PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Łukasz Adamski
  1.06.2012

Otwieram nowy cykl tekstów o niedocenionych aktorach w Hollywood, których kochamy oglądać, ale wstydzimy się do tego przyznać. Ja więc pierwszy zrobię „obciachowy coming out” i na pierwszy ogień rzucę nie tylko piękną, ale utalentowaną Jennifer Lopez.

Pisałem niedawno na tym portalu o Adamie Sandlerze, który jest jednym z najbardziej niedocenionych aktorów w Hollywood. Ukochany przez nastolatków śmieszek wpadł niestety w komediową szufladkę, z której nie może się wydostać mimo stworzenia dwóch wybitnych kreacji aktorskich. Niestety Sandler zdając sobie z tego sprawę nie stara się już walczyć o poważniejsze propozycje aktorskie. W Hollywood funkcjonuje jednak wielu innych świetnych aktorów, którzy z niewiadomych powodów są niedocenieni przez krytykę, ale nadal dzielnie walczą o swoją pozycję. Jedną z nich jest piękna Jennifer Lopez, która kojarzy się jedynie z działającą na facetów (jak pieniądze na posła) pupą. Jest to błąd.  


"Jak urodzić i nie zwariować", fot. Forum Film 
                                                                                                                                                                                                                                                                                                  Jennifer Lopez jest jedną z trzech latynosko- hiszpańskich piękności, które pojawiły się w latach 90. w fabryce snów. Niestety jako jedyna nie weszła do pierwszej ligi aktorskiej. Penelope Cruz, która szturmem zdobyła amerykańskie kino wprost spod skrzydeł wielkiego Almodovara, ma już na koncie Oscara. Salma Hayek jeszcze go nie zdobyła, ale po wybitnej kreacji we „Fridzie” jest zdecydowanie bliżej tego zaszczytu. Jedynie JLo pozostaje w świadomości widzów niemal bez przerwy nominowaną do Złotych Malin, infantylną piosenkareczką z teledysków MTV. Bez wątpienia „Jenny from the block” jest współodpowiedzialna za wykreowanie takiego wizerunku w mediach. Jej kolejne romanse, rozwody, skandale z jej udziałem i ubezpieczanie przez celebrytkę swojej pupy spowodowało, że stała się częścią „pudelkowego” matrixu. JLo jest znana więc z występów w prostych jak plecy Dolpha Lundgrena historyjkach, taśmowo realizowanych za oceanem. Przyznam, że ja również miałem do niedawna zakodowany w głowie podobny wizerunek latynoskiej gwiazdy.

Szperając w stosach filmów na wyprzedaży (uwielbiam bawić się w płytowego Sherlocka) w jednym z hipermarketów natknąłem się na film „Miasto śmierci”. Oparty luźno na prawdziwych wydarzeniach obraz opowiada o Lauren, reporterce amerykańskiej gazety, która by zawodowo awansować jedzie do Meksyku zrobić reportaż o tajemniczych morderstwach młodych kobiet w przygranicznym El Paso. Dziennikarka wchodzi do mrocznego, zdeprawowanego i skorumpowanego świata, który chroni morderców i gwałcicieli. Wraz z lokalnym dziennikarzem (Antonio Banderas) Lauren, wbrew potężnym siłom wpływającym nawet na media w USA, zamierza obnażyć brutalny świat oligarchicznego pseudokapitalizmu. W imię wyższych wartości cyniczna karierowiczka ryzykuje własną karierę w walce o prawdę.  Obraz okazał się być naprawdę świetnie zrealizowanym dramatem ( nominacja do „Złotego Niedźwiedzia”!) ze znakomicie zarysowanymi postaciami, przekonującym scenariuszem i bardzo dobrymi zdjęciami. Jednak największą siłą tego zupełnie nieznanego w Polsce filmu była nie rola Banderasa czy Martina Sheena, a właśnie kreacja Jennifer Lopez, która stworzyła bardzo przekonujący obraz piekielnie ambitnej żurnalistki ( pracuję w tym zawodzie więc znam takie panie), nie mogącej w pewnym momencie pogodzić się z otaczającą ją rzeczywistością. Lopez pokazała na ekranie dramat kobiety z meksykańskich nizin, która osiąga spektakularny sukces w USA i jest zmuszona go poświęcić dla ratowania tych, którym się to nie udało. W grze „rozpieszczonej celebrytki” nie ma krzty sztuczności i powierzchowności, która bywa widoczna u gwiazdeczek wcielających się w prostych ludzi. „Miasto śmierci” przypomniało mi, że już „gdzieś” widziałem tak dobrą grę JLo. Nie będę bawił się rzecz jasna w zaklinacza deszczu i nie zamierzam przemilczać faktu, że filmografia Lopez nie wygląda oszałamiająco. Jednak można z niej wyłowić filmy, gdzie aktorka stworzyła aktorskie perełki. Ich lista wcale nie jest króciutka.

W obrazie „Niedokończone Życie” świetnego reżysera Lasse Hallströma, aktorka stworzyła ciekawy obraz zmagającej się z teściem kobiety, mając za ekranowych partnerów prawdziwe tuzy: Roberta Redforda i Morgana Freemana. Bardzo przyzwoicie aktorka wypadła również w dwóch „cool movies” - „Droga przez piekło” Olivera Stone’a i „Co z oczu to z serca” Stevena Soderbergha.  Nie można przemilczeć jej ciekawych kreacji w postmodernistycznej „Celi” czy epizodu u boku Jacka Nicholsona w „Krew i wino”. Jednak największym osiągnięciem aktorskim JLo, który wprowadził ją do Hollywood była rola w filmie „Selena” opowiadającym o tragicznych losach  meksykańskiej piosenkarki  Seleny Quintanilli Perez.  Lopez zdobyła za swoją rolę liczne nagrody, na czele z nominacją do Złotego Globu. „Selena” pokazała, że latynoska piękność ma predyspozycje by występować w repertuarze cięższym niż "Powiedz tak" czy "Sposób na teściową". W końcu nie tylko z uwagi na Bena Afflecka do swojego filmu zatrudnił ją sam… Kevin Smith. Szczerze więc mówiąc nie wykluczam, że w przyszłości Latynoskę na swój pokład wciągnie Robert Rodriguez albo Quentin Tarantino, którzy uwielbiają powierzać poważne role „niepoważnym aktorom”. Pam Grier jest tego najlepszym dowodem…
Cdn…

Łukasz Adamski
Zobacz również
Box Office. Dzień Dziecka w kinac
Box Office. Faceci w czerni powracają
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll