PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Krzysztof Koehler
  14.03.2013
że wiadomo, że dobrze się skończy. Że albo na napisach tyłowych, albo w ostatnich minutach wyprostuje się pokręcona ścieżka bohaterów: ci, co byli osobno już, znowu się zejdą, kto cierpiał, osiągnie uspokojenie; będzie świecić słońce.

Ten/ta drugi/a, który/a zajął/zajęła miejsce obok kobiety/mężczyzny, bohaterki/bohatera filmu, jest właściwie porządnym człowiekiem, zrozumie odradzającą się miłość, zadba o szczęście dziecka, usunie się, oddali, zatroszczy się i przed domem na przedmieściu będzie grać w piłkę dziecko z właściwą dwójką swoich naturalnych rodziców.


Gerard Butler w filmie "Trener bardzo osobisty", reż. Gabriele Muccino, fot. Monolith Films

A będzie trudno do tego doprowadzić. Bo w kulminacyjnym punkcie, kiedy już, już eks-żona zacznie przechylać się na stronę dawnego męża, do którego poczuła znowu miłosną fascynację (jak wyznaje Jessica Biel „Nigdy nie przestałam go kochać”), wyjdą na jaw pewne Niezawinione Winy w postaci zdjęć rozebranej Umy Thurman w łóżku eks-męża. Ale to akurat nie to zdjęcie, nie ta kobieta. Zaspokoił wszak Gerard Butler seksualne marzenia, aspiracje i ambicje dwóch innych kobiet (Catherine Zeta-Jones, Judy Greer), ale akurat fotografa przy tym nie było. Umę wszak wygania ze swego łoża, mimo że ona sama do tegoż wskakuje, ściągając fatałaszki, ale do niczego nie dochodzi mimo wszystko. Dziwne? Nie! Gerard uważa męża Umy za swego przyjaciela; jeździ jego czerwonym ferrari, chodzi na jego parties, daje się wylewnie klepać po plecach, wyjawione są mu przez samego zainteresowanego najnowsze jego kochanki. Nie. Przyjacielowi żony dotykał się nie będzie.

Więc skoro zdjęcia wychodzą na jaw (a do niczego nie doszło) i Jessica z wyrazem bólu, cierpienia, rozczarowania zapisanym na twarzy decyduje się jednak nie zaczynać życia z Gerardem (wciąż ma w bolesnej pamięci te tłumy fanek, bo Gerard był kiedyś piłkarzem i okiwał Beckhama), to widz odczuwa jeszcze większą sympatię do bohatera, który w imię wyższych celów powściąga swoje emocje. A kiedy daje kosza Catherinie i nie chce z nią nawiązać kolejny raz bliższego kontaktu cielesnego, bo w domu jego nocuje właśnie jego synek (a już teraz wie, zrozumiał, dotarło do jego piłkarskiej łepetyny, że syn, rodzina i żona są najważniejsze!), to już zupełnie zawojuje serca widowni, tak wyszlachetniał.

W kluczowym momencie odrzucony, poruszony ostatnią rozmową z synem, rusza w drogę. Zostawia próby, pragnienia, rozumie, że przegrał: jedzie do innego, odległego miasta, by zostać komentatorem sportowym w wielkiej korporacji telewizyjnej, kariera stoi przed nim otworem. Domyślacie się, jako i ja, i reszta zapewne sali się domyślała, przecież wszyscy o tym wiedzą, bo filmy takie jak ten mają was raczej utrzymywać w pewnej pewności – nie dojedzie. W pewnym momencie (muzyka, zbliżenie na twarz zdradzającą wewnętrzną walkę) zawraca. 180 stopni totalnego skrętu. Potem do syna, który opuszczony bawi się przed domem, „Zagramy?” – powie. „Tato wróciłeś?” – syn zapyta. Pada jakaś męska, tkliwo-szorstka odpowiedź. Z kuchni widzi to Jessica. Dołącza do gry.

I co z tego, że wiadomo, że dobrze się skończy; że po drodze pojawią się spiętrzenia i przeszkody; że już prawie wszystko będzie przegrane (coś musi obudzić wystygłe emocje spektatorów). Jest jednak ostatecznie dobrze. To znaczy tak, jak zawsze. To znaczy, kiedy doświadczam jak mi życie – bywa – między palcami przecieka, jak sypią się w proch misterne lub proste plany, jak codzienność dobija i – bywa – nie umiem znaleźć ścieżki wychodzącej z matni, w którą sam się dostałem z własnej woli, to wtedy „Trenera bardzo osobistego” oglądam z łaskawym spojrzeniem. Jest w życiu jakiś porządek, taki film mi mówi: mimo trudności jesteś w stanie sobie poradzić skoro nawet on potrafił. Nad tym chaosem, jakim jesteś, jakim się ostatnio stałeś, unosi się ład, porządek, harmonia, drogi do niej są zasłonięte, ale tylko przez twoje zaślepienie, pomoc jest na wyciągnięcie ręki, blisko, bardzo blisko. Rodzi się wtedy pragnienie zamieszkania w takim świecie. A początkiem każdej drogi, każdego wyruszenia jest decyzja woli. Proste, przewidywalne, schematyczne narracje i życie, zakręcone, pomieszane: mama Chaos. Ale ja też bym chciał tak grać w piłkę przed domem z synem, żoną. Też bym chciał jeździć czerwonym Ferrari, mieć taki dom, znaleźć jakąś, jakąkolwiek pracę. Chociaż gwiazdorem soccera nigdy nie byłem, Ferrari, ani domek z ogródkiem nie są w moim zasięgu, a otaczające mnie kobiety to ani Zeta-Jones, ani Uma Thurman, to mam swoją Jessicę i wciąż jestem spragniony jej miłości.


Krzysztof Koehler
www.portalfilmowy.pl
Zobacz również
Box Office. Klęska hollywoodzkich produkcji
Box Office. Oz nie taki potężny.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll