PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Łukasz Adamski
  23.10.2012
"Obława" została nazwana polskimi „Bękartami Wojny”. Jest  to absurdalne porównanie. Jednak pierwszy raz w polskim kinie mamy całkowicie oryginalną narrację, która ma wszakże w sobie pierwiastek Tarantino, a nawet samego Kurosawy.

Nie zamierzam recenzować „Obławy” Marcina Krzyształowicza. Robiłem to już w innym miejscu. Ograniczę się do stwierdzenia, że jest to film wybitny i można go śmiało zestawić z wielką „Różą” Wojtka Smarzowskiego. Po raz kolejny polscy twórcy pokazali, że potrafią opowiadać o II wojnie światowej i nie muszą naśladować filmowców z Zachodu. Cieszy również to, że w końcu opowiadamy o naszych bohaterach bez mitów i masek. Niektóre sceny filmu Krzyształowicza przypominają serial „Pacyfik”, który nie odebrał bohaterstwa nawet żołnierzom z przetrąconym kręgosłupem moralnym.  Cieszy fakt, że polscy filmowcy bez antypolskiego zacietrzewienia potrafią pokazać, że barbarzyńska wojna może przemielić nawet najbardziej rycerską postać. Właśnie do bólu realistyczna przemoc i brutalność nie widziana wcześniej w naszym kinie spowodowała, że "Obława" zaczęła być porównywana do ostatniego filmu Quentina Tarantino. Jest to kuriozalne porównanie.


Kadr z filmu "Obława", fot. Jacek Drygała / Kino Świat

Ja nie widzę żadnej analogii między tymi dwoma filmami. W „Obławie” przemoc jest obnażona, goła, mechaniczna i surowa. Tu nie ma miejsca na mruganie okiem czy jakąkolwiek, nawet krwawą, umowność jaką zaprezentował nam Tarantino w swoim, skądinąd najsłabszym, filmie. Tarantino dał nam oderwany od rzeczywistości komiks z fantastycznym zakończeniem, który mógłby być kolejną odsłoną „Desperado”. Krzyształowicz prezentuje nam goyowskie demony wojny, które w karykaturalny sposób przedstawił  swego czasu Władysław Pasikowski. I nawet jeżeli skupimy się na makabrycznej scenie ugotowania głowy niemieckiego żołnierza i nakarmienie ugotowaną z niej zupą jego kolegów, to nie możemy stawiać znaku równości między tą sceną a np. skalpowaniem nazistów w „Bękartach Wojny” . To co pokazuje Krzyształowicz dzieje się na każdej wojnie. To co pokazał Tarantino zrodziło się w jego genialnej, postmodernistycznej głowie. Są jednak punkty zbieżne narracyjne Krzyształowicza i Tarantino.

To co zaprezentował reżyser jest narracją zupełnie nowatorską w polskim kinie. Otwierająca film scena powinna przejść do historii naszej kinematografii. Nie powstydziłby się jej ani Oliver Stone, ani Robert Rodriguez, ani sam Quentin Tarantino. "Obława" jest filmem mozaikowym. Akcja skacze w czasie, choć rozgrywa się w ciągu kilkudziesięciu godzin. Takie tarantinowskie żonglowanie wątkami bywa zawsze zgubne dla niedoświadczonego filmowca. Nie zapominajmy, że przejechał się na nim nawet taki mistrz gatunku jak Guy Ritchie. Krzyształowicz radzi sobie jednak wyśmienicie. Na dodatek twórca dokonuje piekielnie trudnej sztuki i w kilku miejscach przywołuje trick z „Rashomona” Kurosawy. Fakt, że jest on niewidoczny na pierwszy rzut oka, potwierdza klasę tego filmu. Oczywiście polski reżyser czerpie garściami z innych rozwiązań fabularnych, które widzieliśmy w amerykańskim kinie. Nie jest to żaden zarzut do twórcy. Do tej pory wielu polskich filmowców starało się przyjąć rozwiązania znane u geniuszy kina. Najczęściej odbywało się to z marnym skutkiem.  Krzyształowicz bowiem nie naśladuje. On wkłada do kotła, nomen omen, całą masę rozwiązań fabularnych i wyciąga z nich to co najlepsze. Tak pracuje geniusz. W końcu to samo robili ojcowie takiego rodzaju kina: Brian de Palma czy Martin Scorsese.

Możemy być dumni z polskiego kina wojennego, które prezentują młodzi filmowcy. Nareszcie mamy szansę wypracować jego własny język. Patrząc na Krzyształowicza czy Smarzowskiego jestem spokojny, że kiedyś doczekamy się upragnionego Oscara za film zagraniczny. Ten język musi trafić do zachodniego widza. Może narodzi się nam również własny de Palma?


Łukasz Adamski
Portalfilmowy.pl
Zobacz również
Box Office. „Obława” lepsza niż hollywoodzki horror.
Box Office. Klęska pod Wiedniem.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll