PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Agnieszka Sadurska
  17.09.2013
Stanisław Lem, najwybitniejszy polski autor powieści sience-fiction, nie miał zaufania do filmowców jako popularyzatorów jego literackich dokonań. Uważał, że taką materię, jak słowo pisane w uprawianym przez niego gatunku, najlepiej przekazywać... słowem mówionym, czyli słuchowiskiem radiowym. Twierdził, że obraz pozostawia niewiele pola dla wyobraźni.

To tłumaczy, dlaczego żadna z wizji proponowanych przez reżyserów opierających scenariusze swych filmów na kanwie jego prozy, nie przypadła mu do gustu. Żałuję, że nie widział matrixowej trylogii Wachowskich. Niewykluczone, że udało im się sprostać jego oczekiwaniom.

Animacja wydaje się wręcz stworzona dla sience-fiction. Pozwala na niczym nieskrępowaną kreację. Trzeba tylko trafić z plastyką.


Kadr z filmu "Kongres", fot. Gutek Film

Historia filmu animowanego pokazuje naprawdę udane przykłady (każdy z innej beczki): "WALL-E", "Futurama", "Paprika", czy "9" (ten ostatni może nieco pretensjonalny, ale literacko i plastycznie spójny).

Pierwowzór literacki (uważany przez Folmana za najlżejszą książkę Lema), "Kongres futurologiczny" jest zjadliwą antyutopią. Główny bohater, Ijon Tichy, bierze udział w tytułowym kongresie poświęconym problemom światowego przeludnienia. W stolicy latynoamerykańskiego państewka wybuchają zamieszki i Tichy dostaje się w oko rewolucyjnego cyklonu. Potem, na skutek działania środków halucynogennych, rozpoczyna niekończącą się wędrówkę między różnymi rzeczywistościami.

W filmie Folmana tę rolę (początkowo przeznaczoną dla Cate Blanchett) przejęła Robin Wright, której – jak się okazało – złożono kiedyś propozycję podobną do tej, jaką otrzymała grana przez nią bohaterka: zeskanowania ciała i emocji na potrzeby filmu z awatarami w rolach żywych aktorów.

Akcja zaczyna się w żywym planie. Robin, aktorka targana lękami o losy swojej kariery filmowej i swoich dzieci (zwłaszcza syna, który cierpi na postępującą głuchotę), ulega namowom swojego agenta. "Sprzedaje" ciało i aktorskie emocje skanerom w wielkiej wytwórni, która z sukcesem obsadza jej awatara w szpiegowskiej telenoweli.

Kiedy akcja przenosi się w przyszłość, Robin jedzie kabrioletem na jakiś bliżej niesprecyzowany kongres, a po drodze od strażnika tajemniczej rogatki dostaje pastylkę. Jest to naprawdę diabelski specyfik, bo gdy Robin ją połknie, całkiem przyzwoity film zamienia się w nieznośnie kakofoniczny, plastycznie anachroniczny film animowany, przy którym "Żółta łódź podwodna" jest współczesna do szpiku kości.

Wydawało się, że Ari Folman – twórca "Walca z Baszirem", filmu, który był wszak objawieniem w 2008 roku – da radę. Ale animacja dla dorosłych nie jest uważana przez producentów za szczególnie dochodową, więc nawet jemu nie udało się zebrać wygodnego budżetu. Na szczęście, jako posiadacz polskiego paszportu i wobec planów zrealizowania dużej części animacji w Bielsku-Białej, miał prawo do ubiegania się o dotację z PISF.

Starczyło jednak i na kilka gwiazd w żywym planie, i na wirtuozów animacji poklatkowej z Izraela, Luksemburga, Francji i Polski, Indii, Turcji i Filipin.

A jednak ta animacja jest przeraźliwie niepozbierana. Nie mam pojęcia, dlaczego zdecydowano się na klasyczną technikę – przy tak wielu ekipach (w porywach pracowano w dziesięciu krajach świata), nie ma przecież siły, żeby wszystko ogarnąć. Ekipę z Belgii w pewnym momencie przeprowadzono do Izraela, by postaci były spójne, ale szczerze mówiąc, niewiele to dało. Starzejąca się Robin w żywym planie jest o wiele bardziej estetyczna i atrakcyjna niż ta animowana. Moim zdaniem nie sprawdził się również pomysł, by z filmu zrobić satyrę na holywoodzki system filmowy, terror wielkich korporacji, które podstępem dystrybuują halucynogeny; pozwalają każdemu człowiekowi wcielić się w dowolną postać. Spłyciło to przekaz książki Lema i przyczyniło się do fabularnego chaosu. Nawet powrót do żywego planu i świata zrujnowanego przez agresywną politykę koncernu Miramount, który miał klamrą spiąć narrację, nie uporządkował stylistycznie obrazu. Zostało mi uczucie niesmaku i żalu po zmarnowanej szansie jaką mógł być ten film.


Agnieszka Sadurska
Portalfilmowy.pl
Zobacz również
Premiery nie dopisały
Mocny powrót Riddicka
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll