PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Krzysztof Koehler
  22.03.2012

Tytuł oryginalny tego filmu brzmi „This must be the place”. I nie jest to wcale najgorszy tytuł. Mieści w sobie jakiś intrygujący komunikat, który wypowiadany jest przez kogoś, kto może przeczuwa konieczności odnalezienia miejsca, które trzeba odnaleźć. Wskazuje na dążenie, podróż. I również: dotarcie, znalezienie się u celu. Ma w sobie jednak zagadkę, bo nie wiadomo o co w dążeniu chodzi ale domyślamy się, że obejrzymy opowieść właśnie o poszukiwaniu. Do kogo taki tytuł może być adresowany?

Może do ludzi zaintrygowanych, zaciekawionych jakie jest „to miejsce”, miejsce do odnalezienia, ukryte, zapomniane. Do widzów, którzy, kiedy usłyszą taki tytuł, zaczną się zastanawiać nad tym czy oni sami takie miejsce/miejsca/ mają, do których chcieliby dotrzeć? A może chcieliby dotrzeć do punktu, od którego mogliby coś od nowa zacząć albo coś starego zakończyć? Albo mają jakieś miejsce pamięci, z dzieciństwa czy z późniejszych czasów, gdzie mogą się ukryć i to miejsce może ich osłonić?

"Wszystkie odloty Cheyenne’a", fot. ITI Cinema

Idą więc do kina może przywabieni takim niejednoznacznym tytułem; tak samo przyciągnięci niezbyt szczęśliwą, ale trochę śmieszną, słodko-kwaśną twarzą Seana Penna z plakatów. No i obejrzą film o starym, wypalonym rokendrolowcu, który podejmuje faktycznie dosyć nieoczekiwaną przezeń podróż; otrzymają powiastkę filozoficzną o drodze do znalezienia samego siebie, jakich w kinie było już tysiące, ale wciąż ma się je ochotę oglądać. Zaprzyjaźnią się z niewyraźnie mówiącą, dosyć irytującą, ledwie idącą, ale zarazem uczciwą, niezwykle inteligentną i pełną ludzkiego dobra podstarzałą gwiazdą, która przejdzie drogę od „niefrasobliwości” przez uznanie, że warto być osobą, której się coś zawdzięcza, aż po wypełnienie obowiązku, wypełnienie zadania, która to droga zdejmie z jej barków i ciężar niespełnienia, i poczucie winy, i – przede wszystkim - bezwład jałowości egzystencji. Bo w krystalicznej, białej zimie północy pojawi się słowo Bóg i będzie mowa o Bożym widzeniu. Tak, jedna z ostatnich scen filmu: nagi starzec kroczący po śniegu należy do tych, których nie da się łatwo zapomnieć, bo przypomina obrazy starych mistrzów mówiące o sądzie ostatecznym.

No, ale polskie tłumaczenie brzmi „Wszystkie odloty Cheyenne’a” i na taki film pójdą na początku rechocący głośno ci, których przyciągnął do kina odlotowy tytuł: słyszeli o autobiografii Keitha Richardsa czy Micka Jaeggera, znają ze zdjęć w kolorowych gazetach zmęczoną twarz Janka Panasewicza, więc jednak czegoś będą się spodziewać. Potem, gdy „żenada” będzie trwała dłużej, zejdą do barku, przyniosą dziewczynie kolę albo kolejny popkorn, zapytają „Nic się, k… , dalej nie dzieje?”, ale później nie czekając końca depcąc nas po nogach, klnąc wcale nie pod nosem, wyjdą z ciemnej sali na oświetlony korytarz multipleksu. No, niby nic się nie stało. Za bilet zapłacili, to czego się czepiam?

Krzysztof Koehler
Zobacz również
Box Office. Hans Kloss. Stawka mniejsza niż „Igrzyska śmierci”
Box Office. Pogoda wygrała z Klossem
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll