PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Rafał Pawłowski
  17.07.2013
Startująca właśnie 13. edycja T-Mobile Nowe Horyzonty dla mnie będzie dziesiątą, w której biorę udział. Z pozycji nowohoryzontowego weterana spoglądam w przeszłość wspominając imprezę i filmy, które odkryłem dzięki Romanowi Gutkowi i jego ekipie.

Gdy w 2001 roku Nowe Horyzonty startowały w Sanoku, ja na miejsce letniej festiwalowej eskapady wybrałem Kazimierz, gdzie przyciągnęła mnie duża wystawa Stasysa Edrigieviciusa. Dopiero rok później, słysząc zachwyty nad imprezą Romana Gutka, wsiadłem w pociąg i przemierzyłem całą Polskę, by pierwszy raz w życiu stanąć na cieszyńskim rynku i wziąć udział w wielkim święcie kina. Magnesem dla mnie był wówczas Takeshi Kitano – dopiero odkrywany w Polsce japoński twórca, którego filmy krążyły wśród wtajemniczonych w tzw. drugim obiegu. 

To był zupełnie inny Cieszyn niż dzisiaj. Na łączących, rozdzielone rzeką polsko-czeskie miasteczko, mostach dumnie prężyły się jeszcze graniczne posterunki i umundurowani celnicy skrupulatnie kontrolujący przekraczających granicę. Rzeczonymi mostami można było przechodzić jedynie w jedną stronę i nikt nie przypuszczał wówczas, że za parę lat to wszystko zniknie, a do ugaszenia pragnienia czeskim piwem nie będzie potrzeba już paszportu i stania w kolejce. Nowe Horyzonty starały się zresztą łączyć oba miasta – zarówno przez organizację części pokazów w kinie w rynku Ceskiego Tesina, na zamienionej w kinową halę tamtejszym lodowisku, jak i w położonym na uboczu Těšínskim Divadle czyli Teatrze, jak i różnego rodzaju akcje artystyczne. Doskonale pamiętam (choć nie wiem z której edycji) linowy most rozpięty nad Olzą, po którym można było przemieścić się na czeską stronę. Stojący pod drzewami, na których go rozpięto, celnicy sprawdzający paszporty wzbudzali niezwykłą wesołość.

Do Cieszyna wracałem jeszcze dwukrotnie, w 2004 i 2005 roku, by odkryć twórczość Kim Ki-duka (reakcji publiczności na sceny z haczykami na ryby z jego "Wyspy" chyba nigdy nie zapomnę), dać się wciągnąć w surrealistyczny świat "Cremastera" Mathew Barneya i zauroczyć wypełnionymi piwem nogami Isabelli Rosselini w "Najsmutniejszej muzyce świata" Guya Maddina. Przeżyć znakomite koncerty Otomo Yoshihide's New Jazz Ensamble i Shibusashirazu Orchestra w festiwalowym amfiteatrze, dać się uwieść rozpiętości głosu Meredith Monk, a także odkryć przerażający horror Fabrice’a du Welza "Kalwaria". Z żalem żegnałem ten Cieszyn z 2005 roku, gdy Roman Gutek zapowiedział przenosiny do Wrocławia. I podążyłem za nim. Choć miłość do Cieszyna sprawiła od tego czasu regularnie bywam nad Olzą na Kinie na Granicy.


Nowe Horyzonty 2006, fot. Rafał Pawłowski

Pierwszy Wrocław okazał się rozczarowaniem. Rozrzucony po mieście festiwal (klubem NH był wówczas położony na uboczu Browar Mieszczański) jakoś zagubił się w gwarze stolicy Dolnego Śląska. Z perspektywy widać, że potrzebował czasu, by w nią wrosnąć. A może to ja potrzebowałem czasu na aklimatyzację? Po latach we wspomnieniach nie zostało mi zbyt wiele filmów – głównie te, które potem trafiły do kin: "Dziesięć czółen" Rolfa de Heera, "Transylwania" Tony'ego Gatlifa, "Lot 93" Paula Greengrasa czy "Wiatr buszujący w jęczmieniu" Kena Loacha oraz wspaniała retrospektywa i wystawa Siergieja Paradżanowa.

W 2007 roku było o wiele lepiej. Jechałem na NH skuszony przede wszystkim retrospektywą Hala Hartleya, którego ze dwa filmy udało mi się kiedyś obejrzeć, bo przemknęły ukradkiem przez polskie ekrany. Wróciłem z dwoma znakomitymi odkryciami – świetnym mockumentem "AFR" Mortona Hartza Kaplersa (do dziś pozostaje w mojej Złotej Dziesiątce Nowych Horyzontów) i "Dziedzictwem" Temura i Geli Babluanich. Pamiętam też, że jeszcze rok później z moją ówczesną dziewczyną spieraliśmy się o "Ciche światło" Carlosa Reygadasa. No i festiwal zamknął kapitalny "Control" Antona Corbijna. Z kolejnego, 2008 roku pamiętam przede wszystkim Maorysów, których powitanie "Kia ora" zdobiło festiwalowy t-shirt. Program miał parę mocnych punktów (m.in. "Chelsea in rocks" Abla Ferrary), choć specjalnie nie zachwycił. Może dlatego, że chodziłem przede wszystkim na pozycje konkursowe – a te z roku na rok sięgały coraz bardziej poza horyzont. Poczułem się zmęczony i… rok później odpuściłem. I już w trakcie NH 2009 strasznie żałowałem. Dlatego wróciłem w 2010.

Gutek znacząco poprawił wówczas jakość obsługi. Wychodząc naprzeciw narzekającym na kolejki widzom wprowadzono rezerwację miejsc. Wreszcie był czas na obiad i piwo między seansami. Odkryciem festiwalu był dla mnie Australijczyk Philippe Mora, który zachwycił mnie campowymi, żonglującymi konwencjami i pełnymi humoru komediami, w których sięgał m.in. po Adolfa Hitlera. Muzyczne zmysły rozpalił zaś koncert tureckiej Baba Zuli. Na Mike’a Pattona, który grał na rozpoczęcie imprezy, nie dostałem biletu.


Terry Gilliam na Nowych Horyzontach, fot. Rafał Pawłowski

W 2011 do Wrocławia zawitał Terry Gilliam i to było naprawdę COŚ. Nie wpadł jak gwiazda na chwilę, by kurtuazyjnie powiedzieć parę słów i rozdać kilka autografów. Siedział na Nowych Horyzontach prawie przez cały festiwal i chętnie dzielił się z widzami swoimi przemyśleniami. Konkurować z nim mogły jedynie Midnight Movies i japońska erotyka spod znaku Pinku Eiga.

Rok temu planowałem wyjazd do Wrocławia przede wszystkim dla retrospektywy Ulricha Seidla. Ostatecznie powód się zmienił – pod koniec czerwca organizatorzy złożyli mi propozycję prowadzenia rozmów z gośćmi retrospektywy Studia im. Karola Irzykowskiego, o której napisałem esej do festiwalowego katalogu. Pierwszy raz pojechałem więc w nowej roli. Wróciłem będąc pod wrażeniem „Pokoju 237” - Rodneya Aschera, który z pomocą filmowych freaków rozebrał na czynniki pierwsze „Lśnienie” Stanleya Kubricka.

W tym roku w katalogu jestem autorem sekcji poświęconej szwajcarskim dokumentom muzycznym. Jej gościem we Wrocławiu będzie m.in. legendarny Dieter Meier z grupy Yello. Polecam Wam dokument o nim, oraz zrealizowanego przez niego fabularnego "Lightmakera", w którym główną rolę zagrał Zbigniew Zamachowski. Poza tym, jak zawsze, mam nadzieję na jakieś interesujące odkrycia. Do zobaczenia we Wrocławiu.


Rafał Pawłowski
portalfilmowy.pl
Zobacz również
Jeździec donikąd
Minionki rozrabiają w polskich kinach
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll