerbionych, niedomytych kufli, świat wydał mi się bardziej przystępny niż poprzednio. Piotr, pańskim gestem, zaprosił mnie do karnie oczekującej na niego taksówki z produkcji filmu i po kilkunastu minutach wysiadaliśmy przed fabryką snów.
Na korytarzach było tłoczno i gwarnie. Piotr zakomenderował:

-    Najpierw coś zjemy!

Bar, zwany w filmowym żargonie „tramwajem”, mieścił się na pierwszym piętrze. Długi rząd stolików i krzeseł ustawionych przy ścianie w korytarzu. Obok, przy kontuarze, jeszcze dłuższa kolejka. Potem wszystko to wydało mi się normalne, nawet to, że pierwszą w życiu filmową jajecznicę zjadłem w towarzystwie dwóch rycerzy i zebry.

Pracownia scenograficzna też zrobiła na mnie wrażenie. Na ścianach wisiały piękne projekty autorstwa znanego krakowskiego scenografa, Jerzego Skarżyńskiego. Kilka stołów kreślarskich, przy nich serdecznie witający się ze mną rysownicy. Kątem oka zauważyłem, że tak na luzie, od ręki rysują sobie detale gipsowe, popękane marmurowe posadzki.... Nie zdążyłem się wszystkiemu przyjrzeć, kiedy stanąłem przed człowiekiem, od którego, jak się spodziewałem, zależało moje być albo nie być w branży filmowej. Przez biurko patrzył na mnie badawczo zza grubych rogowych okularów pan Andrzej Płocki, prawa ręka głównego scenografa.

A przed nim siedział przy filiżance kawy... uśmiechnięty starszy pan z pociągu. Ten w złoconych okularach.

Już po wszystkim, pomyślałem, trzeba było jakoś lepiej potraktować tego filmowego rekina. Pewnie to sam producent!

-  Proszę, niech Pan siada - usłyszałem głos Płockiego. - A więc, panowie. Nie będę ukrywał, że zrobimy rodzaj testu. Mamy do narysowania, według nieskrępowanej niczym wizji plastycznej, elewację budynku sanatorium, który zimą będziemy budowali w Konstancinie pod Warszawą. Abyście panowie sobie nie przeszkadzali, posadzimy was w osobnych pokojach, a obecnych tu kolegów bardzo proszę o nieudzielanie żadnych porad....

Mówił coś jeszcze, ale ja już nie słuchałem. Miałem ochotę zapytać, o której jest pociąg powrotny do Warszawy? Dotarło też do mnie, że w biurze Miastoprojektu Mazowsze spaliłem za sobą wszystkie mosty. Za wcześnie! Bardzo nierozsądnie!

Jedynym pocieszeniem był fakt, że ten w złotych okularkach to nie żaden rekin filmowy, ale staje do tego egzaminu na równi ze mną. Spojrzałem na malarską wizję Skarżyńskiego i szczerze pożałowałem, że na studiach niezbyt przykładałem się do historii architektury. Co tu dużo mówić byłem z nią co najmniej na bakier i z trudnością rozróżniałem style architektoniczne. A niech tam! Raz kozie śmierć. I tak nic z tego nie będzie.

- Panie Andrzeju, przecież sam Pan mnie prosił żebym ściągnął jakiegoś kumpla z wydziału architektury!

-    Panie Piotrze! Czy pozwoli Pan, że będę postępował tak jak uważam za stosowne? Zdaje Pan sobie sprawę w jak ogromnym przedsięwzięciu bierzemy udział i jaką wagę przykłada pan Has do plastyki w swoich filmach!

Piotr wycofał się, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa. Na pożegnanie rzucił mi przepraszające spojrzenie.  

Usiadłem do stołu. Mieszanka żalu i desperacji spowodowała, że postanowiłem z przekory zaprojektować coś na granicy czystego szaleństwa. Nie miałem przecież nic do stracenia. Zacząłem rysować całkowicie przeciwko sobie jakiś kretyński (tak mi się wtedy wydawało) budynek, upstrzony wieżyczkami i krużgankami, opleciony lianami i dzikim winem, z popękanym tynkiem, spod którego wyłaniały się odbite w murze ogromne muszle morskie. Niezbyt dobrze już dzisiaj pamiętam co tam jeszcze na tym rysunku się znalazło! Skończyłem szybko, położyłem to nonszalanckim gestem przed panem Płockim i zacząłem się ubierać. Nie widziałem nigdzie Piotra, ale przez szparę w drzwiach zobaczyłem, że pan w złotych okularach patrzy na mnie jakimś takim zgnębionym wzrokiem.

-    Już pan skończył? Nie chce pan jeszcze czegoś dodać? Zostało mnóstwo czasu albowiem wyznaczyliśmy sobie godzinę.

-    Nic już więcej nie wymyśle, a poza tym cholernie chce mi się palić.

Kończyłem papierosa kiedy drzwi się otworzyły i wyszedł z nich pan w złotych okularach.

-    Bardzo serdecznie gratuluję, panie kolego. Bardzo serdecznie! Pewnie się kiedyś spotkamy, jestem Jerzy Miller. Mów mi Jurek.

Zbaraniałem. Kiwnąłem głową i ruszyłem za Piotrem, który w międzyczasie pojawił się jak spod ziemi, by zaprowadzić mnie do biura produkcji, gdzie miałem podpisać swoją pierwszą w życiu umowę o dzieło w charakterze II scenografa w filmie, który do dziś jest jednym z kanonu kinematografii polskiej, czyli Sanatorium pod klepsydrą w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa.

Mój wariacki, podyktowany desperacją rysunek, po pewnych modyfikacjach, został zrealizowany i budynek sanatorium, do którego kilkakrotnie w filmie podchodzi Jan Nowicki, to właśnie to – w całej swej krasie i perwersyjnej brzydocie.

Filmy z Wojciechem Hasem były dla mnie szkołą filmową, która, jak sądzę ukształtowała mnie na całe moje dalsze życie zawodowe, ale też, co nie mniej ważne, pojąłem przy nim sens gotowania. Has wyselekcjonował sobie grupę biesiadników wśród których znalazło się miejsce i dla mnie. Do dzisiaj, bez zbędnej kokieterii, nie mam bladego pojęcia dlaczego ten wybitny reżyser od pierwszego naszego spotkania, obdarzył mnie sporym zaufaniem i sympatią. Mocna grupa, biesiadująca początkowo w wynajętej wilii, a potem w jego małym blokowym mieszkaniu, składała się z Andrzeja Płockiego, wspomnianego już scenografa, Macieja Marii Putowskiego, wspaniałego dekoratora wnętrz oraz Basi Conio, żony Wojtka Hasa. Nasze „wielkie żarcia” zaczynały się bardzo późno. Po wyczerpujących zdjęciach, mniej więcej około dziewiątej wieczorem, zabieraliśmy się do roboty. Już w dekoracjach omawialiśmy menu oraz dzielili zadaniami przy zakupach. Wojtek nieodmiennie był przy nich obecny, albowiem wszystko musiało być „jak trzeba” i nawet kształt główki czosnku oraz jej zapach, miały kolosalne znaczenie.
 


Andrzej Haliński
Magazyn Filmowy SFP, 36/2014
Zobacz również
fot. Janusz Kaliciński/SF Kadr/Filmoteka Narodowa
"Bogowie" wciąż niezwyciężeni
"Bogowie" poprawili wynik z weekendu otwarcia
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll