Pod koniec XIX wieku powstała krótka powieść, która do złudzenia przypomina historie spod pióra Kafki. Sęk w tym, że kiedy Hamsun pisał swój "Głód", Franz Kafka dopiero do owego pióra dorastał.
Około sto lat później dzieła przesławnego Czecha doczekały się licznych ekranizacji – świat przez niego stwarzany kusił filmowców swoim wyjątkowym, opresyjnym klimatem. W takt ich niestrudzonych starań powstawały kolejne mniej lub bardziej udane próby przeniesienia owego autorskiego języka na język filmu. W tym czasie Hamsun popadł w zapomnienie, a wraz z nim mistrzowska ekranizacja „Głodu”. Ja natomiast, podobnie jak liczni filmowcy, próbowałam nakarmić swoją nieposkromioną ciekawość, brnęłam więc zawzięcie przez „Zamek” Hanekego i rozmaite „Procesy”. Żaden z nich nie zaspokoił jednak mojego głodu. Myślałam już, że ten mariaż nie ma prawa się udać. Genialnie obłędny, gęsty monolog wewnętrzny bohatera nigdy nie znajdzie twórcy zdolnego przetransponować jego bogactwa na filmowy ekran.
Kadr z filmu „Głód". Fot. materiały prasowe
Kiedy zaledwie kilka miesięcy temu, z wypiekami czytałam ostatnie zdania Hamsunowskiej opowieści o głodnym szaleńcu, nie podejrzewałam nawet, że jedna jedyna ekranizacja tego dzieła, wygrzebana gdzieś spośród meandrów filmowych archiwów spełni moje zapomniane oczekiwania.
Koniec XIX wieku. Poznajemy młodego pisarza. Poznajemy to chyba nie do końca trafne słowo. Wraz z początkiem historii zasiadamy we wnętrzu jego frenetycznego umysłu. I jest to jedyna perspektywa, z której możemy śledzić ową historię. Jedynie sposób jej prowadzenia nie jest do końca tożsamy z tym klasycznym, dziewiętnastowiecznym. Gęste monologi wewnętrzne prowadzą nas przez labirynt jakże zmiennego umysłu i reakcji bohatera będących często na bakier z logiką i jakimkolwiek wyrafinowaniem. Nie jestem literacką specjalistką, ale zdaje mi się, że pan Hamsun zafundował ówczesnym czytelnikom materiał przełomowy. I właśnie dlatego tym razem film, paradoksalnie, będzie wymagał od nas większej wyobraźni. Podczas lektury książki bowiem narracja pierwszoosobowa nie jest niczym dziwnym,. Autor ekranizacji nie skusił się jednak na odwzorowanie jej jeden do jednego... na szczęście! Musimy zatem przyjąć otwarta perspektywę i krok po kroku starać się zrozumieć siły kierujące bohaterem, jego dążenia. Będziemy musieli wraz z nim błądzić ścieżkami obcego miasta i pokrętnej logiki.
Młody człowiek robi wszystko, by nie zmienić swojego status quo, by w oczach innych ludzi nie stać się biedakiem. Do zguby jednak prowadzi go fakt iż za wszelką cenę nie chce stać się biedakiem również we własnych oczach... Autor - jak ognia - unika nazwania go szaleńcem, lub może nazywa go szaleńcem od początku, lecz w swoim niekwestionowanym kunszcie pokazuje nam, że każdy szaleniec kieruje się bezwzględną logiką? A może wcale nie z szaleństwem mamy do czynienia, tylko po prostu ze zgubnymi skutkami tytułowego głodu? Może głód prowadzi do szaleństwa? A może szaleństwo do głodu?
Jedno wiem na pewno. Wędrówka ulicami Christianii, bezczynność biedy, intensywność myśli i emocji wodziła mnie podczas seansu za nos, aż zawiodła niepokojąco blisko badanych okolic... szaleństwa, lub co najmniej nerwowego rozstroju. Film który funduje żywe emocje - jakkolwiek nieprzyjemne by były - jest bezcenny. I - jak widać - da się to zrobić bez seksu i krwi.
Surowy, czarno-biały obraz z muzyką Komedy.
Stara szkoła.
Co dojedzenia?
Absolutnie nic.