Coś pękło, coś się skończyło. Okazało się, że jednak można (a nawet trzeba) napisać niepochlebną recenzję filmu, który jest jawnym gniotem i chamskim skokiem na naszą kasę. Mało tego – najbardziej bezczelne z tych wyczynów, mają szansę być obrzucone Złotym Pawiem (w odróżnieniu od Złotego Orła, jak mniemam).
Kiedy wspominam czasy, kiedy wychodziłam z ukruszonymi od zgrzytania zębami, z seansów filmów animowanych, w towarzystwie lekko oszołomionych, albo po prostu znudzonych młodocianych, żałuję, że to piętno spadnie tylko na rodzimą twórczość fabularną. Wiele z animowanych "dzieł" 2d i 3d, które są absolutnie do 1d, szybko zakończyło karierę kinową, ale nadal stanowią potencjalne zagrożenie, stojąc na półkach wypożyczalni i sklepów z dvd.
"Kurczak Mały", fot. Forum Film
Przejrzałam kilkanaście blogów i zestawień, których autorzy zrobili wysiłek i wyliczyli produkcyjne pomyłki mniejszych i większych wytwórni. Wniosek jest taki: nazwanie gniota po imieniu jest kwestią dobrego smaku, zdrowego rozsądku i odpowiedzialności, a nie tylko indywidualnego gustu (jak bronią się producenci i dystrybutorzy). Nie dysponuję kilkoma stronami, więc wymienię tylko kilka naprawdę drastycznych przypadków.
Produkcje, które powinny się zakończyć na etapie teasera, a w kilku przypadkach doczekały sequelu, przytrafiły się największym.
Wytwórnia Disneya ma na swoim koncie sporo wpadek. Trzy z tych filmów ewidentnie powinno się omijać: listę otwiera "Dinozaur" (2000). Nie załapałam się na ten film w kinie, a w domu nigdy nie obejrzałam do końca, bo moje dzieci postulowały natychmiastowe wyłączenie po piętnastu minutach od czołówki. Myślę więc, że to miejsce wśród porażek zajmuje nie bez powodu. "Kurczak mały" to opowieść o brzydkich i niesympatycznych zwierzętach (oraz drobiu) z ADHD. Tytułowy bohater, szuka sensu życia i międzypokoleniowego porozumienia z swoim ojcem (wdowcem) a jest to poszukiwanie tak chaotyczne i nerwowe, że trudno za nim nadążyć. W historię zamieszani są kosmici żywiący się żołędziami, a na końcu (jeśli ktoś zasnął w kinowym fotelu) następuje rekapitulacja fabuły: film w filmie. Polskiej wersji niestety nie ratuje nawet dubbing, choć Maciej Stuhr robi, co może. "Dzicz", czy jak tam przetłumaczono "The Wild" (2006), to miała być disneyowska odpowiedź na "Madagaskar", ale zamiast zainwestować w scenariusz zainwestowano w rendering. Historia o paczce przyjaciół z miejskiego zoo, których los rzucił do Afryki, jest tak żenująco głupia i nudna, że aż żal mi animatorów, którzy napracowali się nad ożywieniem niemal fotograficznie zaprojektowanych bohaterów.
Panowie z Dreamworks nie powinni być tak zachłanni na dolary, bo (moim zdaniem) wychodząc poza drugi sequel "Shreka" niszczą legendę. Zostało jednak w światowym kanonie jeszcze mnóstwo bajek do sparodiowania, więc obawiam się, że nasze wnuki mają szansę obejrzeć 35 część sagi "S, jak Shrek". W sąsiedniej sali będzie pewnie wyświetlany 30 odcinek "Kung-Fu Panda". Efekt "ciosu wibrującej pięści" murowany! Nic się nie może równać z przaśnym, gangsta-mafijnym pseudo dowcipem, jakim "skrzą się" "Rybki z ferajny". Historia drobnego cwaniaczka (leszcza albo śledzia), którego los połączył z rekinem – należącym, zdaje się, do jakiejś mniejszości seksualnej, sięga momentami dna rafy, w której się rozgrywa akcja. Dorośli są zażenowani, a dzieci nic nie rozumieją.
Nawet Pixar miał swoją porażkę: "Auta 2". Produkcja obu części filmu o życiu samochodów, na pewno była bardzo na rękę firmie Mattel, produkującej Hot Wheelsy. Kiedy się pomyśli, że projekt był oczkiem w głowie samego Johna Lassetera, pozostaje tylko westchnąć miłosiernie, że nawet geniusz może się pomylić.
I na koniec absolutne mistrzostwo, "Kac Wawa" światowej animacji, czyli "Mniam". W tym filmie nie tylko nie wiadomo o co chodzi, toporni wizualnie bohaterowie są uwikłani w bezsensowne przygody, a poziom dialogów i drętwy dubbing wołają o pomstę do jakiegoś samotnego rewolwerowca, który litościwie strzeli w kinowy projektor i zakończy nierówną walkę między producentami i widzami.