PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Michał Oleszczyk
  12.11.2012

Debiut Hala Asby’ego, „The Landlord” (1970 [w telewizji CINEMAX: "Właściciel" – przyp. red.]), jest jednym z najlepszych filmów o kwestiach rasowych w Ameryce. Pozostaje także moim ulubionym filmem tego reżysera (tuż obok odrestaurowanej wersji „Lookin’ To Get Out” ["Szukając wyjścia" w TVN 7 – przyp. red.]), mimo że obejrzałem go stosunkowo późno – dopiero od niedawna jest on dostępny na amerykańskim rynku DVD.

Producentem filmu był przyjaciel Ashby’ego, Norman Jewison: twórca m.in. nagrodzonego Oscarem dramatu policyjnego "W upalną noc" (1967). To właśnie za montaż tego filmu Ashby (zdobywający fachowe szlify właśnie z nożyczkami w ręku) otrzymał – jedyną zresztą w swej karierze – złotą statuetkę. "W upalną noc" było pełne napięcia i humoru, rozgrywało się w takt świetnego soundtracku Quincy’ego Jonesa, a przy okazji wpisywało się w środek toczonych pod koniec lat 60. dyskusji o desegregacji i prawach czarnych Amerykanów. Historia przybywającego na Południe detektywa, wykształconego lepiej niż cały lokalny posterunek razem wzięty, miała nie tylko świetne tempo i wybitnie wygraną dynamikę przeciwieństw (Sidneyowi Poitierowi partnerował Rod Steiger jako lokalny prostak i spryciarz), ale i zawierała pierwszą w historii kina scenę spoliczkowania białego przez czarnoskórą postać.

Kadr z filmu "The Landlord". Fot. materiały prasowe

To właśnie w tej atmosferze rosnącego konfliktu, którego filmowymi zwierciadłami były też filmy takie jak „Putney Swope” (1969) Roberta Downeya i „Watermelon Man” (1970) Melvina van Peeblesa, odbyła się premiera „The Landlord” – pochwalonego przez krytykę, ale odrzuconego przez publiczność mimo humoru i znakomitej obsady (Lee Grant dostała nawet nominację oscarową za rolę drugoplanową).

Już sekwencja otwierająca film ogłasza nadejście nowego, oryginalnego talentu. Główny bohater, grany przez Beau Bridgesa, patrzy prosto w kamerę i informuje nas o swoim uprzywilejowanym pochodzeniu (jest synem milionera), a także o zamiarze kupienia kamienicy czynszowej w Nowym Jorku. Jak się okazuje, kamienica znajduje się w brooklyńskiej dzielnicy Park Slope – jeszcze pod koniec lat 60. stanowiącej czarne getto. Cała sekwencja opiera się na gwałtownych, ale świetnie zrytmizowanych zderzeniach montażowych świata pieniędzy i świata biedy; a także – świata skóry białej i świata skóry ciemnej.

Bridges jest idealnie obsadzony – lekko pucułowaty chłopiec z odruchowym uśmiechem, całkowicie nieświadomy, jakie realia panują po drugiej stronie klasowej i rasowej bariery, którą zdecydował się przekroczyć. Buzia Bridgesa jest jak pączek oblany złotym masłem blond włosów – kiedy podjeżdża kabrioletem pod świeżo kupioną kamienicę, odziany jest w biały garnitur i pragnie udekorować nabytek ślicznymi roślinami doniczkowymi. Mieszkańcy, co do jednego czarnoskórzy biedacy, szybko wybijają mu ten pomysł z głowy, ścigając go przez pół dzielnicy – co zresztą o mało nie skończyło się tragicznie dla samego aktora. Bridges w ferworze gry uciekł z pola widzenia ekipy i o mały włos nie został pobity przez lokalny gang, który wziął gonitwę za autentyczną i uzasadnioną zemstę na wychuchanym białasie (fakt ten przytaczam za biografem Ashby’ego, Nickiem Dawsonem).

Kamienica jest zamieszkana przez zbieraninę wyrazistych charakterów, zagranych przez wybitnych czarnych aktorów: od matczynej Pearl Bailey, poprzez pełną energii Dianę Sands, aż do dyszącego moralnym gniewem Louisa Gossetta jr. Bohater Bridgesa zaprzyjaźnia się z dokarmiającą go Bailey, śpi z Sands i zostaje ojcem jej dziecka, za co omal nie zostaje posiekany siekierą przez Gossetta. Cały film jest opowieścią o zderzeniu cieplarnianego wychowania z rzeczywistością rasowych uprzedzeń i nierówności, a dwa romanse bohatera – jeden z kobietą o ciemniejszej karnacji, a drugi z Afroamerykanką o bardzo jasnej skórze – ukazują jednocześnie jego skłonność do empatii, jak i problemy ze zrozumieniem własnej odpowiedzialności (zwłaszcza w kwestii nieplanowego ojcostwa). Warto zauważyć, że pierwsza scena erotyczna między Bridgesem a Sands jest rewelacyjna w swej przewrotności: zostaje skąpana w czerwonym świetle, niwelującym różnicę w kolorze skóry i sugerującą chwilowe złudzenie, wedle którego społeczne obostrzenia i restrykcje wcale szczęśliwych kochanków nie dotyczą.

Skoro o stronie wizualnej mowa: operatorem filmu był sam „książę ciemności”, czyli słynący z upodobania do scen rozgrywanych w częściowym mroku Gordon Willis. Cały „The Landlord” oparty jest na prostym, ale efektywnym kontraście: sceny rozgrywające się w rodowej posiadłości głównego bohatera są przeraźliwie jasne (prawie prześwietlone), a sceny w kamienicy toną w półcieniach, sugerujących nie tyle smutek bądź grozę, co naturalność i organiczny charakter tej przestrzeni, sypiącej się razem z doświadczającymi niedostatków mieszkańcami, ale mimo wszystko stanowiącej ich dom.

Ashby, filmowiec polityczny z krwi i kości, kilkakrotnie stosuje w filmie pierwszoosobowy adres: postaci zwracają się do widza i przemawiają, co najlepiej wypada w sekwencji przyjęcia, w której wstyd bycia innym zmienia się w wojowniczą dumę czarnoskórych („Wyobraź sobie, że całe życie chodzisz z wielką kurzajką na twarzy – a pewnego dnia okazuje się, że kurzajki są w modzie!”). „The Landlord” jest wybitnym portretem targanego konwulsjami społeczeństwa na progu wielkich zmian obyczajowych – portretem zabawnym i przejmującym jednocześnie, bo zwiastującym co najwyżej nieśmiały pisk nadchodzących zmian, które zresztą aż do dnia dzisiejszego nastąpiły co najwyżej częściowo.

Michał Oleszczyk
Portalfilmowy.pl
Zobacz również
Box Office. James Bond po raz trzeci na topie!
Box Office. „Skyfall” niezwyciężone.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll