Choć jest jednym z najsławniejszych reżyserów filmowych, osobistością z wciąż pierwszych stron gazet, nie skandale zapewniły mu wysoką pozycje w rankingu najlepszych mistrzów kina. Nie kobiety utorowały mu pozycję autorytetu filmowego, nie nieszczęścia, których okrutne życie mu nie szczędziło, opisywane przez wścibskie media, uczyniły z niego genialnego rzemieślnika kamery.
Krytyka chętnie łączy tragedie osobiste z twórczością filmową Polańskiego, na co sam Autor patrzy z nieskrywaną podejrzliwością, a wręcz z niechęcią. Dlaczego jego talent nie może być przedmiotem krytyki w oderwaniu od zdarzeń, przez które musiał przebrnąć, na niektóre nie mając wpływu, niektóre zaś samemu prowokując?
Czy ktoś rozlicza „Ucieczkę
skazańca” Bressona przez pryzmat doświadczeń wojennych reżysera? Tabuny
krytyków nie dzielą włosa z głowy Moniki Vitti na czworo w „Przygodzie”
Antonioniego, upatrując w filmie zapowiedzi choroby reżysera. Nie znajdzie się
chyba rozprawa doktorska ani licencjacka poszukująca korelacji między
podatkowymi problemami Bergmana a ”Fanny i Alexandrem”.
Roman Polański, fot. materiały prasowe
Tymczasem cokolwiek nie przeczytam na temat mojego ulubionego reżysera, tam wszędzie czuje oddech zbrodni w Bel Air. Gdziekolwiek nie podąży pióro krytyka, opisującego choćby krowy w "Tess", tam znajduje gwałt na nieletniej. W tak opisywanym kinie Polańskiego żadna kartka papieru na ekranie i poza nim, nie może czuć się niewinnie; żaden nóż, który służy tylko do krojenia chleba, żaden tulipan więdnący na stole. Szczególnie jeśli ma kolor żółty, jak taksówka w Stanach Zjednoczonych, do których reżyserowi jak wiadomo….
Mimo że w pogłębionych akademickich analizach dzieł zebranych niesfornego Polaka nie brakuje ciekawych tropów interpretacyjnych, (freudowsko-edypalnych, dekonstrukcjonistycznych i semiotycznych) wszystkie skupiają się w przerażającej mierze na temacie obecności zła i jego wpływu na rzeczywistość, na świat, w którym żyjemy. W tekstach dominuje poczucie makabry, zbrodni i fatalizmu. A ja się boję, że o czymś zapomniano, że coś zostało przez nich pominięte.
Chciałbym zapytać autorów tych analiz, czy wiedzą, za czym chodzili "Dwaj ludzie z szafą" w naszym świecie nim powrócili do morza? Czego brakowało Krystynie, otoczonej przez samców alfa na jachcie w „Nożu w wodzie”? O czym zapomniała siostra Carol we „Wstręcie”? Dlaczego George na końcu „Matni” płacze samotny na skale wśród przybierającej wody? Co ofiaruje Rosemary swojemu dziecku? W imię czego J.J. Gittes podejmuje walkę niemożliwą do wygrania w "Chinatown"? Dlaczego Tess idzie na śmierć z lżejszym sercem? Co pozwoliło „Pianiście” Szpilmanowi przeżyć II wojnę światową?
Tak wiele jest grozy w filmach Polańskiego, że czułość została w nich całkiem nieźle przesłonięta.
A ja ją doceniam najbardziej ze wszystkich cech wyróżniających jego kino. I widzę ją w tym człowieku ze skazą, kiedy przypomina sobie jak jego ojciec wraca wśród tumanu kurzu, pomiędzy gruzami, jak prosi go, żeby powstrzymał łzy po jego matce, bo jeszcze ich Niemcy zobaczą… Dziś, prawie osiemdziesięcioletni reżyser, pozwala tym łzom płynąć. Nawet, jeśli wszyscy patrzą.