PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Malwina Grochowska
  30.04.2013
Tribeca rozpoczęła się w tym roku zaraz po zamachu w Bostonie, co nie tylko zwiększyło policyjną obstawę wokół każdego festiwalowego wydarzenia. Tragedia uwypukliła też na nowo dobrze znany fakt: że żyjemy w totalnym chaosie informacyjnym.

Po zamachu szybko rozpoczęło się wystrzeliwanie w wirtualną przestrzeń zdjęć, tweetów, statusów i tym podobnych, a także dublowanie tychże przez innych, w tym "poważne" media. Powódź informacji przybrała katastroficzne rozmiary: wynikło z niej chyba więcej złego niż dobrego. Doświadczyliśmy silniej niż na co dzień tego, że stały dostęp i nadmiar informacji niekoniecznie oznacza wzbogacanie wiedzy. Komunikat uległ spłyceniu, pojawiła się masa nieistotnych wiadomości, a także niebezpieczna dezinformacja.



"The Rocket", reż. Kim Mordaunt, fot. materiały prasowe Tribeca Film Festival

To już komunał, że dziennikarstwo przeżywa kryzys i że toniemy w informacyjnym szumie. Natomiast zjawisko szumu dotyka nie tylko informacji bieżącej takiej jak relacja z zamachu bombowego, ale również kina. Może szczególnie kina funkcjonującego w trybie festiwalowym. A już szczególnie na takim festiwalu jak Tribeca.

Festiwal rozkręcony 11 lat temu między innymi poprzez siłę nazwiska "De Niro" dziś jest potężnym wydarzeniem rozlanym po niemal całej nowojorskiej metropolii (startował w tytułowej TriBeCe położonej niedaleko WTC i miał na celu przywrócenie życia kulturalnego w wymarłym po zamachach downtown). To impreza filmowa XXI wieku – bardziej pasują do niej określenia "brand", "event" niż tradycyjne "festiwal". Do programu, skrojonego pod każdy gust (czyli czyj tak naprawdę?), dochodzą jeszcze setki imprez towarzyszących, na których najbardziej są widoczne nazwy i produkty sponsorów. Bo przecież bez nich dziś festiwali by nie było.

Jednak brak festiwalowego centrum sprawia, że trudno odczuć filmową wspólnotę, która w końcu jest podstawową wartością tego typu wydarzeń. Inaczej można by zostać w domu i oglądać filmy w komputerze. Co, niestety, często z lenistwa robiłam, bo duża część programu Tribeki była dostępna w bibliotece online. W ten sposób nie odbieram reakcji innych widzów, ale po seansie, oczywiście, mogę dodać komentarz na stronie, bo jak każda tego typu platforma i ta musi mieć element społecznościowy. Tyle że doświadczenie kinowe zostaje kompletnie zatracone, a "wspólnota" kończy się na networkingu przy drinku sponsora wieczorem.

Z wielu produkcji amerykańskich, dominujących na festiwalu, w pamięci zostanie mi kilka obrazów: "Lily", zbudowana na postaci odtwarzanej przez świetną, nieznaną Amy Grantham, czy "Adult World" z równie uroczą, choć bardziej znaną Emmą Roberts. Te i pozostałe tytuły to małe, niezależne filmy, co nie zmienia faktu, że niektóre mieszczą się doskonale w głównym filmowym nurcie i poradziłyby sobie w kinach pewnie i bez festiwalowego wsparcia.


"Cutie and the Boxer", reż. Zachary Heinzerling, fot. materiały prasowe Tribeca Film Festival

Nagrodę zarówno jury, jak i publiczności zdobyło australijskie "The Rocket" – klasyczna i raczej naiwna opowiastka o walce z przeciwnościami biednego dzieciaka z Laosu. Owszem, to film zaangażowany społecznie i do tego z napisami (!), co musi, niestety, wystarczyć na Tribece jako wykraczanie poza hollywoodzkie standardy.

W efekcie w szumie festiwalowym nie do końca jest tak, że każdy zyskuje szansę na ekspozycję. Mniej popularne, bardziej radykalne fabuły i tak są mniej słyszalne. Tribeca zdecydowanie lepiej sprawdza się jako platforma promocji dokumentów. Te, również w Stanach, w tradycyjnej dystrybucji czeka ciężki los, a na festiwalu zapełniają sale. Znalazły się tu i poruszające historie o mocnych osobowościach ("BIG JOY: The Adventures of James Broughton", "Cutie and the Boxer") , i dokumenty złożone, pokazujące problematyczne aspekty współczesności i historii amerykańskiej ("The Kill Team", "Let the Fire Burn"). Plebiscyt online wygrała produkcja magazynu "Vice" "Lil Bub & Friendz" kierująca kamerę na koty, bohaterów filmików na YouTubie. Autorzy podjęli próbę wyjścia poza okrzyk "so cute!" i zanalizowania fenomenu popularności kocich gwiazdorów, ale zatrzymali się w pół kroku.

Pozostaje być wdzięcznym, że same filmy z YouTube’a nie znalazły się na festiwalu. Ale przecież do tego już tylko krok, bo każdy dziś staje się autorem. I co z tego, że większość nie ma nic ciekawego do powiedzenia.


Malwina Grochowska
Portalfilmowy.pl
Zobacz również
"Układ zamknięty" kolejny raz na topie
Wiosenny odpływ widzów
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll