PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Józef Gębski
  10.10.2018
Lata 90. Ta dekada kina polskiego wykazała, że nadszedł czas radykalnych przemian. Nie tylko świat polityczny zmienił skórę, ale zmieniły się pojęcia, jakimi się dotąd posługiwano.
Wojna, dotychczas uważana za powszechne zło, powoli traciła swoje pejoratywne znaczenie. I chociaż jeden z autorytetów, Hannah Arendt, po procesie Adolfa Eichmanna uznała wojnę za zło banalne, to już znaczący politycy światowi zastosowali ją jako narzędzie skutecznej perswazji, a wkrótce, jako jedyny środek na terroryzm, i nazwali ją słusznym środkiem walki z terroryzmem.

Zmieniały się również pojęcia piękna i okazało się możliwe... piękno brzydoty – u nas nazwanej turpizmem – przekształcone w nową estetykę i atrakcyjny prąd artystyczny.

Podstawowym rekwizytem filmowym stał się już nie tylko pistolet, ale coraz to nowe karabiny laserowe, którymi znakomicie posługiwały się nie tylko kobiety, ale również dzieciaki i nawet inwalidzi.

Niektórzy teoretycy estetyki np. Richard Rorty, nazwali to Nowym Przewrotem Kopernikańskim, i poczęli pisać traktaty naukowe, sugerując w nich wielką kopernikańską zmianę. Pojawienie się elektronicznego rejestrowania obrazu, który mógł być użyty jako dochodowa gałąź gier wizualnych (tak się zresztą stało), w rękach artystów takich jak Peter Greenaway, otworzyło nową narrację, nazwaną kompozytową, gdzie w jednym kadrze składano różne pola sfilmowane osobno i za sprawą komputera zestawione w całość powoływaną z lekkością baletmistrza jako... nowe wirtualne obrazy świata.

Wtedy cały nasz dotychczasowy intelektualny horyzont opisywany liniowo w postaci fabuły, nie ustępującej Honoriuszowi Balzakowi czy Henrykowi Sienkiewiczowi, już wkrótce nie nadawał się np. do opowiedzenia o okrucieństwie Zagłady. Tadeusz Borowski kpił z poczynań Seweryny Szmaglewskiej, opowiadającej o Oświęcimiu poprzez indywidualnego bohatera. Ten i ów pisarz mówił, iż trzeba byłoby wynaleźć nowy paradygmat dla obrazu tak strasznego czasu. Zaproponowano opis symultaniczny, wszak mieszkańcy odległej Ameryki, żyjący przecież w czasach drugiej wojny, niczego nie wiedzieli o piecach krematoryjnych stosowanych do masowego spalania niewinnych ludzi. Trzeba by w jakiś sposób opowiedzieć o kilku twarzach zręcznie maskowanej rzeczywistości.

"Ostatni etap" Wandy Jakubowskiej jawił się dla widzów wielu zakątków świata jako opowieść o losie kobiecych bohaterów łączonych w rozmaite fabularne (!) interrelacje. Nic bardziej zużytego i konserwatywnego. Tak mógłby pisać już tylko… Sienkiewicz.

Niewiele czasu upłynęło, aby Steven Spielberg zrobił "Szeregowca Ryana", ukazując wojnę jako pole wykazania… przyjaźni żołnierskiej (!), a nie zwyczajną wizualną mordownię.

Obraz generowany elektronicznie znalazł swojego Einsteina, który nawet napisał książkę niebanalną, najważniejszą, nie obawiam się jej nazwać podręcznikiem nowej narracji – „Język nowych mediów”. Lev Manovicz opisał możliwości zupełnie nowego tworzenia obrazów-pojęć. Powoływał się na zupełnie zmarginalizowanego geniusza kina Dżigę Wiertowa, który wyczyniał z kawałkiem celuloidowej taśmy wręcz czary. Nakładany obraz był złożony z kilku warstw, tak jak obraz kubisty Pabla Picassa. Wiertow lekceważył perspektywę zbieżną. I zaproponował nieznany dotąd obraz... intencjonalny.

Greenaway stwierdził, że film nie musi być nadal opowiastką rodem z nowelek XIX-wiecznych pisarzy, ale już może być wielowarstwową opowieścią o epizodach dziejących się równolegle, bez używania pośredniego słowa, a tymczasem... Film tworzony elektronicznie wyszedł z enklawy amerykańskiej science fiction i wszedł do krainy narracji psychologii głębi, czym znakomicie posługiwali się nowi artyści europejscy. Talent Alaina Resnaisa, a zwłaszcza jego przełomowe dzieło "Zeszłego roku w Marienbadzie" wstrząsnął kinem bzdury… i wprowadził nas na nowe oceany.

Nie odbywało się to bez protestu. Kiedy artyści europejscy cieszyli się, że oto rodzi się nowa sztuka, amerykańscy producenci mówili na to – „jakaż tam sztuka”, nadal widząc w kinie narzędzie dominacji i zysku.

Znakomity znawca tej wojny międzykontynentalnej, Marcin Adamczak, w swojej książce „Globalne Hollywood. Filmowa Europa i polskie kino po 1989 roku. Przeobrażenia kultury audiowizualnej przełomu stuleci” frapująco opisuje tę nieskrywaną wojnę na filmy. Zaczęli ją niegdyś Francuzi, kiedy założyli w USA filię Cinéma Pathé, zapełniając swoimi filmami ekrany miast i miasteczek Ameryki. Objęli 80 proc. rynku kinowego. W odpowiedzi, Amerykanie po pierwszej wojnie weszli gromadnie do Europy, przepełniając jej kina swoimi westernami, slapstickami i melodramatami w podobnej, a nawet większej proporcji. Ale czary goryczy dopełniło ich… lądowanie w Normandii. Największym beneficjentem tego wysiłku okazał się bowiem Hollywood. Amerykanie żądali od Francuzów wdzięczności za wyzwolenie wszystkich kin Francji. Przywieźli ze sobą kilkaset filmów opracowanych po francusku i wkrótce przejęli formalnie wszystkie kina we Francji. Premier Léon Blum podpisał z dostojnikiem USA Byrnsem umowę-zgodę, która raz na zawsze grzebała kino francuskie. Protesty francuskich filmowców, niestety, lekko tylko złagodziły inwazję, która skutecznie zapełniła wszystkie kina. Tak się stało także w Hiszpanii oraz w Italii. Protesty Włochów i produkcja amatorskich filmów realizowanych z niezawodowymi aktorami, zwanych neorealizmem, sprawiła, że dopuszczane były przez nowych właścicieli rynku kinowego w Italii do rozpowszechniania tylko na darmowych projekcjach... na wolnym powietrzu. Francuzi zaś otrzymali prawo do kilku tygodni… w amerykańskich kinach. Jednak młodzież „przyfilmowa”, zgromadzona przez André Bazina, wzięła solidny odwet. Wypatrzyli w tej niewygodnej ofercie wizualnej, złożonej raczej z miernoty, jeden jedyny tytuł, którego Hollywood szczególnie się wstydził i… wykreowali go na najważniejszy film świata. "Obywatel Kane" Orsona Wellesa jawił się zawsze dotąd mogołom z RKO nieczytelnym bełkotem, niezbornym i chaotycznym, Francuzi tymczasem opisywali film jako arcydzieło. I w niczym się nie omylili. Wkrótce Amerykanie musieli uznać tę diagnozę. Ale już drugiego filmu nie pozwolili Wellesowi zrobić nowocześnie, po europejsku. Amerykański reżyser poddał się dyktaturze Biura Scenariuszowego.

Odtąd kino toczyło się już jako dwa zauważalne osobne nurty rozrywkowe. Dopełniały tej diagnozy liczne czasopisma adresowane do licealistek i „ciotek”, lansując gwiazdy, honoraria, romanse i życie pozaekranowe jako modus vivendi kina.

Kino – owszem – stało się materią podlegającą nauczaniu, założono nawet kilka szkół filmowych (wyższych), pisano książki, wydawano w tomach recenzje, a nawet napisano kilka historii kina. Nasza historia kina, sporządzona przez prof. Jerzego Toeplitza, przez niego samego podejrzewana była o rodzaj książki telefonicznej (tak sam mi wyznał przed kamerą filmującą go dla Polskiej Kroniki Filmowej). Nadal chronologia, nadal wielkie nazwiska, nadal wpływy literatury. Nadal hierarchia. Nasze polskie historie kina dodają do dziś jako normę nowy fałszywy element ewolucyjny – politykę. Każdy rozdział kolejnego tomu historii filmu poprzedza teraz… rys historii Partii, jej uchwał i decyzji kadrowych we władzach kinematografii.

Piszą to – niestety – literaturoznawcy, tymczasem każdy obserwator dziejów kina, nawet ten mniej istotny autor filmowy powie, że niewiele wiedział i prawie nie interesował się życiem naszej Partii, za to bardzo interesował się tym, co dzieje się... w innych kinematografiach (!), co też rodzi się w sztukach plastycznych, w teatrze, w muzyce i architekturze. Kino bowiem jest siostrą innych sztuk, a nie krewnym jakiejkolwiek partii.
Józef Gębski
Magazyn Filmowy SFP nr 8/2016
Zobacz również
fot. Wojciech Urbanowicz
Tydzień 41 / 12 - 14 PAŹDZIERNIKA 2018
Tydzień 40 / 05 – 07 PAŹDZIERNIKA 2018
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll