Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Bartosz Szydłowski, szef Teatru Łaźnia Nowa, ogląda filmy w taki sposób, jak lubię. To znaczy dokładnie się przygląda sensom, tematom, zagadnieniom poruszanym przez reżysera, a potem przenosi swoje rozmyślania o filmie (nad filmem) do intersującej go przestrzeni. To znaczy przekłada te sensy, koncepty, rozumienia do życia, które toczą się wokół nas.
Tu w Nowej Hucie, co znaczy: tu w Polsce Anno Domini 2013. Teraz obejrzał w ten sposób legendarny film "Misja" Rolanda Joffé i stworzył spektakl, Klub Miłośników Filmu "Misja".
O czym jest "Misja" Rollanda Joffé? Oczywiście, jest to z definicji źle zadane pytanie, bo pewnie nie da się na nie wyczerpująco, do końca odpowiedzieć, bo Misja jest i o drodze do odkupienia, i o jezuickiej misji indiańskiej, i o polityce, która wkracza w działania misyjne, i o poświęceniu, odwadze, wizji, rezygnacji. Jak każde wielkie, pojemne dzieło, "Misja" wymyka się łatwym, jednoznacznym wyjaśnieniom.
Klub Miłośników Filmu "Misja", fot. fot. Bartosz Siedlik / Teatr Łaźnia Nowa
O czym jest Klub Miłośników Filmu "Misja" Szydłowskiego? Wystarczył jeden zabieg, jeden manewr: przeniesienie opowieści o millenarystycznym marzeniu ojca Gabriela: stworzenia utopijnego świata, który wygląda trochę jak marzenie anarchistów, skrzyżowane z ideą teologii wyzwolenia z dżungli znad wodospadu, do Nowej Huty. Zaskakujące to, ale jakże trafne przeniesienie: dzisiejsi Indianie to odrzuceni, pominięci, ci, którym nie udało się znaleźć w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Słyszymy więc w sztuce wyznania współczesnych "Indian" opowiadających o rentach zbyt niskich, by opłacić lekarza, o konieczności porzucenia Krakowa na rzecz mieszkania w nowohuckim blokowisku, wreszcie tak samo i o dyktacie "rozwoju osobowości", który tłumi wszelką ludzką oryginalność, osobowość.
Tacy "Indianie znad wodospadu" nie mieszkają zapewne na strzeżonych osiedlach; mieszkają tu, w Nowej Hucie: widzę ich, nad którymi przetoczyła się zawierucha dziejowa, którym życie i zdrowie wyżarła ciężka praca w kombinacie, a nowoczesność zostawiła z chorobami, biedą i brakiem marzeń.
Tym "Indianom" proponuje swoją wizję "miłującego Chrystusa" ojciec Gabriel – marzyciel, utopista, fantasta, który miesza odwołania do Nowego Testamentu z manifestami anarchistycznymi. U Szydłowskiego brzmi to jak w sumie niebezpieczna pokusa zbudowania raju na ziemi, w zastępstwie (w oczekiwaniu?) na tamten, który jedynie jest zapowiedziany. W spektaklu zburzono podział na widownię i aktorów: wszyscy jesteśmy w jednej przestrzeni, aktorzy bywa że są między nami, jakby wychodzą z pomiędzy nas, ale też wracają: w pewnym momencie robi się jasno i wszyscy wspólnie zajadamy sałatkę, którą z udziałem publiczności zrobiono, po czym historia toczy się dalej. Na naszych oczach rodzi się komuna odrzuconych (którzy "żyją jak pierwsi chrześcijanie"), a dzięki temu, że stanowią przedłużenie ulicy i przed chwilą z nimi rozmawialiśmy, mocno się z nimi solidaryzujemy, kiedy – podobnie jak w filmie, na ten trochę falansterski, trochę nasz świat spada kres, ustanawiany decyzjami tych, którzy w istocie rządzą światem.
Mamy jeszcze szarżę zrewolucjonizowanych odrzuconych, po której pozostaje tylko dym i cisza. Ostatnie, jak w filmie, słowo należy do wypalonego kardynała, który ogłasza swoją klęskę i zwycięstwo ducha.
Podziwiam Bartosza Szydłowskiego za to, co robi. Że miesza ze sobą wybitnych aktorów (Jan Peszek, Krzysztof Zarzecki i Radosław Krzyżowski) z prawdziwymi mieszkańców Nowej Huty – moimi sąsiadami. Że tworzy swoją teatralną misję "Nowa Huta", organizując spektakle, które tchną też zwyczajnym ludzkim ciepłem.Że otwiera drogę do wysokiej sztuki sąsiadom z ulicy, bo jego spektakle są wysmakowane artystycznie, inteligentne, piękne, a zarazem poprzez towarzyszące im warsztaty i obecność sąsiedzką – zwyczajne i bliskie codzienności. Że – na koniec – czujnie ogląda filmy i potrafi z nimi (i za ich pomocą) rozmawiać ze światem, o świecie.
Lubię bardzo i szanuję takie oglądanie filmów: bo wiem, że dzięki takiemu oglądaniu sztuka filmowa jest wciąż ważną częścią naszego życia, mimo silnej presji, by zamieniła się w źródło nabijania kabzy i taniej rozrywki.
Tu w Nowej Hucie, co znaczy: tu w Polsce Anno Domini 2013. Teraz obejrzał w ten sposób legendarny film "Misja" Rolanda Joffé i stworzył spektakl, Klub Miłośników Filmu "Misja".
O czym jest "Misja" Rollanda Joffé? Oczywiście, jest to z definicji źle zadane pytanie, bo pewnie nie da się na nie wyczerpująco, do końca odpowiedzieć, bo Misja jest i o drodze do odkupienia, i o jezuickiej misji indiańskiej, i o polityce, która wkracza w działania misyjne, i o poświęceniu, odwadze, wizji, rezygnacji. Jak każde wielkie, pojemne dzieło, "Misja" wymyka się łatwym, jednoznacznym wyjaśnieniom.
Klub Miłośników Filmu "Misja", fot. fot. Bartosz Siedlik / Teatr Łaźnia Nowa
O czym jest Klub Miłośników Filmu "Misja" Szydłowskiego? Wystarczył jeden zabieg, jeden manewr: przeniesienie opowieści o millenarystycznym marzeniu ojca Gabriela: stworzenia utopijnego świata, który wygląda trochę jak marzenie anarchistów, skrzyżowane z ideą teologii wyzwolenia z dżungli znad wodospadu, do Nowej Huty. Zaskakujące to, ale jakże trafne przeniesienie: dzisiejsi Indianie to odrzuceni, pominięci, ci, którym nie udało się znaleźć w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Słyszymy więc w sztuce wyznania współczesnych "Indian" opowiadających o rentach zbyt niskich, by opłacić lekarza, o konieczności porzucenia Krakowa na rzecz mieszkania w nowohuckim blokowisku, wreszcie tak samo i o dyktacie "rozwoju osobowości", który tłumi wszelką ludzką oryginalność, osobowość.
Tacy "Indianie znad wodospadu" nie mieszkają zapewne na strzeżonych osiedlach; mieszkają tu, w Nowej Hucie: widzę ich, nad którymi przetoczyła się zawierucha dziejowa, którym życie i zdrowie wyżarła ciężka praca w kombinacie, a nowoczesność zostawiła z chorobami, biedą i brakiem marzeń.
Tym "Indianom" proponuje swoją wizję "miłującego Chrystusa" ojciec Gabriel – marzyciel, utopista, fantasta, który miesza odwołania do Nowego Testamentu z manifestami anarchistycznymi. U Szydłowskiego brzmi to jak w sumie niebezpieczna pokusa zbudowania raju na ziemi, w zastępstwie (w oczekiwaniu?) na tamten, który jedynie jest zapowiedziany. W spektaklu zburzono podział na widownię i aktorów: wszyscy jesteśmy w jednej przestrzeni, aktorzy bywa że są między nami, jakby wychodzą z pomiędzy nas, ale też wracają: w pewnym momencie robi się jasno i wszyscy wspólnie zajadamy sałatkę, którą z udziałem publiczności zrobiono, po czym historia toczy się dalej. Na naszych oczach rodzi się komuna odrzuconych (którzy "żyją jak pierwsi chrześcijanie"), a dzięki temu, że stanowią przedłużenie ulicy i przed chwilą z nimi rozmawialiśmy, mocno się z nimi solidaryzujemy, kiedy – podobnie jak w filmie, na ten trochę falansterski, trochę nasz świat spada kres, ustanawiany decyzjami tych, którzy w istocie rządzą światem.
Mamy jeszcze szarżę zrewolucjonizowanych odrzuconych, po której pozostaje tylko dym i cisza. Ostatnie, jak w filmie, słowo należy do wypalonego kardynała, który ogłasza swoją klęskę i zwycięstwo ducha.
Podziwiam Bartosza Szydłowskiego za to, co robi. Że miesza ze sobą wybitnych aktorów (Jan Peszek, Krzysztof Zarzecki i Radosław Krzyżowski) z prawdziwymi mieszkańców Nowej Huty – moimi sąsiadami. Że tworzy swoją teatralną misję "Nowa Huta", organizując spektakle, które tchną też zwyczajnym ludzkim ciepłem.Że otwiera drogę do wysokiej sztuki sąsiadom z ulicy, bo jego spektakle są wysmakowane artystycznie, inteligentne, piękne, a zarazem poprzez towarzyszące im warsztaty i obecność sąsiedzką – zwyczajne i bliskie codzienności. Że – na koniec – czujnie ogląda filmy i potrafi z nimi (i za ich pomocą) rozmawiać ze światem, o świecie.
Lubię bardzo i szanuję takie oglądanie filmów: bo wiem, że dzięki takiemu oglądaniu sztuka filmowa jest wciąż ważną częścią naszego życia, mimo silnej presji, by zamieniła się w źródło nabijania kabzy i taniej rozrywki.
Krzysztof Koehler
www.portalfilmowy.pl
Najszybsi, najwścieklejsi, na topie
(Nie)Wielki Gatsby
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024