PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Józef Gębski
  7.03.2016
Telewizja dosyć długo była mecenasem dokumentu. Stałe programy filmu dokumentalnego, krajowego i zagranicznego, portrety twórców, zostały wyparte przez telewizje prywatne [...]. Ostało się jedynie kino krajoznawcze i popularyzacja bohaterów i antybohaterów (!) drugiej wojny światowej. Widz zna każdego generała hitlerowskiego, ale nie rozróżnia impresjonisty od kubisty.
Dotychczasowa idea filmu dokumentalnego jako elementu walki politycznej była osadzona głęboko również w tradycji kina radzieckiego. Nic dziwnego. Szczególnie owocna była wśród absolwentów radzieckiego stypendium, podczas studiów w WGIK-u na specjalności fabularnej albo dokumentalnej. Głęboko zapadła w sercach studentów sposobnych do krytycyzmu społecznego – w przekonaniu, że film jest wystarczającym argumentem dla zmian, nawet politycznych. Była to wyjątkowa paleta postaw idealistycznych. Każdy z filmowców, który przeszedł przez WFD  ma na swoim koncie kilka pozycji szczególnie gniewnych. Mistrzami tego nurtu byli: Jerzy Hofman, Jerzy Ziarnik, Krystyna Gryczełowska. Obok nich, jasnym obrazem świecili: Bohdan Kosiński, Andrzej Piekutowski i Tadeusz Pałka.

Ci artyści obrazu, ważyli powagę każdego kadru, jaki mieli na stole w montażowni uważanej za świątynię buntu. Wyniesiona ze szkoły filmowej powaga kadru Kazimierza Karabasza i Jerzego Bossaka upoważniała do przekonania, że film ma ogromną siłę walki z władzą. Paradoks polski polegał na tym, że na takie filmy władza dawała akcept (!), niekiedy nagradzała je oraz ich twórców. Rzecz warta jest przebadania przez historyków filmu. Jedynie Krzysztof Kieślowski, uważany za ideowego przywódcę kina jako buntu, sam do tego się nie przyznawał. Kiedy robił "Gadające głowy" „majsterkował” przy konstrukcji. Kiedy robił "Z punktu widzenia nocnego portiera", eksperymentował z inscenizacją w dokumencie, a kiedy realizował "Życiorys" zaryzykował prawie pełną inscenizację w słusznej sprawie, w przekonaniu, że droga do prawdy coraz częściej wiedzie nawet i poprzez… fikcję.

Filmy te, dzisiaj są niezłym obrazem czasu, zwłaszcza wtedy, kiedy zestawi się je z zapomnianymi zupełnie „akademiami” ku czci czy z kronikami (?) filmowymi, wskazując na filozoficzny problem sztuki jako sposób różnorodnego oddawania obrazu czasu. Film jest – to nie podlega wątpliwości – wyrazem stanu emocjonalnego artysty, który ocenia swoje środowisko i nieopatrznie przyporządkowuje się innym mediom, przecież większość filmów wywodziła się z dziennikarskiej pasji publicystycznej, dzisiaj zwaną – dziennikarstwem śledczym.

Nie bez kozery pojawiła się tutaj postać genialnego łowcy tematów, wielkiego dziennikarza Stanisława Manturzewskiego, który przez długie lata dostarczał materiału dokumentacyjnego do scenariuszy wielkim reżyserom, potem sam pisał scenariusze, wreszcie zaczął robić doskonałe filmy, po to, aby w pewnym momencie odejść od prawd ekranu i zbliżyć się do „majsterkowania” w wyjątkowo ironicznych esejach o artyście-filmowcu i małej skuteczności jego obrazów. Badania jego nad skutecznością dzieł wizualnych, ewidentnie wskazywały na artystyczną syntezę filmu jako dzieła artysty badającego przede wszystkim – innego człowieka. Przecież Michał Anioł także walczył z… przemocą papiestwa, ale nie za to go ceni potomność.

Apogeum tego nurtu – "Robotnicy", wielki sukces WFD, był portretem zmarnowanej szansy buntu, bowiem przejęli go jako swój sukces liberałowie, zostawiający stoczniowców i popierającą ich resztę ubożejącego społeczeństwa.

Festiwal krakowski, będący zrazu przepustką do zawodowej kariery w kinematografii, zamieniał się w dziennikarską robotę. Zaczęły na nim dominować filmy gadane, reportaże telewizyjne robione przez dziennikarzy, którym obca była estetyczna staranność. W cenie były dziennikarskie konstrukcje opisywane przez piszących publicystów, ważniejszą była doraźna interwencja, wreszcie w procesie pojawienia się lokalnych i prywatnych telewizji, te filmy, nawet z resztą gniewu, zostały wyparte kompletnie przez sprowadzane przez biura zakupów telewizyjnych reportaże, popisy mody i... książki kucharskie. Tylko chwila dzieli nas od instrukcji gastronomicznej, w której Robert Makłowicz będzie gotował w Galerii Luwru i w Prado.

Nic dziwnego, festiwalem zarządzali dziennikarze, potem zresztą wyparci dokumentnie przez menedżerów kultury, traktujących film jako towar podlegający „słupkom oglądalności”. Komisja selekcyjna i jury okazały się „średnią arytmetyczną” gustów publicystycznych.

Telewizja dosyć długo była mecenasem dokumentu. Stałe programy filmu dokumentalnego, krajowego i zagranicznego, portrety twórców, zostały wyparte przez telewizje prywatne, które z jeszcze większą niechęcią (wszak te filmy nie przyciągały reklamodawców) zostały ostatecznie wyrugowane. Ostało się jedynie kino krajoznawcze i popularyzacja bohaterów i antybohaterów (!) drugiej wojny światowej. Widz zna każdego generała hitlerowskiego, ale nie rozróżnia impresjonisty od kubisty.

Jeszcze, ostatkiem sił udało mi się kontynuować moje wyprawy do Rosji. To WFD, ostatkiem środków, wywianowała moją ekipę do Kraju Rad... po ostateczny rachunek krzywd. Sparaliżowany byłem literaturą, owianą legendarnym tytułem „białe plamy”, więc po przeczytaniu Sołżenicynowego „Archipelagu Gułag”, zachciało mi się zaproponować film z Archipelagu Gułag. Los polski.

Nie bardzo dawało się napisać jakikolwiek scenariusz. A trzeba pamiętać, że dla zrealizowania filmu, zawsze trzeba było sporządzić jakiś przybliżony tekst, choćby jako podstawę wstępnych kosztów. Udało mi się „zabełkotać” moją aktualną wiedzą jakiś w miarę wiarygodny tekst i… udałem się do Moskwy, gdzie w siedzibie miejscowego oddziału „Memoriału” otrzymałem legitymację honorowego członka tej organizacji. Dokument był na wagę złota. Z diamentami. Otwierał mi drzwi wszystkich regionalnych oddziałów i serca wszystkich ludzi (Rosjan) dobrej woli.

Już w Moskwie zorganizowano mi kilka spotkań z Polakami, którzy przeszli przez Gułag. Relacje sfilmowane na taśmie wskazywały, że chyba dotykam tajemnicy państwowej o wadze dzieła. Opowieść polskiej aktorki, pani Stolarskiej o rodzicach, których utraciła, a zachowała tylko ich fotografie wydobyte z archiwalnych teczek policji, ściskały za gardło. Na szczęście dostępna mi taśma (tylko) czarno-biała, wzmagała grozę relacji. Sam chłonąłem prawdę, którą gdybym ją dotknął jakiś czas później, nigdy by nie wypaliła. Otwierane w Rosji archiwa NKWD i upublicznianie niektórych zespołów akt pozwoliły mi dotknąć historii in statu nascendi.

Potem polecieliśmy na Workutę. Nikt nigdy nie chciał tam lecieć, ba, nikt nigdy nie chciał tam jechać ani nawet iść... Workuta kojarzyła się nam z wrotami piekła, chociaż dla podróżników, zwłaszcza tych z kamerą, tych piekieł podobno jest dużo więcej. Miasto Workuta to zasypany pyłem węglowym świat Boscha. Taksówkarz, wioząc nas do hotelu o wdzięcznej nazwie Workuta, na pytanie – gdzie trafić na łagry – zatrzymał auto w miejscu, powiedziawszy: tutaj. Istotnie w tym krajobrazie kilkudziesięciu kopalń, nadal czynnych, każdy metr kwadratowy ziemi to był teren połagierny i pocmentarny. Nie widziałem kopczyków mogił, ale widziałem jamy ziemne, które po wysuszeniu zawartości zapadały się w jamy grobowe. Taka dialektyka negatywna. Tu i ówdzie dostrzegłem kije wbite na znak mogiły. To wynik pracy litewskiego Sajūdisu, organizacji, która m.in. dobrowolnie i woluntarystycznie konserwowała groby. Wyjaśnili mi potem, że ponieważ mieszkańcami Litwy byli również Polacy, wiele tych grobów jest pewnie mogiłami polskimi. Tak więc znalazłem się w mieście-cmentarzu. I rzecz jasna, że dla filmowca wystarczy to za materiał do filmu.

Wskazali mi wtedy trzy krzyże wykonane z malowanych na biało rurek, które wbili w sam środek kałuży. To grób – wyjaśniali – 256 Polaków, którzy w dniu śmierci Berii wszczęli strajk w nadziei na uwolnienie. Zostali rozstrzelani zmasowanym ogniem i wrzuceni do wspólnego dołu-kałuży.


Józef Gębski
Magazyn Filmowy SFP, 53/2016
Zobacz również
fot. East News/ Polfilm
Film z Alicją Bachledą-Curuś hitem
Kolejna komedia romantyczna podbiła kina
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll