PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Krzysztof Koehler
  23.05.2013
Bartosz Szydłowski, szef Teatru Łaźnia Nowa, ogląda filmy w taki sposób, jak lubię. To znaczy dokładnie się przygląda sensom, tematom, zagadnieniom poruszanym przez reżysera, a potem przenosi swoje rozmyślania o filmie (nad filmem) do intersującej go przestrzeni. To znaczy przekłada te sensy, koncepty, rozumienia do życia, które toczą się wokół nas.

Tu w Nowej Hucie, co znaczy: tu w Polsce Anno Domini 2013. Teraz obejrzał w ten sposób legendarny film "Misja" Rolanda Joffé i stworzył spektakl, Klub Miłośników Filmu "Misja".

O czym jest "Misja" Rollanda Joffé? Oczywiście, jest to z definicji źle zadane pytanie, bo pewnie nie da się na nie wyczerpująco, do końca odpowiedzieć, bo Misja jest i o drodze do odkupienia, i o jezuickiej misji indiańskiej, i o polityce, która wkracza w działania misyjne, i o poświęceniu, odwadze, wizji, rezygnacji. Jak każde wielkie, pojemne dzieło, "Misja" wymyka się łatwym, jednoznacznym wyjaśnieniom.


Klub Miłośników Filmu "Misja", fot. fot. Bartosz Siedlik / Teatr Łaźnia Nowa

O czym jest Klub Miłośników Filmu "Misja" Szydłowskiego? Wystarczył jeden zabieg, jeden manewr: przeniesienie opowieści o millenarystycznym marzeniu ojca Gabriela: stworzenia utopijnego świata, który wygląda trochę jak marzenie anarchistów, skrzyżowane z ideą teologii wyzwolenia z dżungli znad wodospadu, do Nowej Huty. Zaskakujące to, ale jakże trafne przeniesienie: dzisiejsi Indianie to odrzuceni, pominięci, ci, którym nie udało się znaleźć w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Słyszymy więc w sztuce wyznania współczesnych "Indian" opowiadających o rentach zbyt niskich, by opłacić lekarza, o konieczności porzucenia Krakowa na rzecz mieszkania w nowohuckim blokowisku, wreszcie tak samo i o dyktacie "rozwoju osobowości", który tłumi wszelką ludzką oryginalność, osobowość.

Tacy "Indianie znad wodospadu" nie mieszkają zapewne na strzeżonych osiedlach; mieszkają tu, w Nowej Hucie: widzę ich, nad którymi przetoczyła się zawierucha dziejowa, którym życie i zdrowie wyżarła ciężka praca w kombinacie, a nowoczesność zostawiła z chorobami, biedą i brakiem marzeń.

Tym "Indianom" proponuje swoją wizję "miłującego Chrystusa" ojciec Gabriel – marzyciel, utopista, fantasta, który miesza odwołania do Nowego Testamentu z manifestami anarchistycznymi. U Szydłowskiego brzmi to jak w sumie niebezpieczna pokusa zbudowania raju na ziemi, w zastępstwie (w oczekiwaniu?) na tamten, który jedynie jest zapowiedziany. W spektaklu zburzono podział na widownię i aktorów: wszyscy jesteśmy w jednej przestrzeni, aktorzy bywa że są między nami, jakby wychodzą z pomiędzy nas, ale też wracają: w pewnym momencie robi się jasno i wszyscy wspólnie zajadamy sałatkę, którą z udziałem publiczności zrobiono, po czym historia toczy się dalej. Na naszych oczach rodzi się komuna odrzuconych (którzy "żyją jak pierwsi chrześcijanie"), a dzięki temu, że stanowią przedłużenie ulicy i przed chwilą z nimi rozmawialiśmy, mocno się z nimi solidaryzujemy, kiedy – podobnie jak w filmie, na ten trochę falansterski, trochę nasz świat spada kres, ustanawiany decyzjami tych, którzy w istocie rządzą światem.

Mamy jeszcze szarżę zrewolucjonizowanych odrzuconych, po której pozostaje tylko dym i cisza. Ostatnie, jak w filmie, słowo należy do wypalonego kardynała, który ogłasza swoją klęskę i zwycięstwo ducha.

Podziwiam Bartosza Szydłowskiego za to, co robi. Że miesza ze sobą wybitnych aktorów (Jan Peszek, Krzysztof Zarzecki i Radosław Krzyżowski) z prawdziwymi mieszkańców Nowej Huty – moimi sąsiadami. Że tworzy swoją teatralną misję "Nowa Huta", organizując spektakle, które tchną też zwyczajnym ludzkim ciepłem.Że otwiera drogę do wysokiej sztuki sąsiadom z ulicy, bo jego spektakle są wysmakowane artystycznie, inteligentne, piękne, a zarazem poprzez towarzyszące im warsztaty i obecność sąsiedzką – zwyczajne i bliskie codzienności. Że – na koniec – czujnie ogląda filmy i potrafi z nimi (i za ich pomocą) rozmawiać ze światem, o świecie.

Lubię bardzo i szanuję takie oglądanie filmów: bo wiem, że dzięki takiemu oglądaniu sztuka filmowa jest wciąż ważną częścią naszego życia, mimo silnej presji, by zamieniła się w źródło nabijania kabzy i taniej rozrywki.


Krzysztof Koehler
www.portalfilmowy.pl
Zobacz również
Najszybsi, najwścieklejsi, na topie
(Nie)Wielki Gatsby
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll