Stężenie mitologicznych bzdur w "Immortals. Bogowie i herosi 3D" przekracza wszelkie granice oraz wymiary. Scenarzyści tego gniota powinni zostać za niego skazani co najmniej na męki Tantala. Albo... zakaz chodzenia na siłownię.
"Immortals. Bogowie i herosi 3D", fot. Monolith
Zazwyczaj po wyjściu z niebywale złego filmu zastanawiam się, kto i w jakich okolicznościach go wymyślił - to jeden z moich kinowych nawyków, taki jak siadanie przy przejściu z lewej strony sali. Akt poczęcia „Immortals...” wyobrażam sobie mniej więcej tak: przystojny trzydziestolatek próbuje się przebić w Hollywood - jest asystentem wszędzie, gdzie się da, bywa też epizodystą, gońcem, kelnerem, a godziny wolne od pracy spędza na siłowni. Jego ulubione przyrządy to bieżnia i rower stacjonarny, bo najlepiej pomagają spalać tłuszcz i nie angażują uwagi, może więc jednocześnie dbać o formę i oglądać telewizję, albo przeglądać plotkarskie magazyny, choć pewnie korzystniej by było, gdyby sięgnął po podręcznik z cyklu „Pisanie scenariuszy nie tylko dla orłów”.
Pierwszy punkt zwrotny tej historii to awaria telewizora, w którym nie da się zmienić kanału i przystojny scenarzysta zamiast oglądać Fashion TV lub E!, musi słuchać jednego z tych programów, do jakich ludzie przychodzą opowiadać swoje łzawe historie, a w zamian słyszą rady w stylu „należy słuchać głosu serca; zastanów się kim jesteś, cała mądrość jest w tobie”. Bam! Jeden z osiłków pracujących nad bicepsem upuszcza hantlę na ziemię, co brzmi trochę jak grzmot. Za oknem przejeżdża autobus z żołnierzami, którzy siedzą równo obok siebie, trochę jak w klatce. W telewizji przerwa na reklamę: wróżka Syria przepowie ci przyszłość, jeśli zadzwonisz pod numer 349-11-ORACLE. Przystojny scenarzysta doznaje olśnienia - wykorzysta swoje greckie korzenie i napisze historię zwyczajnego chłopaka, takiego jak on, który posiada tajemniczą moc, bo jest synem boga.
Trochę żałuje, że nie uważał bardziej podczas lekcji historii w swoim ogólniaku w New Jersey i że nie pamięta, jakie bajki opowiadali mu rodzice, ale nie poddaje się tak łatwo i zmusza do myślenia swój wygłodzony na diecie białkowej mózg i... pojawia się w nim imię „Tezeusz”, jakieś skojarzenia z potworem (może bykiem?), Zeus, chyba jakiś konflikt między bogami, w wyniku którego ktoś został uwięziony w Tartarze. Wspaniale, resztę znajdzie się w internecie. Scenarzysta biegnie dalej, choć nie rusza się nawet o metr do przodu, i rozgląda się po siłowni. Myśli, że w jego filmie musi być dużo umięśnionych facetów, bo to przecież kobiety decydują w związku, na co się idzie do kina, więc męskie torsy będą doskonałym wabikiem. Musi też być postać wojowniczki, może wyroczni, która jako jedyna widzi w Tezeuszu herosa. Jeszcze tego samego dnia przystojniak ma gotowy zarys historii...
Hollywoodzcy producenci oczywiście już wcześniej dość swobodnie podchodzili do mitologii greckiej, wymyślając zastępy głupawych bogów i potworów w serialach takich jak „Hercules” i „Xena - wojownicza księżniczka”, jednak wyczyn scenarzystów, braci Parlapanides (Greków z pochodzenia), nadaje nowe znaczenie słowu „arogancja” - Tezeusz to osiłek z ludu, Tytan Hyperion jest złym człowieczym królem, który chce uwolnić Tytanów zamkniętych w górze (!) Tartar, Fedra jest wieszczką, Zeus zabija Hefajstosa, a bogini wojny Atena jest przestraszoną córeczką tatusia. Za to wszyscy są śliczni i umięśnieni, nawet Mickey Rourke grający Hyperiona. Zastanawiam się, co by było gdyby ktoś do polskich legend podszedł z równie dużą nonszalancją?
Historia mogłaby wyglądać tak: młody Piast (Filip Bobek?) żyje spokojnie w swojej wiosce, którą napadają wojowie księcia Popiela (Adam Ferency), zmutowane, gigantyczne myszy. Ginie żona Piasta, Rzepicha, a on sam ledwo uchodzi z życiem. Ucieka na południe, a przedzierając się przez gęste knieje wpada na tajemniczą piękność, Wandę (Karolina Gorczyca) trenującą walkę mieczem i rzucanie magicznym oszczepem. Para postanawia zjednoczyć siły i dostać się do grodu zbuntowanych wieśniaków, którymi dowodzi umięśniony i szlachetny Krak (Robert Więckiewicz). Na miejscu Piast natychmiast zaprzyjaźnia się z triem wojów-utracjuszy Lechem (Krzysztof Czeczot), Czechem (Maciej Stuhr) i Rusem (Tomasz Karolak). Tymczasem Popiel, nie mogąc przeboleć zerwanych zaręczyn z Wandą, jednoczy siły z okrutnym władcą z Północy, Frode (Mads Mikkelsen), panem ziejącego ogniem smoka. Film oczywiście byłby nakręcony w 3D, a może nawet w CGI i koprodukowany przez Polskę, Norwegię oraz Czechy. Reżyseria: Nicholas Winding Refn. Ok, chyba powinnam zapisać się na siłownię...