PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Ola Salwa
  7.03.2012

Na ekranie kochamy bohaterów pokonujących trudności i wdrapujących się w pocie czoła na szczyt. W życiu bardziej fascynują ci, którzy z tego szczytu spadli z hukiem.

Najbardziej oczywistą postacią w tej galerii jest Marilyn Monroe, eksploatowana w filmie "Mój tydzień z Marilyn". Aktorka przez dekady funkcjonowała w zbiorowej wyobraźni jako najbardziej seksowna kobieta w historii; ikona, z której nikt nie chciał zdrapać nawet centymetra farby. W ciągu ostatnich kilku lat drapiemy na potęgę - konsekwentne i radykalne rozbierając Marilyn na części pierwsze. Tak jakby była tajemniczym przedmiotem badanym w jednym z szalenie nowoczesnych laboratoriów w serialu „Kryminalne zagadki Nowego Jorku”. Co wynika z analiz? MM była biedną dziewczynką w ciele dorosłej, inteligentnej kobiety, szukającą akceptacji i miłości, której zabrakło jej w domu rodzinnym.

"Mój tydzień z Marilyn", fot. Forum Film

W dorosłym życiu Monroe była kochana warunkowo - gdy wcielała się w rolę blond głuptaska, skorego do ćwierkania, zalotnego i niepoważnego. Jej największy dramat polegał na tym, że jej wnętrze - piękniejsze i ciekawsze niż platynowe loki - nikogo nie interesowało. Taka interpretacja odsyła i do greckiej tragedii i współczesnej psychoanalizy: trudne dzieciństwo, które naznaczyło Marilyn, było jak antyczne boginie Mojry - niemożliwe do przebłagania, a wielki sukces tylko maskował nieuniknioną porażkę. Im mocniej Monroe chciała być kochana, tym częściej udawała kogoś innego, przez co czuła się coraz bardziej pusta i nieważna. Była jak Rocky Balboa tyle że z ukrytą wadą serca. Bokserem, który im więcej wygrał walk na ringu, tym bliżej był śmierci. Ciągle analizowanie psychiki, ciała (powstał nawet dokument analizujący dolegliwości i choroby Monroe - gorszący, szczerze mówiąc) oraz umysłu redukuje też dysonans poznawczy: skoro Marilyn była aż tak popaprana, to nie mogło jej się udać. W filmie "Mój tydzień z Marilyn" widać, jak aktorka zgadza się być traktowana przedmiotowo, jak nie może się oprzeć pokusie bycia kochaną przez wszystkich. Przypominamy sobie do czego to doprowadziło, obserwując napisy końcowe.

O Monroe rozmyślałam, czytając „Elkę” Izy Komendołowicz, czyli biografię Elżbiety Czyżewskiej. W życiorysach aktorek jest wiele punktów wspólnych: biedne dzieciństwo, trudna relacja z matką, ogromny głód wiedzy, urok, fatalny koniec. Elka, jak sama kazała na siebie mówić, była najpopularniejszą aktorką w pierwszej połowie lat 60. - charyzmatyczną, inteligentną, szaloną, znaną ze swoich ekscentrycznych wybryków, ale także hojności i dobrego serca. Razem z Jerzym Skolimowskim byli złotą parą ówczesnej artystycznej Warszawy; parą, której wszyscy zazdrościli talentu, stylu i namiętności. Gdy ten związek - i to z hukiem - się skończył, Czyżewska trafiła na księcia z bajki: amerykańskiego dziennikarza Davida Halberstrama. Kiedy komunistyczne władze wyrzuciły go z Warszawy, gdzie pracował jako korespondent „The New York Times”, żona pojechała za nim. Zamieszkali w pięknej kamienicy w Nowym Jorku i chodzili na lunche z Arthurem Millerem. I gdyby to był film, Polka stałaby się najwspanialszą aktorką w Hollywood, zrobiłaby większą karierę na świecie niż Roman Polański i to ona, a nie Meryl Streep miałaby dziś na koncie prawie 20 nominacji do Oskara. W prawdziwym życiu Czyżewska wpadła w alkoholizm (z którego zresztą wyszła dzięki nieprawdopodobnej sile woli), zdewastowała małżeństwo ze swoim amerykańskim księciem i nie była w stanie zagrać żadnej znaczącej roli, bo miała zbyt silny polski akcent - można go zresztą usłyszeć w jednym z odcinków serialu „Seks w Wielkim Mieście”. Historia niespełnienia, opowieść o Kopciuszku, który uciekając z balu, łamie obcas i rozbija sobie głowę o marmurowe schody – to biografia Elki. W tej bajce są też i złe siostry: fałszywi przyjaciele ze środowiska filmowego, składający na nią donosy SB, plotkarze, kibice klęski, dystansujący się od aktorki, gdy zamarzył się jej powrót na deski warszawskich teatrów. Nieudany, bolesny i upokarzający. Nie udało jej się w Nowym Jorku, nie mogło już się udać nigdzie indziej - parafrazując słowa słynnej piosenki Franka Sinatry. Środowisko filmowe jej tylko o tym przypomniało. „Kochamy gwiazdy, ale zarazem bardzo się cieszymy, jak gwiazdy upadają” mówi autorce „Elki” Piotr Cieślak, reżyser „Szóstego stopnia oddalenia”, sztuki, która okazała się być nieudanym come-backiem Czyżewskiej. Taka przygnębiająca ocena polskich artystów - mniej lub bardziej wprost wypowiedziana - to refren „Elki”. Smutniejszy niż niespełniona kariera rudowłosej aktorki.

Kiedy o tym myślę, przypomina mi się scena z najbardziej gorzkiego i autotematycznego filmu Andrzeja Wajdy "Wszystko na sprzedaż", w którym fikcja idzie w parze z faktem. Czyżewska gra tam aktorkę Elżbietę. Gdy przychodzi na bankiet, wzbudza niezdrowe zainteresowanie - tańcząc na zmianę uśmiecha się i zagryza zęby: jej nonszalancja jest wystudiowana, bohaterka udaje, że ma gdzieś plotki i fałszywych przyjaciół, a jednocześnie chorobliwie ich potrzebuje. Odbija się w ich oczach, dla nich gra swoją najważniejszą rolę - charyzmatycznej gwiazdy, ciągle wzbudzającej emocje i sensację. Chciałaby być ponadto, ale jest już za bardzo uzależniona od zainteresowania, które myli z miłością. „Ty mnie kochaj. Nie chcesz?” mówi do reżysera, granego przez Andrzeja Łapickiego, jednego z niedoszłych ukochanych w prawdziwym życiu. „A co tam. Niech on mnie kocha. Niech mnie wszyscy kochają”. Zaklęcie nigdy nie zadziała, a pogoń za tą fantazją o miłości totalnej, skończy się tragicznie - kompletnym odrzuceniem. Przez sekundę na twarzy Czyżewskiej widać nadzieję, radość, smutek i ból niespełnienia: jakby aktorka wiedziała, co ją czeka. Rola tej, która będzie zawsze skłócona z życiem.

Ola Salwa
Zobacz również
Box Office. W cieniu Raczka i trzech wymiarów
Box Office. Polacy na abstynencji
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll