Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Jak można tego nie lubić: aktorstwa, które jest jakby wcielone w życie: żadnej szczeliny, rozwarstwienia: jestem aktorem, teraz wam zagram płaczącego ojca na chrzcinach syna. Luke, wcielony w jego postać Ryan Gosling, prowadzi nas w stronę budzącej się w - wydawałoby się człowieku bez właściwości - odpowiedzialności.
Zwykły, niewykształcony młodzieniec, który zrobił dziewczynie dziecko i to, że został ojcem, zaczyna go formować, a zarazem spycha poza granice postępowania zgodnego z prawem. Dziewczyna jest kelnerką z baru, mieszka z matką -nielegalną chyba imigrantką z Meksyku i z „chłopakiem”, który zapewnia obu i dach nad głową, i realną, codzienną, zwyczajna opiekę.
I – Avery czyli Bradley Cooper, policjant, w sumie chyba jednak przypadkowy zabójca przestępcy – Luke’a, który na naszych oczach przekształca się z naiwnego „żółtodzioba” w człowieka, który wie jak znaleźć się w trudnej sytuacji.
Kadr z filmu "Drugie oblicze", fot. Monolith Films
Jak można tego nie lubić: opowieści: narracji, która przeszywa swoim prawdopodobieństwem: wbija w fotel absolutnie wrośniętą w skórę rzeczywistości (nie tylko dzięki aktorom, dzięki tam samo: dialogom, dzięki też rysunkowi postaci, przedstawieniu sytuacji) opowieścią; w której słychać, czuć mocno oddech wielkiej amerykańskiej literatury mocującej się z tym samym problemem co ten film: ojców i ich synów.
Jak można tego nie lubić: kina, które dojrzewa w nas, kiełkuje długo, długo po wyjściu z kina. Ojcowie i synowie: pewien rodzaj klinczu, relacji, obciążenia, zniewolenia, prób – wychodzących od młodych – stworzenia się w opozycji do ojca; odpłaty – za grzechy ojców, czy ciężaru, który ojciec dźwiga, starając się sprostać swojemu do syna uczuciu, czy też – sprostać faktowi, iż uczucia tego do niego nie żywi. Przecież to są historie, które albo są naszymi historiami, albo historiami ludzi, których nazywamy swymi bliskimi bądź przyjaciółmi.
Nie chcę tego filmu opowiadać.
Świętej, pewnie nieświetnej w świetle różnych danych z przeszłości, pamięci wybitny rusycysta Andrzej Drawicz, na którego wykłady chodziłem w latach 80. na Uniwersytecie Jagiellońskim, miał niezwykły dar opowiadania o prozie. W jego ustach, pod jego spojrzeniem, miała ona i ciężar, i smak, i zapach, była jak rzecz, którą można zmierzyć, zważyć, powąchać. Mięsista, muskularna, do dotknięcia, obejrzenia prawie że zmysłami.
Może to z tych jego wykładów zaczerpnąłem swoją wiedzę na temat udanego dzieła sztuki: to takie, które jest opowieścią prawie że realną, mocno istniejącą: jak w antycznym teatrze: kawałkiem mitycznej czy historycznej opowieści podanej we wstrząsająco skondensowanej formie. Ani słowa przeinaczeń: siłą oddziaływania jest układ zdarzeń.
Oczywiście, nie jestem tego pewien, ale myślę, że Arystoteles jest podstawowym nauczycielem w amerykańskich szkołach scenariopisarstwa. To dlatego ich opowieści (nie wszystkie oczywiście) są nie tylko poruszające, ale i ważne.
Tak jak ważny jest odwieczny problem: czy my – synowie mamy powinność/obowiązek/przymus nieść brzemię naszych ojców? Czy mamy możliwość się od niego uwolnić? Można? Wypada? Powinno się?
Syn Luke’a po latach próbuje zemścić się za krzywdę ojca, ale zamiast tego w istocie być może zaczyna podążać jego śladem.
Ostatnie spojrzenie rzucane w filmie przez syna Avery’ego budzi przestrach: czy ten zblazowany, zepsuty, wulgarny, z dobrego-domu-syn-prokuratora generalnego ma jeszcze możliwość wyjścia na prostą? Ojciec przed laty się od niego odwrócił, właściwie wtedy, kiedy stał się zimnym graczem.
Czy znaczy to, że Derek Cianfrance dowodzi, że od determinizmu, następstwa nie ma ucieczki?
Myślcie o tym, synowie swoich ojców, jak i ja myślę, czego świadectwo niniejszym zostawiam.
I – Avery czyli Bradley Cooper, policjant, w sumie chyba jednak przypadkowy zabójca przestępcy – Luke’a, który na naszych oczach przekształca się z naiwnego „żółtodzioba” w człowieka, który wie jak znaleźć się w trudnej sytuacji.
Kadr z filmu "Drugie oblicze", fot. Monolith Films
Jak można tego nie lubić: opowieści: narracji, która przeszywa swoim prawdopodobieństwem: wbija w fotel absolutnie wrośniętą w skórę rzeczywistości (nie tylko dzięki aktorom, dzięki tam samo: dialogom, dzięki też rysunkowi postaci, przedstawieniu sytuacji) opowieścią; w której słychać, czuć mocno oddech wielkiej amerykańskiej literatury mocującej się z tym samym problemem co ten film: ojców i ich synów.
Jak można tego nie lubić: kina, które dojrzewa w nas, kiełkuje długo, długo po wyjściu z kina. Ojcowie i synowie: pewien rodzaj klinczu, relacji, obciążenia, zniewolenia, prób – wychodzących od młodych – stworzenia się w opozycji do ojca; odpłaty – za grzechy ojców, czy ciężaru, który ojciec dźwiga, starając się sprostać swojemu do syna uczuciu, czy też – sprostać faktowi, iż uczucia tego do niego nie żywi. Przecież to są historie, które albo są naszymi historiami, albo historiami ludzi, których nazywamy swymi bliskimi bądź przyjaciółmi.
Nie chcę tego filmu opowiadać.
Świętej, pewnie nieświetnej w świetle różnych danych z przeszłości, pamięci wybitny rusycysta Andrzej Drawicz, na którego wykłady chodziłem w latach 80. na Uniwersytecie Jagiellońskim, miał niezwykły dar opowiadania o prozie. W jego ustach, pod jego spojrzeniem, miała ona i ciężar, i smak, i zapach, była jak rzecz, którą można zmierzyć, zważyć, powąchać. Mięsista, muskularna, do dotknięcia, obejrzenia prawie że zmysłami.
Może to z tych jego wykładów zaczerpnąłem swoją wiedzę na temat udanego dzieła sztuki: to takie, które jest opowieścią prawie że realną, mocno istniejącą: jak w antycznym teatrze: kawałkiem mitycznej czy historycznej opowieści podanej we wstrząsająco skondensowanej formie. Ani słowa przeinaczeń: siłą oddziaływania jest układ zdarzeń.
Oczywiście, nie jestem tego pewien, ale myślę, że Arystoteles jest podstawowym nauczycielem w amerykańskich szkołach scenariopisarstwa. To dlatego ich opowieści (nie wszystkie oczywiście) są nie tylko poruszające, ale i ważne.
Tak jak ważny jest odwieczny problem: czy my – synowie mamy powinność/obowiązek/przymus nieść brzemię naszych ojców? Czy mamy możliwość się od niego uwolnić? Można? Wypada? Powinno się?
Syn Luke’a po latach próbuje zemścić się za krzywdę ojca, ale zamiast tego w istocie być może zaczyna podążać jego śladem.
Ostatnie spojrzenie rzucane w filmie przez syna Avery’ego budzi przestrach: czy ten zblazowany, zepsuty, wulgarny, z dobrego-domu-syn-prokuratora generalnego ma jeszcze możliwość wyjścia na prostą? Ojciec przed laty się od niego odwrócił, właściwie wtedy, kiedy stał się zimnym graczem.
Czy znaczy to, że Derek Cianfrance dowodzi, że od determinizmu, następstwa nie ma ucieczki?
Myślcie o tym, synowie swoich ojców, jak i ja myślę, czego świadectwo niniejszym zostawiam.
Krzysztof Koehler
portalfilmowy.pl
W Dzień Dziecka animacja na topie
Najszybsi, najwścieklejsi, na topie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024