Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Brawurowe "Życie Pi" Anga Lee w miniony piątek otworzyło 50. Nowojorski Festiwal Filmowy.
Na festiwalowe seanse dla branży i prasy chodzę już od ponad dwóch tygodni, jednak swoją dynamiką przypominają one bardziej warszawskie pokazy prasowe, które dla części bywalców są po prostu darmowymi porankami w kinie, a nie pełnymi podekscytowanych widzów pokazami na świetnym festiwalu. Choć Nowojorski niewątpliwie do takich należy. Że wspomnę tylko o jego głównej sekcji: prócz kilku światowych premier znalazło się w niej kino autorskie z Cannes, Wenecji, Toronto.
Lecz dopiero w piątek rano, przed pokazem „Życia Pi” atmosfera jednoznacznie wskazywała na to, że nie uczestniczę w spotkaniach uniwersytetu trzeciego wieku, a jednym z najlepszych - a może i najlepszym - nowojorskim festiwalu. Przed kinem ustawiła się potężna kolejka, obsługa zrobiła się nerwowa, a na chodniku rozwinięto obowiązkowy czerwony dywan.
Wieczorem pojawił się na nim Ang Lee wraz z ekipą „Życia Pi” (była to światowa premiera filmu). Zabrakło tylko tygrysa bengalskiego. Jak reżyser wspomniał na konferencji, w jego filmie w tygrysiego bohatera wciela się zamiennie aż czwórka przedstawicieli i przedstawicielek gatunku.
Kadr z filmu "Życie Pi", fot. Imperial Cinepix
"Życie Pi" jest trójwymiarową ekranizacją bestsellerowej powieści Kanadyjczyka Yanna Martela. Tytułowy bohater spędza sielskie dzieciństwo w zoo, którym zarządza jego ojciec. Rzecz ma miejsce na malowniczym wybrzeżu Indii Francuskich. Chłopak przeżywa tu pierwszą miłość, odrabia pierwsze lekcje dorosłości. Jego pasją stają się bogowie: choć urodził się Hindusem, z zapałem przyjmuje niektóre zwyczaje chrześcijańskie i muzułmańskie tworząc na prywatny użytek zlepek tych religii. Życie Pi diametralnie się zmienia, gdy ojciec postanawia wywieźć nie tylko rodzinę, ale i całą menażerię do Kanady. Jednak statek tonie, a chłopak zostaje pozostawiony na pastwę losu w szalupie ratunkowej. Jego jedynym towarzyszem jest inny ocalały z katastrofy – wspomniany wcześniej tygrys... I ta właśnie historia – dryfowania dziwacznej pary po ocenie – stanowi główną oś fabularną filmu.
Taka konstrukcja jest w takim samym stopniu odważna, co kuriozalna. Przyznam, że po streszczeniu i zwiastunie nowego filmu Lee nie spodziewałam się dobrego kina, raczej błyskotki w technologii 3D. Tym bardziej doceniam teraz, jak dobrze udało się twórcy zrealizować szalony pomysł. Coś, z czego mógł wyjść potworny kicz, w jego wykonaniu ożywa. Tak jak niedawno nadał nowe oblicze melodramatowi w „Tajemnicy Brokeback Mountain”, tak teraz wychodzi obronną ręką ze starcia z kolejnym „gorszym” gatunkiem: filmem dla dzieci i młodzieży.
Reżyser sam zażartował przed projekcją: "Woda, dzieci i zwierzęta – w Hollywood mówi się, żeby nie robić filmów, które zawierają te trzy elementy, bo wyjdzie z tego katastrofa. Choć wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, bym takiego filmu nie robił, choć piętrzyły się przede mną przeszkody, to jednak się na to porwałem". Za co tym bardziej należą mu się słowa uznania.
"Życie Pi" to olśniewająca baśń i mądra opowieść o dorastaniu. Chwilami widz może odnieść wrażenie, że ma do czynienie ze standardową, upraszczającą rzeczywistość bajką. Ale to tylko ze względu na niesamowitą stronę wizualną i nieprawdopodobieństwo przedstawionej historii. Treść, na szczęście, nie została tu spłaszczona przez cyfrowe fajerwerki. A fantastyczne wydarzenia na przecięciu snu i jawy nie eliminują najważniejszego przesłania: że życie pełne jest cierpienia, którego nie da się uśmierzyć.
Podobnie jak Martin Scorsese w „Hugonie i jego wynalazku”, Lee w „Życiu Pi” uczynił właściwy użytek z 3D: w jego rękach służy ono sztuce, a nie jest jedynie kosztowną zabawką. Operator i specjaliści od efektów wyczarowali przed widzem niesamowity świat: ocean mieni się tu kolorami, drga, jest pełen życia. Odbija się w nim cały nieboskłon, a z czasem również halucynacje Pi. Czy dla widza ten wizualny popis będzie porywający czy szybko mu się znuży? Choć logicznie brzmiała dla mnie druga opcja, to jednak film mnie porwał.
Tymczasem niemal w tym samym czasie, zaraz obok Nowojorskiego Festiwalu, poza centrum uwagi widzów i mediów, odbył się Independent Film Week – platforma spotkań filmowców, w której wzięła udział między innymi reżyserka i producentka Ewa Pytka. Polka dostała się do prestiżowej selekcji i przed decydentami z branży filmowej z całego świata prezentowała swój fabularny projekt „Lucky Woman” („Szczęściara”), opowiadający o agentce polskiego kontrwywiadu z czasów II Wojny Światowej, Magdalenie Grodzkiej-Gużkowskiej.
I tak to po cichu szalone projekty przemieniają się w ambitne filmy.
