PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Anita Piotrowska
  3.08.2012
Co łączy "Lourdes" Jessiki Hausner, „Upały” Ulricha Seidla, „Białą wstążkę” i „Pianistkę” Michaela Hanekego z „Lekcjami pana Kuki” Dariusza Gajewskiego, „Fałszerzami” Stefana Ruzowitzky`ego czy „Kobietami bez mężczyzn” Shirin Neshat i Shoji Azari? Oczywiście, kraj produkcji (bądź koprodukcji), czyli Austria. Ale jest jeszcze coś – to Markus Schleinzer, który odpowiadał za obsadę wszystkich tych tytułów i wielu innych.

Do niedawna było to nazwisko kompletnie poza Austrią nieznane. Wszak człowiek od castingu to jedna z najbardziej niedocenianych profesji filmowych, przynajmniej u nas – w świecie anglosaskim nazywa się go nawet „reżyserem castingu”, słusznie dostrzegając jego niepodważalny (a bywa, że decydujący) wkład w sukces filmu. Trzeba bowiem nie tylko znajomości tematu, ale i genialnej wręcz intuicji, by postać na papierze wyposażyć w odpowiednią twarz i wsączyć weń energię konkretnego człowieka. Przyglądając się imponującej filmografii Schleinzera, nie mamy wątpliwości, że posiadł ów geniusz.


Kadr z filmu "Michael", fot. Ale Kino+

Na laurach bynajmniej nie spoczął - w wieku 40 lat przestał być szarą eminencją planów filmowych i samodzielnie stanął za kamerą. Jak widać, praktyki u mistrzów nie poszły na marne, bo debiutancki „Michael” w 2011 roku trafił do głównego konkursu w Cannes.  Nie sądzę, by zadecydowała o tym wyłącznie ponura aktualność tematu -„Michael” powstał bowiem zaledwie kilka lat po ujawnieniu sprawy Nataschy Kampusch oraz córki Josefa Fritzla, dwóch afer pedofilskich, które miały miejsce w ojczyźnie Schleinzera. A uczeń Hanekego i Seidla nie mógł przejść obojętnie obok takiego problemu. Na szczęście, nie okazał się epigonem – kto nie wierzy, przekona się już w tym miesiącu, bo telewizja Ale kino+ rozpoczyna właśnie emisję „Michaela”. 


 Kadr z filmu "Michael", fot. Ale Kino+

Schludny, nieco staroświecki, ale niespecjalnie wyróżniający się czymkolwiek urzędnik firmy ubezpieczeniowej od wielu miesięcy przetrzymuje w piwnicy swego domu chłopca uprowadzonego ongiś z toru gokartowego. W tym przypadku casting był sprawą kluczową, bo ustawiał niejako cały film, grozy upatrując w tym, co wydawałoby się najbardziej zwyczajne. Trzydziestoparoletni Michael Fuith grający tytułową rolę ma w sobie jakąś nieporadność i miękkość, która znienacka ujawnia swój rys demoniczny. Na tej samej zasadzie, najmocniej wybrzmiewają w filmie te sceny, które nie są drastyczne wprost: kiedy widzimy, jak Michael podmywa się przed wejściem do pokoju chłopca, kiedy potem wszystko skrupulatnie notuje w swoim kajecie czy gdy intonuje „Stille Nacht” podczas wspólnej Wigilii. Nie miałyby one jednak tak wielkiej siły, gdyby nie postać najzwyklejszego w świecie łysiejącego trzydziestoparolatka w okularach. To on swoją niepozorną obecnością nieustannie przypomina nam zużytą prawdę – o tym, jak swojskie i banalnie ubrane może być zło.

Zobacz również
Box Office. Rekordowe otwarcie „Madagaskaru 3”!
Box Office. Mroczny Rycerz powstał.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll