Swoje filmowe biografie mieli m.in. Ian Curtis, Sid Vicious, John Lennon, Ray Charles, Louis Armstrong, Bob Dylan, Johnny Cash oraz Kurt Cobain. Dobre przyjęcie na trwającym właśnie Gdynia Film Festival obrazu Leszka Dawida "Jesteś Bogiem" prowokuje do pytania: dlaczego polska kinematografia cierpi na deficyt filmów muzycznych.
"Jesteś Bogiem" to historia nieżyjącego od kilkunastu lat Magika, założyciela Paktofoniki, jednego z najbardziej charyzmatycznych przedstawicieli sceny hip hopowej w Polsce. Na jego muzyce wychowało się wielu z dzisiejszych dwudziestoparo i trzydziestolatków. Oczekiwany przez nich film do kin wejdzie w listopadzie i ma szansę powtórzyć sukces innego portretu muzycznej legendy – opowiadającego o wokaliście Dżemu Ryszardzie Riedlu obrazu "Skazany na bluesa".
"Jesteś Bogiem", fot. Katarzyna Kural / Gdynia Film Festival
Te dwa obrazy to jednak niestety pojedyncze przykłady muzycznych biografii. Jest to o tyle symptomatyczne, że przez polską scenę od lat 60. przewinęło się całe mnóstwo znakomitych muzyków, których życiowe wybory i losy stanowią świetne materiały na scenariusze. Absolutnym numerem jeden w tej kategorii jest bezsprzecznie Czesław Niemen. Wielki rockowy wokalista zjeździł pół świata, miał na swoim koncie liczne romanse, spotkał na swej drodze sławy muzyki i kina, a przede wszystkim wieloma utworami zapisał się w zbiorowej pamięci.
Równie ciekawym, jeśli nie ciekawszym materiałem wydaje się biografia Krzysztofa Komedy. Poznańskiego laryngologa, który wybrał karierę jazzmana. Ta zaś zaprowadziła go aż do Hollywood. Był przyjacielem Romana Polańskiego i Marka Hłaski, w którego towarzystwie uległ śmiertelnemu, jak się potem okazało, wypadkowi w Los Angeles.
Pełen filmowych zwrotów jest także życiorys Violetty Villas – właścicielki wspaniałego sopranu, która występowała u boku takich sław jak Frank Sinatra, Paul Anka, Charles Aznavour czy Dean Martin. Jej kariera również sięgnęła za ocean, zaś zakończyła się tragiczną i tajemniczą śmiercią w grudniu ubiegłego roku w jej domu w Lewinie Kłodzkim.
Kopalnią ekranowych biografii są złote dla polskiej muzyki lata 70. i 80., kiedy to w peerelowskiej szarzyźnie rodziły się zespoły kontestujące rzeczywistość. Jak mogło to wyglądać pokazał we „Wszystko co kocham” Jacek Borcuch. Dotąd jednak nikt nie zmierzył się z żadną z legend. Dwa lata temu Jarosław Marszewski, autor "Jutro będzie niebo", opowiedział mi przy piwie, że pracuje nad scenariuszem filmu fabularnego, którego podstawą jest historia Brygady Kryzys – jednej z czołowych formacji polskiego rocka tamtego okresu. Projekt zatytułowany roboczo „Radioaktywny blok” zapowiadał się jako realistyczna próba ukazania rzeczywistości PRLu, a klimatem przypominać miał "Control" Antona Corbijna. Nie wiem co się dziś dzieje z tym pomysłem. Ale za niego i podobne trzymam kciuki. Mam nadzieję, że sukces "Jesteś Bogiem" sprawi, że nie będziemy już skazani tylko na hip hop i bluesa.