Trzeba mieć mocne nerwy, żeby w samym środku awantury o denność filmu "Kac Wawa" wprowadzać na ekrany kolejny polski film komercyjny. Szczególnie jeśli jego reżyser nazywa się Patryk Vega i jest autorem „Ciacha” konkurującego z „Kacem” o prymat w najniższych kręgach kinematograficznego piekła.
Wcale się więc nie dziwię, że odtwórcę jednej z głównych ról „Hansa Klossa. Stawki większej niż śmierć” spotkałem tuż po premierze w hallu kina w stanie widocznego roztrzęsienia nerwowego. Aż sam poczułem, że dygoczę z emocji! Nie trzeba było jednak bać się aż tak: „Kloss” na tle „Kaca” prezentuje się szlachetnie a w chwili dekoncentracji można go nawet posądzić o wyrafinowanie. Przewrotne, perwersyjne lub pozorne – jeden z tych wyrazów na „p” proszę sobie wybrać wedle upodobania…
"Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć", fot. Kino Świat
Sequel jednego z najbardziej kultowych polskich seriali telewizyjnych odwołuje się jednak nie do niego, lecz do komiksu o agencie J23, który ukazywał się kilka lat po wyprodukowaniu 18 odcinków serialu, na początku lat 70. To ważna różnica, o której warto pamiętać wybierając się do kina. Co prawda bowiem na ekranie możemy zobaczyć Stanisława Mikulskiego (telewizyjny Hans Kloss) i Emila Karewicza (Hermann Brunner) jak po kilkudziesięciu latach spotykają się, by rozegrać między sobą decydujące starcie, ale jednak gdy fabuła wraca do czasów wojny, by opowiedzieć nam jak w 1945 roku Brunner próbował przejąć ewakuowaną z upadającej III Rzeszy drogocenną bursztynową komnatę, przenosimy się w inną estetykę, przypominającą właśnie komiks a może nawet… grę komputerową. Znikają niuanse, delikatne przymrużenie oka nabiera cech opadającej powieki, a grający młodego Klossa – Tomasz Kot i młodego Brunnera – Piotr Adamczyk, zdają się poszukiwać odpowiedniej dla siebie estetyki w całkiem innych rejonach.
Reżyser podpowiada, że może to być klimat filmów o Jamesie Bondzie, ale to nie to! Producent sugeruje skojarzenie w sensacyjnymi filmami wojennymi w rodzaju „Tylko dla orłów” albo „Komandosi z Navarony”, ale to też nie to. Poszukiwanie Bursztynowej Komnaty mogłoby skojarzyć się z „Klejnotem Nilu” a może nawet „Kodem da Vinci”, ale także w tym wypadku to chyba mylny trop.
Dopiero gdy weźmie się pod uwagę rolę kobiece, wyobraźnia zaczyna podsuwać prawidłowe skojarzenia. Marta Żmuda-Trzebiatowska jako Elsa i Anna Szarek jako Ingrid konkurując ze sobą o uwagę Klossa tworzą role na pograniczu karykatury. I mamy nareszcie jasność: Kot, Adamczyk, Żmuda-Trzebiatowska i Szarek, przy udziale Olbrychskiego, Mecwaldowskiego i Kowalczyka odgrywają przed nami specjalne wydanie… „Spadkobierców”, serialu też dobrze znanego z telewizji, ale należącego do całkiem innego gatunku. Świadomie lub nieświadomie naśladują styl Marii Czubaszek, Artura Andrusa, Joanny Kołaczkowskiej i Roberta Górskiego przez co wychodzi im pastiszowy kabaret, spełniający rolę pancerza chroniącego przed zarzutami o zbytnie oddalenie od stylistyki pierwowzoru. Pewnie dlatego, na „Hansie Klossie” częściej się uśmiechamy niż ekscytujemy opowiadaną historią. A im mocniej muzyka Łukasza Targosza próbuje nakręcić emocje, tym my bardziej jesteśmy roześmiani.
Ostateczne wrażenie jest takie, że „Stawka większa niż śmierć” jest jak kominek, w którym ktoś próbuje rozpalić ogień przy użyciu paru szczap mokrego drewna: rozpala się tylko wtedy, gdy rozpałki na moment strzelają płomieniem. Rozpałki (nostalgia wobec duetu Mikulski-Karewicz, komiksowo-kabaretowa konwencja) są jednak małe więc nieskuteczne. W rezultacie z artystycznego i widowiskowego punktu widzenia pomimo starań twórców filmu – jest zimno.