Na festiwalowe seanse dla branży i prasy chodzę już od ponad dwóch tygodni, jednak swoją dynamiką przypominają one bardziej warszawskie pokazy prasowe, które dla części bywalców są po prostu darmowymi porankami w kinie, a nie pełnymi podekscytowanych widzów pokazami na świetnym festiwalu. Choć Nowojorski niewątpliwie do takich należy. Że wspomnę tylko o jego głównej sekcji: prócz kilku światowych premier znalazło się w niej kino autorskie z Cannes, Wenecji, Toronto.
Lecz dopiero w piątek rano, przed pokazem „Życia Pi” atmosfera jednoznacznie wskazywała na to, że nie uczestniczę w spotkaniach uniwersytetu trzeciego wieku, a jednym z najlepszych - a może i najlepszym - nowojorskim festiwalu. Przed kinem ustawiła się potężna kolejka, obsługa zrobiła się nerwowa, a na chodniku rozwinięto obowiązkowy czerwony dywan.
Wieczorem pojawił się na nim Ang Lee wraz z ekipą „Życia Pi” (była to światowa premiera filmu). Zabrakło tylko tygrysa bengalskiego. Jak reżyser wspomniał na konferencji, w jego filmie w tygrysiego bohatera wciela się zamiennie aż czwórka przedstawicieli i przedstawicielek gatunku.
"Życie Pi" jest trójwymiarową ekranizacją bestsellerowej powieści Kanadyjczyka Yanna Martela. Tytułowy bohater spędza sielskie dzieciństwo w zoo, którym zarządza jego ojciec. Rzecz ma miejsce na malowniczym wybrzeżu Indii Francuskich. Chłopak przeżywa tu pierwszą miłość, odrabia pierwsze lekcje dorosłości. Jego pasją stają się bogowie: choć urodził się Hindusem, z zapałem przyjmuje niektóre zwyczaje chrześcijańskie i muzułmańskie tworząc na prywatny użytek zlepek tych religii. Życie Pi diametralnie się zmienia, gdy ojciec postanawia wywieźć nie tylko rodzinę, ale i całą menażerię do Kanady. Jednak statek tonie, a chłopak zostaje pozostawiony na pastwę losu w szalupie ratunkowej. Jego jedynym towarzyszem jest inny ocalały z katastrofy – wspomniany wcześniej tygrys... I ta właśnie historia – dryfowania dziwacznej pary po ocenie – stanowi główną oś fabularną filmu.
Taka konstrukcja jest w takim samym stopniu odważna, co kuriozalna. Przyznam, że po streszczeniu i zwiastunie nowego filmu Lee nie spodziewałam się dobrego kina, raczej błyskotki w technologii 3D. Tym bardziej doceniam teraz, jak dobrze udało się twórcy zrealizować szalony pomysł. Coś, z czego mógł wyjść potworny kicz, w jego wykonaniu ożywa. Tak jak niedawno nadał nowe oblicze melodramatowi w „Tajemnicy Brokeback Mountain”, tak teraz wychodzi obronną ręką ze starcia z kolejnym „gorszym” gatunkiem: filmem dla dzieci i młodzieży.
Reżyser sam zażartował przed projekcją: "Woda, dzieci i zwierzęta – w Hollywood mówi się, żeby nie robić filmów, które zawierają te trzy elementy, bo wyjdzie z tego katastrofa. Choć wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, bym takiego filmu nie robił, choć piętrzyły się przede mną przeszkody, to jednak się na to porwałem". Za co tym bardziej należą mu się słowa uznania.
"Życie Pi" to olśniewająca baśń i mądra opowieść o dorastaniu. Chwilami widz może odnieść wrażenie, że ma do czynienie ze standardową, upraszczającą rzeczywistość bajką. Ale to tylko ze względu na niesamowitą stronę wizualną i nieprawdopodobieństwo przedstawionej historii. Treść, na szczęście, nie została tu spłaszczona przez cyfrowe fajerwerki. A fantastyczne wydarzenia na przecięciu snu i jawy nie eliminują najważniejszego przesłania: że życie pełne jest cierpienia, którego nie da się uśmierzyć.
Podobnie jak Martin Scorsese w „Hugonie i jego wynalazku”, Lee w „Życiu Pi” uczynił właściwy użytek z 3D: w jego rękach służy ono sztuce, a nie jest jedynie kosztowną zabawką. Operator i specjaliści od efektów wyczarowali przed widzem niesamowity świat: ocean mieni się tu kolorami, drga, jest pełen życia. Odbija się w nim cały nieboskłon, a z czasem również halucynacje Pi. Czy dla widza ten wizualny popis będzie porywający czy szybko mu się znuży? Choć logicznie brzmiała dla mnie druga opcja, to jednak film mnie porwał.
Tymczasem niemal w tym samym czasie, zaraz obok Nowojorskiego Festiwalu, poza centrum uwagi widzów i mediów, odbył się Independent Film Week – platforma spotkań filmowców, w której wzięła udział między innymi reżyserka i producentka Ewa Pytka. Polka dostała się do prestiżowej selekcji i przed decydentami z branży filmowej z całego świata prezentowała swój fabularny projekt „Lucky Woman” („Szczęściara”), opowiadający o agentce polskiego kontrwywiadu z czasów II Wojny Światowej, Magdalenie Grodzkiej-Gużkowskiej.
I tak to po cichu szalone projekty przemieniają się w ambitne filmy.
Malwina Grochowska
Portalfilmowy.pl
Box Office. Uprowadzony Liam Neeson.
Box Office. „Jesteś Bogiem” wciąż szturmuje kina.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024