PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Józef Gębski
  3.08.2016
Film dokumentalny jest twórczą wypowiedzią humanisty. Film stał się w Europie formą adekwatną traktatowi filozoficznemu, Ryszard Kapuściński dokonał wyłomu czyniąc z reportażu... dzieło niebanalne. Ważne. To jemu zawdzięczamy nobilitację gatunku.
Razem z montażystą zbudowaliśmy film, mówiący środkami kina. Wykluczyłem komentatora, który by za rączkę wiódł widza po ujęciach (ten archaizm istnieje nadal w TV). Oto pojawił się nowy rodzaj obrazu, który poprzez kontrapunkt wizualno-dźwiękowy, poprzez zestaw scen nie tylko rozwijających się, ale wręcz przeczących sobie... wkraczał już w tym czasie w jakiś nowy obszar, nowy świat narracji filmowej. Może nareszcie sztuka filmowa zaczęła zasługiwać na miarę sztuki pięknej.

Po powrocie, pokazałem film w gronie Sybiraków, wtedy podeszła do mnie kobieta, która mi wyznała, że była w tym kołymskim obozie – Bachantka. W Poznaniu mieszka jej koleżanka, współtowarzyszka nieszczęścia. Nagrałem ich relacje przed kamerą i zaproponowałem Telewizji jeszcze jedną wyprawę na Kołymę, śladem  życia tych kobiet. Pani Krystyna Mokrosińska (pr. II) zaakceptowała moją propozycję, i z ekipą telewizyjną pojechałem jeszcze raz, z zamiarem opowiedzenia o zbrodni na Kołymie. Powstał wtedy trzyczęściowy serial "Gorączka chleba, złota i uranu". Opowiedziałem wtedy o  Bachantce. Wydawało mi się, że zamknąłem temat życia.

Moi koledzy dokumentaliści powoli godzili się z narodzinami nowej technologii rejestracji obrazu. Podczas mojej drugiej wyprawy pracowałem już na taśmie elektronicznej. Miałem większą swobodę dysponowania obrazem, poza tym zauważałem, że montaż taśmy elektronicznej otwiera nowe możliwości narracyjne. Zabieg trickowy ułatwiał szybsze kojarzenie obrazu, a w prasie filmowej pojawiały się profesjonalne rozważania, m. in. te Jean-Luca Godarda, który proponował nowe zasady komponowania obrazu... już zwielokrotnionego. W ogóle zauważyłem, że dzielony ekran, obraz wielokrotny, korygowany barwnie, które tak starannie opisał Lew Manowicz w „Języku nowych mediów”, staną się naszą codziennością.

I szkoda, że wtedy właśnie nadszedł ten dramatyczny dzień, kiedy film został zastąpiony przez inwazję kina amerykańskiego, nawiązującego do respektowania dawnych miar kina i dawnego widza, średniego w ogóle, film stawał się towarem, a reżyser – osobą wynajętą do sfilmowania książki.

Cały dawny system WFD, zespołów, redakcji filmowych TV, przeniesiony został do produkcji seriali. Zdarzyło się to w najgorszym dla sztuki okresie. Ona dopiero się ujawniała. Robert Bresson pisał, że dopiero teraz rodziła się sztuka kinematografu jako samodzielnej dyscypliny artystycznej, adekwatnej dla niespokojnego czasu na Ziemi. Film i telewizja – tak, nawet i telewizja, mogłyby towarzyszyć cywilizacji i tworzyć jej adekwatny obraz, tymczasem stały się... wypełniaczem wolnego czasu. Jeżeli kiedyś widz szukał kina, a znalazłszy go, chłonął i go rozumiał, teraz – nadszedł taki czas –  to film zaczął szukać widza, aby zaspakajać jego ,,średnie apetyty na agresję, przemoc, seks, przygodę”. To już były banalne opowiastki o… byle czym.

Cały ogromny potencjał intelektualny, cała „rodzina filmowa”, w stopniu równym, jak i rodziny zespołów filmowych, jak zespoły teatralne, redakcje ważnych pism i wydawnictw, pod żelazną ręka rynku, który według Leszka Balcerowicza miał być rajem na ziemi, rozpierzchły się... i zniknęły.

Jakimś cudem grupa reżyserów dokumentu pod wodzą Andrzeja Brzozowskiego skrzyknęła się i założyliśmy Studio Filmowe „Kronika”, które miało realizować nikomu niepotrzebne tematy dawnej kroniki  filmowej w nowym anturażu politycznym. Niekiedy na barwnej taśmie... i kto wie, może nawet zrobimy kiedyś jakieś dokumentalne filmy, niestety nie przeznaczone już do kinowej dystrybucji, ale do…??

W Studio „Kronika” wykonywaliśmy drobne zlecenia, w oczekiwaniu na  rychłe emerytury. I wtedy w moim życiu zdarzył się cud. W czasie wakacji, Andrzej Brzozowski zaproponował mi  dwudniowy wyjazd do Katynia („Znasz Rosję i Syberię” – mówił – jedź zatem z operatorem na skręcenie uroczystości żałobnej”). Właśnie nastąpiło ocieplenie stosunków sąsiedzkich i Michaił Gorbaczow zezwolił na drobne prace porządkowe na nowo odkrytych mogiłach w Charkowie, tam gdzie mieli spoczywać oficerowie ze sprawy katyńskiej.
 
Na bazarze staroci w Charkowie, policjantów zainteresowali drobni handlarze drobiazgami. Oferowali medale Virtuti Militari i polskie odznaczenia bojowe. Na pytanie, skąd mają te drobiazgi wyznali, że znaleźli je w lesie Piatichatki, gdzie szukali grzybów. Ten las – jak się okazało krył drogie nam szczątki prawie sześciu tysięcy polskich oficerów zamordowanych w 1940 roku.

Wspólnie z Waldkiem Grodzkim, z którym „tytłaliśmy się” już od dziesięciu lat po Syberii, jeszcze raz z niewielkim zapasem taśmy udaliśmy się z 16-osobowa ekipą badawczo-sądową, do  Charkowa.

Tam okazało się, że nie dwa, ale dwadzieścia dwa dni będzie trwała tragiczna ekshumacja ofiar sowieckiej zbrodni. Studio dosłało nam dodatkową taśmę i na naszych oczach zaczęła odkrywać się ukryta historia. Widziałem buty wojskowe, które były magazynem i biblioteką, wypełnione… dokumentami, listami, w jednym z nich był nawet fotograficzny aparat, w innym – szachy. Filmowaliśmy – jak kronikarze – porządkowanie czaszek ludzkich przestrzelonych jednym pociskiem, filmowaliśmy ekipę Rosjan i tych z  Memoriału. Filmowaliśmy odwiedzających nas dostojników państwowych, ale ciągle pojawiało się pytanie o to, gdzież mogą być pochowani polscy policjanci i rezerwiści (profesorowie, prawnicy, naukowcy, którzy na wojnę poszli  jako tzw. rezerwa). Jak w scenariuszu Alfreda Hitchcocka, jeden z przesłuchiwanych wtedy szefów, 90-letni Tokariew, wyznał, że on wie, gdzie kazał ich... zrzucić.

Wyglądało to na reportaż, na śledcze dziennikarstwo, wyglądało to również na sensacyjny film najwyższej półki. Autobus z członkami komisji, z kapelanem Zdzisławem Peszkowskim zasługującym na osobny film (przecież był on ostatnim z żyjących, którzy ocaleli cudem z tej masakry). Razem w nimi jedzie ekipa filmowa, której (tout proportion gardée) właśnie taką masakrę zafundowano. Wiedziałem jedno, że każdy metr tej taśmy nada się choćby na materiał dowodowy przed każdym międzynarodowym sądem, który rozpatrzy zbrodnię, ale też, będzie  to niebywały materiał dla mnie... „Nigdy nikogo nie zabijaj” – tekst  wygrawerowany w płycie księdza Jana Zieji w warszawskich Wizytkach, miałem go przed  oczyma.

To, co tam zobaczyłem, być może jest w stanie znieść człowiek z ogromnym treningiem emocjonalnym, może komandos, może snajper, może bezduszny kat. Człowiek trzydzieści lat tkwiący w sztuce, stale trenowany w podnoszeniu tonusu wydarzenia, stale zamieniający  wydarzenia na obrazy (te widzialne i te niewidzialne), przegrywa każde takie starcie. Jestem przekonany, że gdyby nie obecność wśród nas księdza Peszkowskiego, nie tylko jeden kolega sięgał by po samobójstwo, ale wszyscy bylibyśmy teraz  w Warszawie przy Sobieskiego leczyli stresy po polu walki.

Jeszcze 22 dni wykopalisk w Miednoje, a tam widzieliśmy ludzi wyjmowanych z grobu po 60 latach w stanie, jakby zasnęli wczoraj. To ponad ludzkie siły. Rzecz nie w opisie stanu moich emocji, ale jako reżyser zastanawiałem się nad niemożliwością pokazania tego w kinie. Nie myliłem się, oglądali potem film przede wszystkim członkowie rodzin katyńskich, oraz… amerykańska publiczność, która  klepiąc mnie po ramieniu nazywali mnie – mocnym człowiekiem.

Jest jakaś granica wytrzymałości europejskiego widza, karmionego raczej komediami romantycznymi, niż głębokim dokumentem. Podobny problem miał izraelski reżyser Ari Folman, robiąc film okrutny o masakrze, w której sam brał udział w Sabrze i Szatili. Odkrył nowy środek wyrazu dla pokazania „makabry”. Przepuścił cały paraliżujący dokumentalny film przez… program animacyjny, a wtedy ta forma dopuściła – bez spłycania – wyższy stopień okrutnej prawdy.

Robiłem jeszcze "Katyń" i kolejny pełny metraż "Pan ksiądz...", ale  nadal myślę o rozszerzającym się polu dla filmu animowanego, dokumentalnego i fabularnego – razem wziętych, które jakoś zadziwiająco się łączą i ten stop daje coraz bardziej zadziwiające efekty. Być może „kasza telewizyjna”, która potrafi rozsadzić każdy film surowy, banalnym blokiem reklam środków upiększających, spowodowała zamianę znieczulenia na nowy sposób reagowania.

Józef Gębski
Magazyn Filmowy SFP Nr 3/2016
Zobacz również
fot. Kuba Kiljan/SFP
"Epoka lodowcowa" nastała w kinach
Box Office Polska. Podsumowanie I półrocza 2016
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll