Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Co łączy "Lourdes" Jessiki Hausner, „Upały” Ulricha Seidla, „Białą wstążkę” i „Pianistkę” Michaela Hanekego z „Lekcjami pana Kuki” Dariusza Gajewskiego, „Fałszerzami” Stefana Ruzowitzky`ego czy „Kobietami bez mężczyzn” Shirin Neshat i Shoji Azari? Oczywiście, kraj produkcji (bądź koprodukcji), czyli Austria. Ale jest jeszcze coś – to Markus Schleinzer, który odpowiadał za obsadę wszystkich tych tytułów i wielu innych.
Do niedawna było to nazwisko kompletnie poza Austrią nieznane. Wszak człowiek od castingu to jedna z najbardziej niedocenianych profesji filmowych, przynajmniej u nas – w świecie anglosaskim nazywa się go nawet „reżyserem castingu”, słusznie dostrzegając jego niepodważalny (a bywa, że decydujący) wkład w sukces filmu. Trzeba bowiem nie tylko znajomości tematu, ale i genialnej wręcz intuicji, by postać na papierze wyposażyć w odpowiednią twarz i wsączyć weń energię konkretnego człowieka. Przyglądając się imponującej filmografii Schleinzera, nie mamy wątpliwości, że posiadł ów geniusz.
Kadr z filmu "Michael", fot. Ale Kino+
Na laurach bynajmniej nie spoczął - w wieku 40 lat przestał być szarą eminencją planów filmowych i samodzielnie stanął za kamerą. Jak widać, praktyki u mistrzów nie poszły na marne, bo debiutancki „Michael” w 2011 roku trafił do głównego konkursu w Cannes. Nie sądzę, by zadecydowała o tym wyłącznie ponura aktualność tematu -„Michael” powstał bowiem zaledwie kilka lat po ujawnieniu sprawy Nataschy Kampusch oraz córki Josefa Fritzla, dwóch afer pedofilskich, które miały miejsce w ojczyźnie Schleinzera. A uczeń Hanekego i Seidla nie mógł przejść obojętnie obok takiego problemu. Na szczęście, nie okazał się epigonem – kto nie wierzy, przekona się już w tym miesiącu, bo telewizja Ale kino+ rozpoczyna właśnie emisję „Michaela”.
Kadr z filmu "Michael", fot. Ale Kino+
Schludny, nieco staroświecki, ale niespecjalnie wyróżniający się czymkolwiek urzędnik firmy ubezpieczeniowej od wielu miesięcy przetrzymuje w piwnicy swego domu chłopca uprowadzonego ongiś z toru gokartowego. W tym przypadku casting był sprawą kluczową, bo ustawiał niejako cały film, grozy upatrując w tym, co wydawałoby się najbardziej zwyczajne. Trzydziestoparoletni Michael Fuith grający tytułową rolę ma w sobie jakąś nieporadność i miękkość, która znienacka ujawnia swój rys demoniczny. Na tej samej zasadzie, najmocniej wybrzmiewają w filmie te sceny, które nie są drastyczne wprost: kiedy widzimy, jak Michael podmywa się przed wejściem do pokoju chłopca, kiedy potem wszystko skrupulatnie notuje w swoim kajecie czy gdy intonuje „Stille Nacht” podczas wspólnej Wigilii. Nie miałyby one jednak tak wielkiej siły, gdyby nie postać najzwyklejszego w świecie łysiejącego trzydziestoparolatka w okularach. To on swoją niepozorną obecnością nieustannie przypomina nam zużytą prawdę – o tym, jak swojskie i banalnie ubrane może być zło.
Do niedawna było to nazwisko kompletnie poza Austrią nieznane. Wszak człowiek od castingu to jedna z najbardziej niedocenianych profesji filmowych, przynajmniej u nas – w świecie anglosaskim nazywa się go nawet „reżyserem castingu”, słusznie dostrzegając jego niepodważalny (a bywa, że decydujący) wkład w sukces filmu. Trzeba bowiem nie tylko znajomości tematu, ale i genialnej wręcz intuicji, by postać na papierze wyposażyć w odpowiednią twarz i wsączyć weń energię konkretnego człowieka. Przyglądając się imponującej filmografii Schleinzera, nie mamy wątpliwości, że posiadł ów geniusz.
Kadr z filmu "Michael", fot. Ale Kino+
Na laurach bynajmniej nie spoczął - w wieku 40 lat przestał być szarą eminencją planów filmowych i samodzielnie stanął za kamerą. Jak widać, praktyki u mistrzów nie poszły na marne, bo debiutancki „Michael” w 2011 roku trafił do głównego konkursu w Cannes. Nie sądzę, by zadecydowała o tym wyłącznie ponura aktualność tematu -„Michael” powstał bowiem zaledwie kilka lat po ujawnieniu sprawy Nataschy Kampusch oraz córki Josefa Fritzla, dwóch afer pedofilskich, które miały miejsce w ojczyźnie Schleinzera. A uczeń Hanekego i Seidla nie mógł przejść obojętnie obok takiego problemu. Na szczęście, nie okazał się epigonem – kto nie wierzy, przekona się już w tym miesiącu, bo telewizja Ale kino+ rozpoczyna właśnie emisję „Michaela”.
Kadr z filmu "Michael", fot. Ale Kino+
Schludny, nieco staroświecki, ale niespecjalnie wyróżniający się czymkolwiek urzędnik firmy ubezpieczeniowej od wielu miesięcy przetrzymuje w piwnicy swego domu chłopca uprowadzonego ongiś z toru gokartowego. W tym przypadku casting był sprawą kluczową, bo ustawiał niejako cały film, grozy upatrując w tym, co wydawałoby się najbardziej zwyczajne. Trzydziestoparoletni Michael Fuith grający tytułową rolę ma w sobie jakąś nieporadność i miękkość, która znienacka ujawnia swój rys demoniczny. Na tej samej zasadzie, najmocniej wybrzmiewają w filmie te sceny, które nie są drastyczne wprost: kiedy widzimy, jak Michael podmywa się przed wejściem do pokoju chłopca, kiedy potem wszystko skrupulatnie notuje w swoim kajecie czy gdy intonuje „Stille Nacht” podczas wspólnej Wigilii. Nie miałyby one jednak tak wielkiej siły, gdyby nie postać najzwyklejszego w świecie łysiejącego trzydziestoparolatka w okularach. To on swoją niepozorną obecnością nieustannie przypomina nam zużytą prawdę – o tym, jak swojskie i banalnie ubrane może być zło.
Box Office. Rekordowe otwarcie „Madagaskaru 3”!
Box Office. Mroczny Rycerz powstał.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024