PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Tomasz Raczek
  6.02.2012

Pewna moja znajoma napisała na tablicy Facebooka, że nie podobał jej się film “Mój tydzień z Marilyn”, bo nie było w nim ekscesów. Zastanowił mnie ten zarzut. Czyżby świadczył on o ostatecznej tabloidyzacji gustów współczesnych kinomanów, oczekujących od filmów sensacji, skandali a przynajmniej wyrazistej, brawurowej publicystyki? Czy hasło “Marilyn Monroe” zawsze musi się kojarzyć z ekstremalnymi emocjami, alkoholem, lekami i samobójstwem? Czy nie ma już miejsca na przyjrzenie się jej aktorstwu, wsłuchanie w jej lęki, poczucie na policzku jej oddechu?

Nawet jeśli trochę mnie poniosło z tym oddechem, bo to by już było pewnie kino 5D, to ze słów się nie wycofuję, tylko proszę o przyłożenie do nich miary metafory. Eksces stępia zmysły, paraliżuje czucie, blokuje serce i umysł. Eksces - jeśli nie jest tylko chwilową prowokacją - zabija sztukę. Więc moim zdaniem to dobrze, że w filmie “Mój tydzień z Marilyn” nie ma ekscesów. Znajomej z Facebooka napiszę, że argument, który przedstawiła nie jest zarzutem, lecz pochwałą...


Kadr z filmu "Mój tydzien z Marilyn", fot. Forum Film

Gdy na ekranie pojawia się Michelle Williams w roli Marilyn Monroe (Złoty Glob za tę rolę i nominacja do Oscara), po sali idzie szmer: czy ona jest do niej podobna? Zdumiewające zjawisko – drobniutka, lekko pucołowata aktorka bardziej przypomina młodą Mię Farrow, niż seks-bombę lat 50. o platynowych włosach, karminowych wargach i tyłeczku ruchliwym jak u małego sznaucerka, a jednak udaje jej się wywołać wrażenie jakby na ekranie ukazał się powidok Marilyn, stworzony z maleńkich kropelek emocji, mieniących się trochę neurotycznie w chłodnej i wilgotnej aurze londyńskiego studia filmowego.

Bo ten film to ujmująca swoją delikatnością impresja na temat tego, jak Marilyn Monroe była postrzegana przez swoich bliższych i dalszych współpracowników wtedy, gdy znajdowała się u szczytu kariery (1956 rok). Konfrontacja jej intuicyjnego aktorstwa z solidnym ale zimnym warsztatem Laurence'a Oliviera na planie "Księcia i aktoreczki" musiała doprowadzić do szoku obie strony. Oglądając film, przeżywamy ów szok razem z nimi.... Aktorstwo Michelle Williams w roli Marilyn zachwyciło mnie jednoczesną precyzją i kruchością. Zaś styl narracji filmu przypomniał wysmakowany debiut Toma Forda – „Samotnego mężczyznę”.

Delikatny, neurasteniczny wizerunek Marilyn może się wydać interesujący i zaskakująco trójwymiarowy wszystkim tym, którzy dostroją swój nastrój do języka filmu. Ci, którym się to nie uda, pozostaną skonfudowani, że TA Marilyn nie jest tą, którą zapamiętali z popularnych śladów jej legendy; zamiast wibrującej kreacji zobaczą wtedy niewyraźne naśladownictwo. Nie dadzą się uwieść filmowi.  Rozumiem jednych i drugich, choć sam należę do tych, którym tym razem ułożył się piękny portret z gwiezdnego pyłu…

Tomasz Raczek
informacja własna
Zobacz również
Box Office. Tryumf „Róży” Wojciecha Smarzowskiego
Box Office. Oscary wywindowały „W ciemności” na szczyt
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll