PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Marta Syrwid
  10.09.2012
Ostatnio obudził mnie krzyk sąsiada. Około piątej rano jeden z tych zalanych do kości, mizernych mężczyzn, którzy dzień w dzień chwieją się pod moimi oknami, opowiadając historie o dożywociu lub krzepkich cud-blondynach, ryknął z głębi swojego skurczonego ciałka głosem potężnym i rozpaczliwym: „Kobieta mnie bije! Poddaję się!”. I nagle okazało się, że ja: w swoim białym jak kreda wypucowanym pokoju, i ten wyskubany mieszkaniec zakazanego mieszkania z trzeciego piętra, spotykamy się w tym właśnie dobrym żarcie. Jednak. Ale bez przesady: następnego dnia nie wyłudził ode mnie czterech złotych na wodę brzozową.

To może być kadr ukazujący zachwianego na amen Stanisława Palucha przemawiającego: „A to moja żona – ZO-fia!”, kiedy ktoś mocno zmęczony usilnie próbuje mi się przedstawić na imprezie, na której od każdego czuć spirytus i kebab. To może być „Bardzo mi przykro, inżynier Mamoń jestem”, kiedy ściskam śledziowatą dłoń pana, który przyszedł zaoferować mi fundusz emerytalny. To może być rezolutny refren „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, nucony po cichu, kiedy późnym wieczorem wychodzimy z kina i wszystkie kawiarnie dawno zamknięte, więc pozostaje iść na spacer albo wódkę z gzikiem. To może być „Ja jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję”, kiedy zastanawiam się, czym przekonać pracodawcę, żeby jednak mnie zatrudnił, na jakimkolwiek stanowisku. „To może być początek pięknej przyjaźni” – kolejny raz myślę, kiedy po raz dziesiąty szukam przez gumtree współlokatora do wynajmowanego mieszkania, a nadzieję tę zwykle po kilku miesiącach kwituje podsumowanie: „jaka piękna katastrofa”. To może być też: „Ale gdzie ty się spieszysz, ale to do domu się spieszysz, kurwa?”, kiedy wściekła przetrząsam torebkę, wyrzucam z niej na chodnik wszystkie rzeczy, żeby w końcu tryumfalnie odnaleźć klucze w kieszeniach płaszcza i wejść do mieszkania, w którym za chwilę zacznę się nudzić. To może być ukrywające zniecierpliwienie „Why so serious?”, przebijające spod mojego nieprzyjemnego spojrzenia, kiedy blada para ubrana w ortalionowe kurtki i buty typu mokasyn wręcza mi periodyk o zielonych pastwiskach raju, usiłując jednocześnie przekonać mnie o rychłym nadejściu końca świata. To może być też tęskne: „addio pomidory, addio ulubione”, kiedy w okolicach października cena za kilogram tego warzywa przestaje być zdrowa.


Irena Iżykowska, Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz w filmie "Rejs" Marka Piwowskiego, fot. Studio Filmowe Tor

Cytaty budują jakąś część pamięci, która na szczęście przypomina o sobie, kiedy robi się zbyt poważnie, zbyt nerwowo, albo kiedy brakuje już argumentów. Nie dają jednak rady na co dzień te z cytowanych myśli, które ozłocone wzniosłością mają uderzyć dzwonem uroczystego podsumowania, mądrzącego się głosu „doświadczenia życiowego”. Przemawianie na poważnie takimi maksymami zawsze będzie po prostu żenujące, no niestety. Tylko przemycane z cytatów dystans i poczucie humoru są naprawdę skutecznym narzędziem. Sprowadzają afery do poziomu nieistotnych wydarzeń, zamieniają stres w śmiech, a wydumane fascynacje i obawy redukują do chwilowych urojeń. Te wszystkie puenty, trzeźwe i chłodne, trafiające w sedno podsumowania, ze stoickim spokojem rozbrajają patos, głupotę i strach. Rozkładają je na małe i nieszkodliwe części pierwsze, wyciszają do zera.

Jeżeli kiedyś zwariuję, to z pewnością od cytatów, które wciąż mi się przypominają i chichoczą w głowie, dojdą jeszcze miny i gesty, które pamiętam z filmów. Obok zdań wypowiadanych przez bohaterów, tkwią one przecież gdzieś w osobnym obszarze pamięci i przypominają się równie nagle, jak cytaty. Szczerze mówiąc, to byłoby bardzo przyjemne oszaleć, choćby odrobinkę, jak Blanche z „Tramwaju zwanego pożądaniem”. Wówczas każdy gest byłby cudzy i idealny, a każde słowo brzmiałoby jakbym była pewna siebie. Do czasu, a więc może lepiej nie. Może przyjemnie byłoby więc oszaleć trochę bardziej – tak, żeby wyładowywać swoją złość jak Żandarm z Saint Tropez: tupać i szarpać, mścić się srogo i wściekle wpadać w ślepą histerię. Jakże przyjemnie byłoby właściwie zwariować totalnie i wyobrażać sobie, że się tańczy jak Brigitte Bardot w „I Bóg stworzył kobietę”, i w dodatku, wyobrażać sobie, że się tak wygląda. Tylko, że na razie wyprawiam takie rzeczy najwyżej bywając w stanie podobnym do mojego sąsiada – wielbiciela „Seksmisji”. Lepiej więc będzie, jeżeli na razie wystarczą mi cytaty, które wielokrotnie już uratowały mnie od zbyt poważnego podejścia do siebie i tzw. rzeczywistości, niezmiennie zabawne i wciąż wybierane z tej samej puli ulubionych. „Po prostu. No, poprzez reminiscencję. Bo jakże może podobać się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.”

Marta Syrwid
Portalfilmowy.pl
Zobacz również
Box Office. “Ted” przebojem także w polskich kinach!
Box Office. Polscy widzowie zakochani w Rzymie.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll