PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
"Mój rower" jest jak "Juno" albo "Nietykalni", które porwały niespodziewanie serca  mionów widzów. Okazuje się, że proste opowieści eksponujące ludzkie dobro, i opowiadające o bliskich nam wszystkim sprawach, odzyskują swoje miejsce w kinie, które niegdyś było nośnikiem pozytywnego przekazu.

W weekend otwarcia „Mój rower” w reżyserii Piotra Trzaskalskiego zobaczyło już 53 tys. widzów. Film zostawił w tyle (pod względem otwarcia) „Obławę” Marcina Krzyształowicza i głośne "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego. Do tej pory film Trzaskalskiego zobaczył 10 tysięcy więcej Polaków niż "Pokłosie". Nie zapominajmy, że "Mój rower" debiutował tydzień później niż obraz Pasikowskiego. Na dodatek "Pokłosie" ma niebywałą reklamę w mediach. W zeszłym tygodniu film znalazł się (pośrednio) na okładach większości polskich tygodników opinii. Czy to oznacza, że Polacy nie chcą oglądać kina historycznego? Czy może chodzi o to, że tęsknimy za ciepłymi i pozytywnymi opowieściami? 

Kadr z filmu "Mój rower". Fot. ITI Cinema

"Mój rower" jest filmem wyjątkowym. Pisałem już to w mojej recenzji i pozwolę sobie powtórzyć swoje przemyślenia na temat obrazu Piotra Trzaskalskiego. W czasach, gdy polskie kino jest albo drastycznie realistyczne, albo komiksowo głupawe, potrzeba jest spokojnej i ciepłej opowieści jaką chce się obejrzeć z rodziną przy kubku gorącej czekolady. Film Trzaskalskiego podtrzymuje na duchu i opiera się na pozytywnym przekazie. Na dodatek reżyser obsadził w jednej z głównych ról lubianego Michała Urbaniaka, który wypada na ekranie niczym Tom Waits czy Iggy Pop. Wszyscy lubimy amatorów, którzy z wdziękiem i bez kompleksów trzymają się obok starych wyjadaczy kina. Niektórzy krytycy nazwali film „wydmuszką”. Ja się z taką opinią nie zgadzam. "Mój rower" nie jest ładnie opakowanym pustakiem. Trzaskalski przekazuje nam wiele prawd życiowych, które mogą na pierwszy rzut oka wyglądać banalnie.

A co z „Pokłosiem”? Dawno żaden polski film nie miał takiej promocji w mediach. Ba, chwali go nie tylko Andrzej Wajda, ale również Roman Polański oraz minister kultury rządu RP. Na dodatek film jest atakowany przez nielubianych „oszołomów” z prawicy. Czy można wymarzyć sobie coś lepszego? Okazuje się jednak, że to nie wystarczy do sukcesu. Dlaczego? Władysław Pasikowski w wywiadzie dla ostatniego „Filmu” przekonywał, że nie spodziewa się sukcesu finansowego, z uwagi na to jaki rodzaj jest to kina. Pasikowski nie spodziewał się jednak chyba, że Polacy będą celowo film bojkotować.  A tak dzieje się w niektórych częściach Polski. Można zrozumieć dlaczego film Pasikowskiego jest odbierany fatalnie na Podlasiu, gdzie w niektórych kinach na seansach jest po kilkanaście osób. Film pokazuje mieszkańców tamtejszych wsi jako bandę antysemickich zombie. Co jednak z resztą kraju? Czy chodzi tylko o to, że Polacy nie dali się nabrać na komiksową i czarno-białą wymowę filmu Pasikowskiego? Wątpię. Większość recenzji „Pokłosia” w maistreamowych mediach  jest bardzo pozytywna, i raczej zachęca do udania się na seans. W końcu film Pasikowskiego jest podobno bardziej oczyszczający niż wizyta na kozetce u Andrzeja z „Bez tajemnic”. Skąd jego frekwencyjna porażka?

Wydaje się, że w przypadku pobicia „Pokłosia” przez skromny film Trzaskalskiego zadziałał inny mechanizm. Polacy po prostu potrzebują ciepłych opowieści z happy endem. "Mój rower" jest jak "Juno" albo "Nietykalni", które porwały niespodziewanie serca  mionów widzów. Okazuje się, że proste opowieści eksponujące ludzkie dobro, i opowiadające o banalnych, aczkolwiek bliskich nam wszystkim sprawach, odzyskują swoje miejsce w kinie, które w latach 50. w USA było nośnikiem pozytywnego przekazu. Może jesteśmy również zmęczeni postmodernistycznym relatywizmem moralnym, i łakniemy tradycyjnych wartości?

Mnie sukces „Mojego roweru” bardzo cieszy. I nie chodzi o to, że jestem krytyczny wobec filmu Pasikowskiego.  W moim przekonaniu film Trzaskalskiego również ma kilka sporych minusów. Jednak w natłoku brutalnego historycznego kina, fatalnych „superprodukcji”, głupawych komedyjek bądź trudnych dramatów psychologicznych, jakie pojawiają się na naszych ekranach, taka produkcja jak "Mój rower" jest niezwykle istotna i potrzebna. Kino powinno nam przypominać, że istnieje jeszcze dobro na świecie, i może ono zatriumfować nawet w najbardziej beznadziejnych warunkach. Patos? Pewnie, że tak. Jednak dawno go tak mocno nie potrzebowaliśmy.



Łukasz Adamski
Portalfilmowy.pl
Zobacz również
Box Office. Dobre otwarcie „Atlasu chmur”
Box Office. Znakomity finał wampirycznej sagi
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll