"Drogówka" w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego zrobiła na mnie wstrząsające wrażenie: nie tylko jako film stawiający nam brutalną i – jak zawsze u tego reżysera – prawdziwą diagnozę społeczną ale też jako dawno nie widziany w polskim kinie popis warsztatowego mistrzostwa. Tak dobrze zrealizowanego filmu sensacyjnego nie widzieliśmy na naszych ekranach od czasów „Psów” Pasikowskiego, choć owe "Psy" w zestawieniu z „Drogówką” wydają się dzisiaj ćwiczeniem przedszkolaka.
Byłbym zdumiony, gdyby nowy film Smarzowskiego nie okazał się kinowym przebojem tego sezonu, ma bowiem wszystkie potrzebne do tego cechy i zalety: trafiający w sedno scenariusz, doskonałe natychmiast zapadające w pamięć dialogi, soczyste oryginalne kreacje aktorskie, wreszcie suspens, który powoduje że trzyma w napięciu od pierwszego do ostatniego obrazu.
Historia policjantów z warszawskiego oddziału drogówki budzi grozę. Przerażająca jest nie tylko ich wszechstronna demoralizacja (zarówno służbowa jak osobista), ale także fakt że to co mówią między sobą brzmi „jak z życia”. Na dodatek paradokumentalna stylistyka zdjęć sprawia, że chwilami można uznać „Drogówkę” za film dokumentalny. Ale nie posuwajmy się zbyt daleko. Nie chodzi przecież o dopatrywanie się zbieżności z polską rzeczywistością drogową i uliczną roku 2013 w drobiazgach – to co robi największe wrażenie to wiarygodne obnażenie systemu. Tak to działa! – chciałoby się wykrzyknąć, ale słowa zamierają na ustach. Wiele bym dał, by móc wytoczyć ciężkie działa i zarzucić Smarzowskiemu czarnowidztwo i po prostu kłamstwo. Ale i on, i ja, i widzowie wychodzący z kina doskonale zdajemy sobie sprawę, że w naszym rozpolitykowanym kraju mamy poważny problem z codziennością.
Kadr z filmu "Drogówka" / NEXT FILM
Dokładnie rok temu przy wtórze zachwytów krytyków przez polskie kina przeszła fala miłości i trwogi, wywołana przez tego samego Smarzowskiego filmem "Róża". Wtedy oglądaliśmy poruszającą opowieść o rodzącym się uczuciu w zdruzgotanym świecie powojennej Polski (na Mazurach), w którym na uczucie nie było miejsca. Brutalna i delikatna zarazem "Róża" chwytała za gardło ale podsuwała zarazem wygodne usprawiedliwienie – to było wtedy, w tym wyjątkowym czasie, w tych wyjątkowych okolicznościach, w tym wyjątkowym miejscu.
W „Drogówce” Smarzowski nie dał nam już tego luksusu. Tym razem to nie przypowieść, nie groteska, nie filozoficzna parabola. Teraz jest gorzko i boli brzuch a w kinie czujemy się jak w… gabinecie luster. Dobrze, niektóre lustra trochę zniekształcają: poszerzają, wydłużają, uwypuklają. Ale i tak się nie śmiejemy.
Jeśli biblijne historie mają
coś znaczyć w teraźniejszości, musimy je uzupełniać o aktualne przykłady.
Smarzowski zdaje się rozumieć tę konieczność i daje nam opowieść, którą można
uznać za dopełnienie zdania: Sodoma i Gomora i Warszawa. Jestem warszawiakiem
od pokoleń i nie lubię zwyczajowego narzekania na moje miasto uprawianego w
środowiskach większych i mniejszych słoików, ale muszę przyznać rację diagnozie
„Drogówki”. Z perspektywy stolicy, przez którą przetaczają się ciągle wszystkie
plagi społecznego niezadowolenia a ulicami spływają z całego kraju potoki
wszelakich trucizn, widać jak na dłoni żółciową złość i czuć ukrywaną pod nią
spaleniznę zwęglonej moralności. Tej anachronicznej – przepełnionej religijną
hipokryzją i tej nowej – pogrążonej w anarchicznym lekceważeniu wszystkiego.
Kadr z filmu "Drogówka" / NEXT FILM
Bohaterowie „Drogówki” – policjanci - są jak mrówki których codzienne życie w mrowisku zła sfilmowano przez szkło powiększające. Klną, kłamią, kradną, zdradzają, kurwią się i zadają z kurwami, biorą łapówki, upijają się na umór i… wywożą śmiecie do lasu. Łamią wszystkie zasady, te duże i te małe. A jednak i tak na końcu okazuje się, że to oni najbardziej ze wszystkiego zostają złamani.
Oglądając ten film czułem się jakbym połknął galopującego przez moje jelita jeżozwierza: skręcałem się z bólu ale miałem też wrażenie swoistego oczyszczenia ze złogów kłamstwa jakie łykamy codziennie z każdym oddechem. Diagnoza Smarzowskiego okazała się tym razem boleśniejsza niż w „Róży” – nawet w świecie bez wojny, bez licencji na usprawiedliwione wyższymi racjami okrucieństwo zachowujemy się obrzydliwie. My – od mrówki do samej królowej mrówek, kolesie z mrowiska zwanego współczesną Polską.
Drodzy państwo, Warszawa już była – pakujmy więc teraz ten gabinet luster na koła i ruszajmy z nim w drogę. Z najwyższego piętra wieżowca przy rondzie ONZ na pewno pomacha nam Maciej Stuhr. Jak w filmie.