Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Niebawem na ekrany kin wejdzie remake "Carrie". Zanosi się ostra jazda, bowiem reżyseruje Kimbelry Pierce, twórczyni głośnego "Nie czas na łzy". Matkę głównej bohaterki zagra zaś sama Julianne Moore. Czy film przebije kultowe dzieło Briana de Palmy? Do niedawna miałbym ogromne wątpliwości. Jednak seans nowego "Martwego zła" zmienił moje nastawienie do nowych wersji klasycznych horrorów.
Pisałem już w swojej recenzji nowego "Martwego zła", że odkryty dla świata filmowego przez Sama Raimiego Urugwajczyk Fede Alvarez dokonał rzeczy niemal niemożliwej. Pod okiem twórcy klasycznego horroru, który ukształtował miliony fanów kina grozy na całym świecie, stworzył on doskonały horror. Ba, jest to film, który spokojnie może zostać uznany za lepszy niż oryginał. Alvarez postanowił zrezygnować z komiczno-strasznego stylu Raimiego - historii opętanego domku w lesie, wciągającego w swoją paszczę czwórkę młodych przyjaciół. Nowe "Martwe zło" jest do bólu poważne. Nie tylko demoniczność zła jest tutaj przerażająca niemal jak w filmach o egzorcyzmach, ale również warstwa slasherowa przebija nawet "Dom tysiąca trupów" Roba Zombiego. Nieczęsto również się zdarza, by najnowsze horrory były tak przepięknie sfotografowane. Aaron Morton w absolutnie genialny sposób komponuje kadry i buduje nastrój grozy. Aż trudno uwierzyć, że film kosztował jedynie 17 milionów dolarów. Chociaż z drugiej strony Raimi swoją perełkę stworzył za kilkanaście tysięcy dolarów. Kilka scen z nowego "Martwego zła" bez wątpienia przejdzie klasyki kina. Krwawy deszcz (w dosłownym sensie tego określenia) w końcowej scenie walki demona z główną bohaterką jest dosłownym majstersztykiem. Morton z Alvarezem mogliby spokojnie przenieść na ekran malarstwo Francisca Goi.
Jane Levy w filmie "Martwe zło", reż. Fede Alvarez, fot. UIP
Fede Alvarez udowodnił, że można na nowo opowiedzieć historie znane każdemu kinomanowi. Nie jest on jednak pierwszym młodym twórcą, który nie dość, że nie boi się reakcji fanów (a miłośnicy horrorów należą do najbardziej radykalnych, co widzieliśmy w serii "Krzyk" Cravena) na swoją przeróbkę, to jeszcze bezczelnie zmienia film będący ikoną popkultury. Oczywiście Alvarez nakręcił "Martwe zło" pod okiem Sama Raimiego, co jeszcze wzmacnia siłę nowej wersji. Urugwajczyk ma natomiast godnych siebie poprzedników, którzy bez jednoznacznego błogosławieństwa mistrzów postanowili na nowo pokazać znane historie. "Martwe zło" to nie pierwsza świetna przeróbka klasycznego horroru.
Kilka lat temu Rob Zombie po wyszkoleniu się na planie "Domu tysiąca trupów" i "Bękartów diabła" wziął się za jeden z najpopularniejszych horrorów lat 70., "Halloween" Johna Carpentera. Można śmiało postawić tezę, że zrobił on film głębszy i nawet straszniejszy niż dzieło jednego z ojców chrzestnych horroru. Z pewnością w warstwie psychologicznej wizja Zombie była bardziej przekonująca niż slasher twórcy "Mgły". Pisząc o Zombie, nie można zapominać o bardzo dobrym wskrzeszeniu świata zombie w "Świcie żywych trupów" Zacka Snydera. Reżyser nowego filmu o Supermanie dzięki remake’owi filmu George’a Romera stał się jednym z bardziej rozchwytywanych twórców bluckbusterowych hitów. Na listę udanych remake’ów można wciągnąć też przyzwoite, albo bardzo dobre nowe wersje takich filmów jak: "Ostatni dom po lewej", "Coś" (świetny remake, będący jednocześnie prequelem klasyki Carpentera), "Wzgórza mają oczy" czy, choć ja jednak pozostaje absolutnym fanem filmu Tobe’a Hoopera, "Teksańska masakra piłą mechaniczną". Na zbyt mocną krytykę nie zasługują też nowe wersje "Koszmaru z ulicy wiązów" czy "Amityville".
Nowe wersje najsłynniejszych horrorów pokazują, że tacy reżyserzy, jak: John Carpenter, Wes Craven, Tobe Hooper czy George Romero, czyli fala twórców kina grozy z lat 70., nie tylko wychowali sobie godnych następców. Ich uczniowie, którzy niczym bohaterowie "W czym mamy problem?" Johna Watersa albo chłopaki z "Krzyków" wychowali się na kinie grozy Ameryki ponurych lat 70., w wielu przypadkach przerośli mistrzów. Rob Zombie udowodnił to, pogłębiając "Halloween", zaś film Snydera ośmiesza pretensjonalne, irytujące nowe odsłony zombie-movies realizowane przez samego Romera. Tak, jak Quentin Tarantino i Robert Rodriguez wprowadzili popkulturę na zupełnie nowe tory, tak nowa fala reżyserów horrorów ulepsza ten wciąż fascynujący gatunek kina. Czy jednak uda im się stworzyć nowy gatunek horroru, czego dokonali młodzi gniewni sprzed 40 lat? To pytanie pozostaje wciąż otwarte. Na horyzoncie widać jednak kilku latynoskich twórców, którzy mogą zmienić oblicze kina.
Pisałem już w swojej recenzji nowego "Martwego zła", że odkryty dla świata filmowego przez Sama Raimiego Urugwajczyk Fede Alvarez dokonał rzeczy niemal niemożliwej. Pod okiem twórcy klasycznego horroru, który ukształtował miliony fanów kina grozy na całym świecie, stworzył on doskonały horror. Ba, jest to film, który spokojnie może zostać uznany za lepszy niż oryginał. Alvarez postanowił zrezygnować z komiczno-strasznego stylu Raimiego - historii opętanego domku w lesie, wciągającego w swoją paszczę czwórkę młodych przyjaciół. Nowe "Martwe zło" jest do bólu poważne. Nie tylko demoniczność zła jest tutaj przerażająca niemal jak w filmach o egzorcyzmach, ale również warstwa slasherowa przebija nawet "Dom tysiąca trupów" Roba Zombiego. Nieczęsto również się zdarza, by najnowsze horrory były tak przepięknie sfotografowane. Aaron Morton w absolutnie genialny sposób komponuje kadry i buduje nastrój grozy. Aż trudno uwierzyć, że film kosztował jedynie 17 milionów dolarów. Chociaż z drugiej strony Raimi swoją perełkę stworzył za kilkanaście tysięcy dolarów. Kilka scen z nowego "Martwego zła" bez wątpienia przejdzie klasyki kina. Krwawy deszcz (w dosłownym sensie tego określenia) w końcowej scenie walki demona z główną bohaterką jest dosłownym majstersztykiem. Morton z Alvarezem mogliby spokojnie przenieść na ekran malarstwo Francisca Goi.
Jane Levy w filmie "Martwe zło", reż. Fede Alvarez, fot. UIP
Fede Alvarez udowodnił, że można na nowo opowiedzieć historie znane każdemu kinomanowi. Nie jest on jednak pierwszym młodym twórcą, który nie dość, że nie boi się reakcji fanów (a miłośnicy horrorów należą do najbardziej radykalnych, co widzieliśmy w serii "Krzyk" Cravena) na swoją przeróbkę, to jeszcze bezczelnie zmienia film będący ikoną popkultury. Oczywiście Alvarez nakręcił "Martwe zło" pod okiem Sama Raimiego, co jeszcze wzmacnia siłę nowej wersji. Urugwajczyk ma natomiast godnych siebie poprzedników, którzy bez jednoznacznego błogosławieństwa mistrzów postanowili na nowo pokazać znane historie. "Martwe zło" to nie pierwsza świetna przeróbka klasycznego horroru.
Kilka lat temu Rob Zombie po wyszkoleniu się na planie "Domu tysiąca trupów" i "Bękartów diabła" wziął się za jeden z najpopularniejszych horrorów lat 70., "Halloween" Johna Carpentera. Można śmiało postawić tezę, że zrobił on film głębszy i nawet straszniejszy niż dzieło jednego z ojców chrzestnych horroru. Z pewnością w warstwie psychologicznej wizja Zombie była bardziej przekonująca niż slasher twórcy "Mgły". Pisząc o Zombie, nie można zapominać o bardzo dobrym wskrzeszeniu świata zombie w "Świcie żywych trupów" Zacka Snydera. Reżyser nowego filmu o Supermanie dzięki remake’owi filmu George’a Romera stał się jednym z bardziej rozchwytywanych twórców bluckbusterowych hitów. Na listę udanych remake’ów można wciągnąć też przyzwoite, albo bardzo dobre nowe wersje takich filmów jak: "Ostatni dom po lewej", "Coś" (świetny remake, będący jednocześnie prequelem klasyki Carpentera), "Wzgórza mają oczy" czy, choć ja jednak pozostaje absolutnym fanem filmu Tobe’a Hoopera, "Teksańska masakra piłą mechaniczną". Na zbyt mocną krytykę nie zasługują też nowe wersje "Koszmaru z ulicy wiązów" czy "Amityville".
Nowe wersje najsłynniejszych horrorów pokazują, że tacy reżyserzy, jak: John Carpenter, Wes Craven, Tobe Hooper czy George Romero, czyli fala twórców kina grozy z lat 70., nie tylko wychowali sobie godnych następców. Ich uczniowie, którzy niczym bohaterowie "W czym mamy problem?" Johna Watersa albo chłopaki z "Krzyków" wychowali się na kinie grozy Ameryki ponurych lat 70., w wielu przypadkach przerośli mistrzów. Rob Zombie udowodnił to, pogłębiając "Halloween", zaś film Snydera ośmiesza pretensjonalne, irytujące nowe odsłony zombie-movies realizowane przez samego Romera. Tak, jak Quentin Tarantino i Robert Rodriguez wprowadzili popkulturę na zupełnie nowe tory, tak nowa fala reżyserów horrorów ulepsza ten wciąż fascynujący gatunek kina. Czy jednak uda im się stworzyć nowy gatunek horroru, czego dokonali młodzi gniewni sprzed 40 lat? To pytanie pozostaje wciąż otwarte. Na horyzoncie widać jednak kilku latynoskich twórców, którzy mogą zmienić oblicze kina.
Łukasz Adamski
Portalfilmowy.pl
Box Office. Kwietniowy wysyp premier
Box Office. Rekordowo słabe święta w kinach
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024