Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Historia kina bywa okrutnie niesprawiedliwa. Pojedynczy film potrafi zdominować epokę i zassać zainteresowanie widowni do tego stopnia, że nawet dzieła obiektywnie odeń doskonalsze zostaną usunięte w cień. Wystarczy tylko, że wytwórnia filmowa (tudzież prasa) nie rozpozna w porę rangi danego tytułu i potraktuje go po macoszemu – i historyczna biała plama jest gotowa.
Jeśli myślimy o latach sześćdziesiątych i morderczych kochankach, automatycznie przychodzi nam do głowy jeden tytuł: "Bonnie i Clyde". Tymczasem "Pretty Poison" Noela Blacka, zrealizowane zaledwie w rok po przeboju Arthura Penna, jest wariacją na podobny temat, tyle że głębszą i bardziej zapadającą w pamięć.
Film już w momencie premiery nosił stygmat niechcianego dziecka: wytwórnia Twentieth Century Fox nie wiedziała, jak sprzedać spragnionej sensacji widowni wyciszoną i inteligentną opowieść o narodzinach zbrodni na amerykańskiej prowincji. Film był zbyt niepozorny, by można go było reklamować jako ostatnie słowo w dziedzinie ekranowej narracji i eksperymentu; został bowiem nakręcony przez Blacka z mieszaniną elegancji i pewności reżyserskiej, która nie była modna w rozbrykanej końcówce lat sześćdziesiątych.
Film przepadł w kinach. Grano go w pustych salach na podwójnych seansach z tuzinkowym śmieciem, po czym ślad po nim zaginął (mimo entuzjastycznej recenzji Pauline Kael, która pisała na łamach "New Yorkera", że oto pojawił się na amerykańskich ekranach nowy, świeży talent). Fama "Pretty Poison" zaczęła narastać w latach siedemdziesiątych, kiedy to coraz liczniejsze dyskusyjne kluby filmowe na uczelniach amerykańskich zaczęły pokazywać film Blacka i rozmawiać o jego znaczeniach. Kiedy Danny Peary opublikował na początku lat osiemdziesiątych swój klasyczny przewodnik po filmach kultowych, "Pretty Poison" zajmowało w nim poczesne miejsce. Niedawno film wreszcie pojawił się na amerykańskich płytach DVD.
Opowieść o świeżo zwolnionym z zakładu psychiatrycznego schizofreniku imieniem Dennis (w tej roli Anthony Perkins, dźwigający na plecach szufladkę z napisem "Psychoza") jest skrzyżowaniem thrillera z love story. Dennis, przechodzący resocjalizację w idyllicznej mieścinie gdzieś w Massachusetts, poznaje idealną nastolatkę z sąsiedztwa: pochodzącą z polsko-amerykańskiej rodziny Sue Ann Stepanek (w tej roli znakomita, znana wcześniej głównie z ról komediowych, Tuesday Weld). Dennis przestawia się jej jako agent CIA przeprowadzający tajną misję i werbujący pomocników. Razem zanurzają się w świat fantazji, przeradzający się w krwawą rzeczywistość i prześcigający nawet rojenia skrzywionego umysłu Dennisa...
"Śliczną trucizną" z tytułu jest bowiem Sue Ann: perwersyjna wymowa filmu polega na sugestii, że to właśnie rumiana amerykańska nastolatka (widzimy ją pod czołówką, jak trenuje choreografię do patriotycznej parady) jest idealną maszyną do zabijania. Wystarczy, że ktoś wejdzie jej w drogę, a oczy Weld uzyskują odcień błękitnego lodu: nawet zaprawiony w graniu psychopatów Perkins zastyga w przerażeniu. Film jest opowieścią o przedziwnym, znaczonym przemocą i paranoją romansie, którego liryczna siła jest ewidentna i niepokojąca zarazem. Miłość dwójki bohaterów przeradza się w destrukcyjny taniec, w którym dominuje strona początkowa uznana za słabszą. Fascynujący spektakl.
Weld i Perkins spotkają się na planie filmowym raz jeszcze, tym w poronionej adaptacji ambitnego romansidła Joan Didion "Graj, jak stoi w nutach" (1972). Można jednak zaryzykować tezę, że obydwoje swe najwybitniejsze kreacje stworzyli właśnie w "Pretty Poison": historii zwichrowanej miłości, kiełkującej pośród soczystej zieleni trawników amerykańskiego przedmieścia. Na następne równie niepokojące dzieło badające ten temat i zapadające w pamięć z mocą sennego koszmaru trzeba będzie poczekać do roku 1986, kiedy David Lynch nakręci legendarne "Blue Velvet".
Jeśli myślimy o latach sześćdziesiątych i morderczych kochankach, automatycznie przychodzi nam do głowy jeden tytuł: "Bonnie i Clyde". Tymczasem "Pretty Poison" Noela Blacka, zrealizowane zaledwie w rok po przeboju Arthura Penna, jest wariacją na podobny temat, tyle że głębszą i bardziej zapadającą w pamięć.
Film już w momencie premiery nosił stygmat niechcianego dziecka: wytwórnia Twentieth Century Fox nie wiedziała, jak sprzedać spragnionej sensacji widowni wyciszoną i inteligentną opowieść o narodzinach zbrodni na amerykańskiej prowincji. Film był zbyt niepozorny, by można go było reklamować jako ostatnie słowo w dziedzinie ekranowej narracji i eksperymentu; został bowiem nakręcony przez Blacka z mieszaniną elegancji i pewności reżyserskiej, która nie była modna w rozbrykanej końcówce lat sześćdziesiątych.
Film przepadł w kinach. Grano go w pustych salach na podwójnych seansach z tuzinkowym śmieciem, po czym ślad po nim zaginął (mimo entuzjastycznej recenzji Pauline Kael, która pisała na łamach "New Yorkera", że oto pojawił się na amerykańskich ekranach nowy, świeży talent). Fama "Pretty Poison" zaczęła narastać w latach siedemdziesiątych, kiedy to coraz liczniejsze dyskusyjne kluby filmowe na uczelniach amerykańskich zaczęły pokazywać film Blacka i rozmawiać o jego znaczeniach. Kiedy Danny Peary opublikował na początku lat osiemdziesiątych swój klasyczny przewodnik po filmach kultowych, "Pretty Poison" zajmowało w nim poczesne miejsce. Niedawno film wreszcie pojawił się na amerykańskich płytach DVD.
Opowieść o świeżo zwolnionym z zakładu psychiatrycznego schizofreniku imieniem Dennis (w tej roli Anthony Perkins, dźwigający na plecach szufladkę z napisem "Psychoza") jest skrzyżowaniem thrillera z love story. Dennis, przechodzący resocjalizację w idyllicznej mieścinie gdzieś w Massachusetts, poznaje idealną nastolatkę z sąsiedztwa: pochodzącą z polsko-amerykańskiej rodziny Sue Ann Stepanek (w tej roli znakomita, znana wcześniej głównie z ról komediowych, Tuesday Weld). Dennis przestawia się jej jako agent CIA przeprowadzający tajną misję i werbujący pomocników. Razem zanurzają się w świat fantazji, przeradzający się w krwawą rzeczywistość i prześcigający nawet rojenia skrzywionego umysłu Dennisa...
"Śliczną trucizną" z tytułu jest bowiem Sue Ann: perwersyjna wymowa filmu polega na sugestii, że to właśnie rumiana amerykańska nastolatka (widzimy ją pod czołówką, jak trenuje choreografię do patriotycznej parady) jest idealną maszyną do zabijania. Wystarczy, że ktoś wejdzie jej w drogę, a oczy Weld uzyskują odcień błękitnego lodu: nawet zaprawiony w graniu psychopatów Perkins zastyga w przerażeniu. Film jest opowieścią o przedziwnym, znaczonym przemocą i paranoją romansie, którego liryczna siła jest ewidentna i niepokojąca zarazem. Miłość dwójki bohaterów przeradza się w destrukcyjny taniec, w którym dominuje strona początkowa uznana za słabszą. Fascynujący spektakl.
Weld i Perkins spotkają się na planie filmowym raz jeszcze, tym w poronionej adaptacji ambitnego romansidła Joan Didion "Graj, jak stoi w nutach" (1972). Można jednak zaryzykować tezę, że obydwoje swe najwybitniejsze kreacje stworzyli właśnie w "Pretty Poison": historii zwichrowanej miłości, kiełkującej pośród soczystej zieleni trawników amerykańskiego przedmieścia. Na następne równie niepokojące dzieło badające ten temat i zapadające w pamięć z mocą sennego koszmaru trzeba będzie poczekać do roku 1986, kiedy David Lynch nakręci legendarne "Blue Velvet".
Michał Oleszczyk
portalfilmowy.pl
Najszybsi, najwścieklejsi, na topie
(Nie)Wielki Gatsby
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024