Jakoś tak się działo, że dotychczas główne role w filmach animowanych Pixara przeznaczone były dla chłopaków.
Kobiety, choć dzielne i niezależne (czasami pod postacią robota, ryby lub samochodu) służyły raczej jako support. W produkcjach Disneya, natomiast, dziewczyn było zatrzęsienie. Jak już zostały przez scenarzystów przeczołgane przez wszystkie możliwe przeciwności losu, musiały się przykładnie zakochać i wyjść za mąż. Po czym żyć długo i szczęśliwie. Ponieważ Pixar i Disney współpracują już od dłuższego czasu, było jasne, że te dwie koncepcje muszą się spotkać. Brakowało iskry. Brenda Chapman, po sukcesach u Disneya (tacy bohaterowie jak „Mała syrenka“, „Piękna i Bestia“ i „Król Lew“ właśnie jej zawdzięczają tzw. story line) dołączyła do drużyny Pixara. Najpierw pracowała przy „Autach“ i „Odlocie“, aż nadszedł czas „Meridy walecznej“ („Brave“). Chyba żadnej kobiecie nie udało się zasiaść na tak wysokim koniu (by posłużyć się rycerską metaforą), gdyż Brenda nie tylko napisała scenariusz, ale była pierwszym reżyserem (i pierwsza kobietą na tym stanowisku w branży wysokobudżetowych produkcji Pixara).
Historia powstała na kanwie obserwacji relacji między Chapmann, a jej dorastającą córką. To również ewenement, gdyż dotychczas w filmach roztrząsających problemy pokoleniowe pojawiała się raczej para ojciec-syn. Merida, rudowłosa, bardzo niepokorna córka szkockiego króla Fergusa i królowej Elinor rzuca wyzwanie rodzinnej tradycji i kontestuje turniej rycerski, który ma wyłonić kandydata do jej ręki. Jej niezależność i odwaga nieoczekiwanie obracają się przeciwko niej i powodują spore zamieszanie w całym królestwie. Scenariusz ma mroczny charakter zbliżony do klimatu Andersena i Braci Grimm i został już uznany za najbardziej dojrzały z dotychczasowych produkcji Pixara. Coś jednak nie zagrało i Brendę na skutek „artystycznych nieporozumień“, po sześciu latach pracy nad projektem (w październiku 2010) zastąpił Marc Andrews. W wielkich produkcjach nieoczekiwana zmiana na stanowisku reżysera nie jest niczym dziwnym („Ratatuille“, „Piorun“). W tym przypadku, jednak, to musiało mocno zaboleć, bo „Meridę“ można śmiało nazwać drugą córką Brendy. Jest to pierwszy film, którego nie obejrzy na premierze Steve Jobs i to jest najsmutniejszy "pierwszy" fakt w tej nowatorskich produkcji.