PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Michał Oleszczyk
  3.09.2012

Kolejny Allen, kolejna salwa narzekań i dąsów – bo to już było, bo już nie tak śmieszy, bo gdzie się podziała nasza własna młodość. Nie jestem bezkrytycznym wielbicielem późnej twórczości reżysera („Scoop – gorący temat” i "Co nas kręci, co nas podnieca" to bezsprzeczne wpadki), ale nie potrafię oprzeć się spójności stworzonego przez niego świata, do którego uparcie dokłada coraz to nowe przypisy i klocki.

Taśmowa produkcja kolejnych „allenów” ma w sobie coś szlachetnego i melancholijnego zarazem: mimo dziesiątek prób, najsłynniejszy nowojorski neurotyk wciąż przyznaje się do bezradności, ilekroć staje naprzeciw (by posłużyć się jednym z użytych przezeń tytułów) miłości i śmierci: niewytłumaczalnej pary trzymającej rodzaj ludzki w niekończącym się szachu.

 
"Zakochani w Rzymie", fot. Kino Świat

Rodzimi krytycy zarzucają najnowszym, „europejskim” filmom Allena nieznośną pocztówkowość  – nie dostrzegając,  że była ona częścią jego stylu od zawsze. Żaden z podpisanych przezeń filmów nie nakłuwał rzeczywistości wielkomiejskiej ani nie wnikał w jej klasowo determinowane podbrzusze. Nowy Jork przechodził dotkliwy kryzys fiskalny, kiedy w roku 1979 Allen zalał panoramiczny ekran symfonią czarno-białych obrazów ułożonych w rytm Gershwina i gloryfikujących jego rodzime miasto w słynnym preludium do „Manhattanu”. Całe dzielnice SoHo i East Village sypały się w gruzy, kiedy „Hannah i jej siostry” uparcie ukazywała tylko piękną stronę Wielkiego Jabłka. Allen jest po prostu żywo zainteresowany pocztówkowością wielkich miast zachodniej cywilizacji – zdaje się wierzyć, że w powierzchownym pięknie kryje się jakaś  prawda o tym, w jaki sposób reagujemy na otaczającą nas Historię. „O północy w Paryżu” jest między innymi opowieścią o tym, że nie mamy do przeszłości dostępu innego, niż ten wiodący przez trakt uproszczeń i stereotypów.

"Zakochani w Rzymie", fot. Kino Świat

Zakochani w Rzymie” są idealnym przykładem późnej twórczości Allena – nie tak misternym, jak „Vicky Cristina Barcelona”, ale i nie tak rozpaczliwym, jak miażdżąco pesymistyczne "Poznasz przystojnego bruneta". Kilka niezwiązanych ze sobą opowieści snutych jest jednocześnie, a Allen nawet nie udaje, że chce mu się je splatać w jeden warkocz przyczynowo-skutkowych następstw. Po prostu przechodzi od jednej historii do następnej, a relacje czasowe między wątkami nigdy nie zostają wyjaśnione. Całość nie zostaje nawet ujęta w mechaniczną ramę „jednego rzymskiego dnia”. Po prostu: sceptyczny i ujmujący zarazem gawędziarz przygarnia nas do swego kawiarnianego stolika i zaczyna snuć opowieść, którą możemy w dowolnym momencie porzucić (choć z jakiegoś powodu trudno nam wstać z krzesła). Niejeden film Allena zaczyna się właśnie obrazem kawiarnianej gawędy (dotyczy to między innymi „Danny’ego Rose’a z Broadwayu” oraz „Melindy i Melindy”). Tutaj sam obraz nie jest potrzebny; narzucony ton rozpoznajemy w mig i odruchowo chcemy zamówić kawę i ciastko umilające wchłanianie opowieści.

Późny Allen lubuje się w przypisach i adnotacjach, czasem wpisywanych w sam film, czasem uzyskujących kształt osobnego dzieła („Scoop” to "Wszystko gra" w komediowym zwierciadle, etc.). W „Zakochanych w Rzymie” głównym skrybą notatek na marginesach jest architekt zagrany przez Aleca Baldwina, występujący od pewnego momentu li tylko jako emanacja sumienia młodego człowieka, w którego wcielił się Jesse Eisenberg. Pokusa tego ostatniego, by rzucić stabilny związek w diabły na rzecz romansu z seksownie pretensjonalną Ellen Page (popisowa rola!), jest wciąż komentowana na żywo przez Baldwina jako tyleż szkodliwa, co nieunikniona hormonalna fanaberia – jednocześnie nadająca życiu smak i spychająca w niebyt jakąkolwiek realną szansę na stabilne szczęście.

W świecie Allena ludzie pozostają niewolnikami afektów. Wszyscy jego bohaterowie mówią: „Kocham cię”, bo bez tego refrenu Allen nie wyobraża sobie życia, mimo że tak adresaci, jaki i autorzy tej deklaracji są wciąż tasowani jak w kalejdoskopie, a rzekoma lojalność co rusz ulatnia się jak kamfora. Niewyczerpanym źródłem siły Allena jako filozofa jest pożenienie przeciwieństw: jego cynizm emanuje ciepłem, a od czasu do czasu znaleźć w nim można drobiny sentymentalizmu. Najnowszy film twórcy jest testem wierności dla jego miłośników, którzy – jak to zwykle bywa – okazują się bardziej surowi, niż można by domniemywać na podstawie ich młodzieńczych fascynacji twórcą. Ton surowego napomnienia, jaki daje się wyczuć w ich pretensjach, jest w istocie pochodną gorzkiej nostalgii za własnym „wczoraj”. Allen nie zmienił się ani na jotę: wciąż jest dowcipkującym fatalistą, rozkochanym w pięknie materialnego świata i niezdolnym do jego smakowania przez wzgląd na nieuchronność śmierci. Jeśli jego dawni fani obecnie się od niego odwracają, to jest to tylko potwierdzenie wniosku, który sam Allen zawarł w swych filmach niejednokrotnie: że z kimś takim, jak on, czasami trudno wytrzymać.

Michał Oleszczyk
portalfilmowy.pl
Zobacz również
Box Office. Polscy widzowie zakochani w Rzymie.
Box Office. Kolejny sukces Woody’ego Allena
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll