PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
David Ayer pierwszy raz w amerykańskim kinie pokazał bez upiększeń jak wygląda naprawdę życie policjanta. Tak jak "Pitbull" Vegi ośmiesza wszystkie inne produkcje o polskiej policji, tak "Bogowie ulicy" powodują, że kino policyjne będzie wymagało nowych standardów.

Zupełnie nie rozumiem krytycznych (na szczęście nielicznych) opinii na temat filmu "Bogowie ulicy" Davida Ayera.  Anna Kilian pisze wręcz na tym portalu, że „gdyby nie dobre aktorstwo Jake`a Gyllenhalla i Michaela Peny, film byłby jeszcze jedną opowieścią o codziennym znoju policji w Los Angeles". Zupełnie nie zgadzam się z takim zaszufladkowaniem świetnego filmu Ayera, który nie przypomina żadnego z poprzednich głośnych filmów policyjnych. Reżyser pierwszy raz w amerykańskim kinie pokazał bez upiększeń jak wygląda życie policjanta. Tak jak "Pitbull" Patryka Vegi ośmiesza wręcz wszystkie inne produkcje o polskiej policji, tak "Bogowie ulicy" powodują, że już nigdy poważnie nie spojrzymy na schematyczne policyjne kino, do którego przyzwyczaili nas decydenci w fabryce snów.  


Kadr z filmu "Bogowie ulicy", Fot. Monolith

David Ayer jest specem od policyjnego kina. Ten były żołnierz marynarki wojennej US Army napisał scenariusz do „Dnia próby”,„Policji” i wyreżyserował „Królów ulicy”. Za każdym razem filmowiec wprowadzał „Cop movies” na nowe tory. Szczególnie po premierze „Dnia próby” sposób opowiadania o policji się zmienił. Choć oczywiście filmy o złych gliniarzach pojawiały się wcześniej ( „Sprawy wewnętrzne”, „Barwy”, Zły porucznik”) to przeniesienie akcji na ulice, i ukazanie codziennego życia gliniarzy odmitologizowało ich wizerunek. Oczywiście, nie można zapominać, że już „Tajemnice Los Angeles” odbiegały od komiksowych opowieści o Brudnym Harrym, „Zabójczej broni” czy opowieści o detektywie Cobrettim. Po filmie Curtisa Hansona czy „Dniu próby” mało kto wracał do sensacyjnych filmów o dzielnych detektywach. Z drugiej strony każdy film pierwszej dekady XX wieku pokazywał policję w negatywnym świetle, co powodowało, iż każdy z nich był porównywany do "Serpico".  Arcydzieło Sidneya Lumeta naznaczyło na lata pewien rodzaj filmów o policji, który rozwijał notabene reżyser „Bogów ulicy”. 

Pisałem już w swojej recenzji filmu, że Ayer do tej pory pokazywał głównie skorumpowany świat policji. Zarówno w „Dniu próby” jak i w „Policji” obnażał grzechy stróżów prawa, budując ich odpowiedni wizerunek. Tym razem reżyser oddaje hołd policjantom pracującym na amerykańskich ulicach. I to właśnie powoduje, że film jest przełomem. Twórcy obrazu postanowili pokazać codzienną pracę policji na ulicach krwawego Miasta Aniołów, która nie polega na szaleńczym bieganiu po dachach, wpadaniu radiowozem przez witryny sklepowe czy jednoosobowych krucjatach przeciwko szefom mafii. W „Bogach ulicy” bohaterstwo polega na uratowaniu dzieci z płonącego domu, zatrzymywaniu samochodów z uzbrojonymi członkami meksykańskich karteli narkotykowych i codziennym poświęceniu jakie mieszkańcom miasta oferują ciężko pracujący młodzi ludzie. Sposób opowiadania historii dwójki gliniarzy, który przypomina niektóre dokumenty z prawdziwych policyjnych akcji z youtube’a czy programów na National Geographic, robi  naprawdę piorunujące wrażenie. Swoista rejestracja życia bohaterów za pomocą amatorskich kamer powoduje, że nie możemy emocjonalnie odciąć się od bohaterów historii. Zaprzyjaźniamy się z Brianem i Mike’em, towarzysząc im zarówno w rodzinnym życiu, podczas „niegrzecznych” męskich gadek z radiowozu, jak i codziennej walce z meksykańskimi i murzyńskimi gangami w South Central. W świecie wszechobecnych kamer, reality shows i burzenia murów między rzeczywistością a fikcją, technika filmowania wprowadzona przez Ayersa sprawdza się w stu procentach. Mam nadzieję jednak, że filmowcy nie będą teraz na siłę kreować swoje filmy na amatorskie dzieła. To, co sprawdziło się w przypadku „Bogów ulicy”, może zaszkodzić filmom jego naśladowców.

Oglądając „Bogów ulicy” nie mogłem pozbyć się odniesień do polskiego „Pitbulla”, który skończył w z bajeczkami o pracy policji. Podobnie jest u Ayera. Każdy, kto zna specyficzne życie policjantów ryzykujących codziennie swoje życie, ten zrozumie pewne sceny, które subtelnie serwuje nam reżyser. I to właśnie jest przełom, który powoduje, że nie boję się porównać obu filmów ze sobą. Ktoś może powiedzieć, że to za mało by móc zestawiać film Ayera z obrazem Lumeta. Czy jednak przywrócenie przez Ayera właściwego miejsca policjantom, którzy od filmowców dostali już wystarczające ciosy, nie jest równie ważne jak dokonanie katharsis, którego dokonano w "Serpico"?



Łukasz Adamski
portalfilmowy.pl
Zobacz również
Box Office. "Atlas chmur" wraca na szczyt!
Box Office. Świąteczna animacja na topie w Mikołajki
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll