PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Michał Oleszczyk
  2.04.2013
Kiedy człowiek przygląda się filmografii tak olśniewającej, jak ta firmowana przez Quentina Tarantino, doprawdy trudno orzec, który film dorobku jest największym arcydziełem. Jeśli wierzyć listom dialogowym, musiałyby to być "Bękarty wojny", ogłaszające własną rangę w ostatniej linijce mówionego tekstu.

Mimo tej odautorskiej wskazówki, mój osobisty barometr od lat niezmiennie wskazuje na "Jackie Brown": nakręconą w 1997 roku historię miłosną, będącą jednocześnie filmem noir, hołdem dla kina blaxploitation, listem fanowskim do ukochanej aktorki i ćwiczeniem w narracyjnych zawijasach, wykonanym na szóstkę z plusem.

Mitem założycielskim estetyki Tarantinasą tysiące godzin spędzone w wypożyczalni wideo na pożeraniu filmowego śmiecia przetykanego klasyką – te sprzeczne (?) elementy miały następnie zmutować w nową, niepowtarzalną jakość. "Jackie Brown" jest jednocześnie dowodem na prawdziwość tej wersji (z jednej strony dostajemy kryminalną "pulpę", z drugiej złożony portret kobiecy godny "Glorii" Cassavetesa), ale i poszerza ją o pomijany zazwyczaj element. Bardziej niż w jakimkolwiek innym filmie mistrza (z możliwym wyjątkiem "Kill Billa"), na plan pierwszy wychodzi w "Jackie Brown" wątek miłości niemożliwej, spalającej się w jednym błysku potencjalnego szczęścia, znikającego nie z żadnego wzniosłego powodu, ale po prostu: bo życie chce inaczej.


Pam Grier jako tytułowa Jackie Brown w filmie  Quentina Tarantino

Twist tańczony w "Pulp Fiction" przez Vincenta Vegę i Mię Wallace był być może najpiękniejszym ekranowym świadectwem erotycznego dopasowania, jakie dane nam było oglądać na ekranie w wykonaniu ubranych aktorów. A mimo to możliwość związku została zduszona w zarodku: czy to przez wciągniętą nosem heroinę, czy przez igłę w sercu, czy przez kulę w łeb. Nie było im dane; podobnie jak nie jest dane Jackie Brown i Maxowi Cherry’emu – stewardessie i poręczycielowi, których poranny flirt przy kawie i płynącym z winylowej płyty przeboju The Delfonics jest najpiękniejszą bodaj sceną, jaką Tarantino w ogóle nakręcił. Kiedy (nominowany za swą rolę do Oscara) Robert Forster komplementuje kobietę i przyznaje, że wygląda młodo mimo swych 44 lat, a Tarantino dyskretnie przybliża kamerę do wyraźnie połechtanej bohaterki, jesteśmy w filmowym niebie – piękno, gwiazdorska obecność, wspaniały dialog i upływający czas stapiają się w jedną, nieśmiertelną chwilę.

Nie jest sekretem, że "Jackie Brown" jest filmowym hołdem dla grającej rolę tytułową Pam Grier, dawnej gwiazdy kina blaxploitation lat siedemdziesiątych, która skopała niejeden tyłek i uwiodła niejednego widza w filmach takich, jak "Coffy" czy "Foxy Brown". Grier elektryzowała na poziomie erotycznym i politycznym zarazem: była silną, czarną kobietą, która nie ustępowała w niczym najtwardszym facetom i zarazem nie bała się ujawniać własnej wrażliwości (w "Coffy" motywem dla wendetty było narkotykowe uzależnienie jej siostry). Tarantino nie tylko zwraca światu ukochaną przez siebie gwiazdę, a gwieździe – świat. Daje jej rolę, w której migotliwość talentu i urody jest jednocześnie fetyszyzowana, jak i tematyzowana. W pewnym sensie cała "Jackie Brown" jest historią sprytnej kobiety starającej się wykiwać i mafię, i policję, byle tylko móc zapewnić sobie spokojną starość. Hollywood nie przyzwyczaiło nas do opowieści o godnym starzeniu się kobiet; pod tym względem "Jackie Brown" jest prawdziwym ewenementem.

Tak, jak w liście miłosnym odmienia się imię ukochanej osoby przez wszystkie możliwe przypadki, wyznaczając obiekt prywatnych uczuć na oficjalne centrum świata, tak i "Jackie Brown" jest zbudowana wokół Pam Grier i to jej osoba – a raczej ekranowa persona – stanowi główny temat całości. Sposób, w jaki Tarantino filmuje swą gwiazdę, nie ma nic wspólnego z prymitywnym uprzedmiotowieniem, zarezerwowanym w tym filmie dla postaci granej przez Bridget Fondę. To ona spędza niemal każdą scenę w negliżu, czekając na kopulację bądź skręta. (Dla porządku należy dodać, że także ten stereotyp zostaje przełamany, jako ze grana przez Fondę Melanie jest bez wątpienia jedną z inteligentniejszych postaci w filmie, mającą za nic pozy i pretensje towarzyszących jej Samuela L. Jacksona i Roberta De Niro, którzy widzą w niej tylko lalkę Barbie).

Jakby dla kontrastu z wiecznie półgołą Fondą, Grier przechodzi w filmie serię kostiumowych metamorfoz. Widzimy ją w dwóch uniformach: lotniczym i więziennym, a także w ogrodniczkach nałożonych na biały t-shirt i w lekko zadziornej dżinsowej kurtce, dopełnionej beretem à la Mary J. Blige. W kluczowej sekwencji finansowego szwindlu, Jackie przymierza i kupuje biznesowy kostium nawiązujący do białej koszuli noszonej w "Pulp Fiction" przez Mię Wallace, a paradoksalnym ukoronowaniem wszystkich tych przemian jest wspomniana już scena śniadania, w której Jackie ma na sobie tylko szlafrok, a jej kształty zadają ostateczny kłam kultowi chudzin w typie Fondy (która, mimo swej nagości, nie generuje nawet ułamka tego erotycznego napięcia, jakie wywołuje obecność krągłej Grier).

Max Cherry i Jackie Brown nie odjeżdżają razem w dal – ona ucieka ze wspólnie zdobytym łupem, on zostaje ze swoją działką i roztapia się w idealnie zainscenizowanym ujęciu, w którym rozmyta ostrość uświadamia nam ogrom oczekującej go samotności. Dlaczego ta dwójka nie będzie razem...? Dobre pytanie. Pamiętam, że kiedy film wszedł na ekrany, podziwiany przeze mnie wówczas krytyk starszego pokolenia zwierzył mi się w prywatnej rozmowie z rasistowskiego poglądu, zgodnie z którym cały film był jednym wielkim wywodem przeciwko związkom międzyrasowym. Mój podziw skończył się w trackie tej rozmowy, ale pytanie pozostało.  Kiedy po latach patrzę na rozstających się Jackie i Maxa, widzę dwójkę dojrzałych ludzi, którzy wiedzą, że obietnica szczęścia bywa lepsza i słodsza od rzeczywistości rozczarowania. Być może ich drogi jeszcze się przetną, ale cóż to za wspaniały prezent: wiedzieć, że spotkało się pokrewną duszę, nawet jeśli nie dane nam będzie spędzić z nią życia. Być może jest tak, że w doczesnym świecie lepiej być szczęśliwym przechodniem niż zgorzkniałym rezydentem. Jackie, przemierzająca tysiące mil w ramach wykonywanej przez siebie pracy, wie to pewnie lepiej od nas wszystkich.


Michał Oleszczyk
www.portalfilmowy.pl
Zobacz również
Box Office. Rekordowo słabe święta w kinach
Box Office. Widać już świąteczny regres
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll