Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Od zarania dziejów słychać narzekanie, że najsłabszym ogniwem w łańcuchu pokarmowo-twórczym naszej kinematografii jest scenariusz.
Zgadzam się z tą tezą. Uważam, że nie jest to wynik nagłego zaniku mocy twórczych czy też masowej emigracji ludzi, którzy potrafią skonstruować interesującą dla filmowców opowieść. To wynik wieloletnich zaniedbań edukacyjnych i brak regularnych spotkań scenarzystów ze stymulującą twórczo grupą profesjonalistów z dziedzin związanych z kinematografią. W związku z tym - imprez doszkalających, warsztatów, wykładów, pitchingów i paneli służących dokształcaniu i wymianie myśli - nigdy za wiele.
Dwa lata temu, przy okazji przeglądu filmowego Lato Filmów odbyło się Script Forum. Organizatorzy - niezrównany duet Oriana Kujawska i Jan Dowjat przy wsparciu Katarzyny Długosz - postarali się, by zaproszeni na kilkudniowy cykl scenopisarskich spotkań paneliści i wykładowcy swym prestiżem gwarantowali wysoki poziom imprezy. Zarówno adepci scenopisarstwa, jak i profesjonaliści, którzy mieli okazję spędzić kilka godzin w klimatyzowanej sali starej Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, na pewno nie byli rozczarowani.
Kadr z filmu "Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa", fot. Phoenix Film Distribution
Najjaśniejszymi gwiazdami byli: Linda Seger (guru holyłódzkiego script doctoringu), która tłumaczyła, jak z dobrego scenariusza zrobić film, i Dustin Lance Black, który wygłosił niezrównane, płomienne wystąpienie poświęcone wierności własnym przekonaniom. Nie wymieniam całej reszty równie pożytecznych i zajmujących punktów programu tamtego Script Forum, bo nie ma na to miejsca. Dość powiedzieć, że przez kilka dni spędzałam w dawnym BUW-ie długie godziny, a lato było wtedy naprawdę przyjemne i życie nie wymagało ode mnie takich poświęceń. I było nas legion - sala konferencyjna na większości spotkań była wypełniona po brzegi.
Dość podobnie, choć nieco krócej, było w zeszłym roku, kiedy Lato Filmów odbywało się w lutym, w kinie Kultura.
W tym roku przegląd zmienił nazwę i nazywa się Wiosna Filmów, choć faktycznie zaczął się, gdy padał śnieg. Strefę scenarzysty zaplanowano bardzo skromnie (domyślam się, że adekwatnie do budżetu). Na dwudniowy panel poświęcony kinu familijnemu i scenariuszowi opartemu na literaturze dziecięcej ostrzyłam sobie zęby już tydzień przed imprezą. Pomyślalam: skromnie, ale za to z sensem, bo w końcu kino familijne i dziecięce leży aktualnie i cichutko kwili (nie kwiczy, bo już nie ma siły).
Scenariusze piszą sobie sami reżyserzy, bo żaden szanujący się scenarzysta, który może zarobić na chleb (z szynką), pisząc telenowele, nie będzie sobie zawracał głowy taką niszową bzdurą, jak twórczość dla dzieci.
Czwartkowy wieczór był poświęcony dyskusji na temat "Czy polska literatura dla dzieci ma dzisiaj znaczenie dla filmowców?". Dyskusje moderował Janusz Wróblewski, a wśród gości mających bronić swoich przyczółków znalazło się dwoje luminarzy: Anna Onichimowska (reprezentowała literatów dziecięcych) i Ernest Bryll (reprezentant świeżo powołanego ciała decyzyjnego w PISF, czyli działu literackiego).
Dość naiwnie pomyślałam, że chodzi o jakaś tam ironię czy coś... W końcu, właśnie w tym roku do Annecy zakwalifikował się odcinek "Kacperiady" - zapowiedź serii realizowanej przez studio Human Ark (reż. Wojtek Wawszczyk, Kamil Polak) na podstawie prozy autorstwa Grzegorza Kasdepke. Łódzki Animapol robi "Florkę" według cyklu książek Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel - przeboju bibliotek dziecięcych ostatnich lat. Longin Szmyd po latach walki znalazł w końcu partnera do przeciągnięcia z fazy developmentu w fazę produkcji "Przygody w Plamie" wg Ludwika Jerzego Kerna. Wśród beneficjentów zeszłorocznej sesji PISF znalazła się aplikacja, której podstawą jest poezja Tuwima "Pan Maluśkiewicz i wieloryb". Może nie jest to jakiś literacko-produkcyjny szał, ale ironiczne twierdzenie, że twórcy kinematografii nie mają pojęcia, kto pisze dzisiaj w Polsce książki dla dzieci (spotkało się ono zresztą z oburzeniem i odporem reżyserów obecnych na sali), uważam za prowokację w stylu Dody.
Kadr z filmu "Kacperiada", fot. Human Ark
Podczas spotkania, w miarę upływu czasu, wcale nie było lepiej. Odbył się pojedynek na miny (bo argumentów brakło) między Wiktorem Skrzyneckim a Januszem Wróblewskim na temat poziomu efektów specjalnych (i nie tylko) w filmie "Felix, Net i Nika" (drugiego w ciągu ostatnich 10 lat kinowego filmu familijnego, wyprodukowanego przez polskiego producenta na ojczystej ziemi i opartego, a jakże, o literacki pierwowzór). Generalnie, wszyscy narzekali: filmowcy na brak kasy i dystrybucji, literaci na brak zainteresowania ze strony filmowców, a moderator raz za razem dawał dowód na to, że film familijny jest dla niego tak samo ważny, jak dokumenty o kampanii buraczanej sprzed dekady. Kiedy zwrócił się do Ernesta Brylla z propozycją, by objąć priorytetem produkcję dla dzieci, a pan Bryll się zgodził, poczułam się jak w wehikule czasu.
Fakt, że PISF od dawna ma wśród priorytetów film dla widowni dziecięcej i familijnej, a dofinansowuje nie tylko prace literackie, ale i produkcję, obu gwiazdom panelu był nieznany!
Właśnie z powodu tej wszechogarniającej ignorancji autorzy piszący literaturę dla dzieci czują się pariasami w swoim środowisku, a reżyserzy w analogicznej sytuacji, jeszcze gorzej. Scenarzysty (niebędącego reżyserem swoich filmów) nie było na sali ani jednego!
Po co było to spotkanie, nie mam pojęcia. To, że wszyscy związani z filmem dziecięcym narzekają, to nic nowego. Ale czy nie mogliby się spotkać na pogaduchach w okolicznym barze? A tymczasem organizatorzy zamiast wyrzucać w błoto ciężko zdobyte dofinansowanie, nie mogliby zorganizować profesjonalnego panelu, z którego coś konstruktywnego mogłoby wyniknąć? Pytam grzecznie...
Przez litość nie skomentuję wykładu zaserwowanego następnego dnia przez niejakiego Resha Samauroo, właściciela imponującego CV i nader wątłej wiedzy o istocie kina familijnego.
A tymczasem chłopcy od Disneya zamiast wydzierać włosy z głowy, tak, jak czynią to niedobitki reżyserów tzw. filmów familijnych, popijają spokojnie drinki z palemką nad brzegiem basenu... Na ich filmy do kin na całej kuli ziemskiej walą tłumy i nikt nie narzeka.
Zgadzam się z tą tezą. Uważam, że nie jest to wynik nagłego zaniku mocy twórczych czy też masowej emigracji ludzi, którzy potrafią skonstruować interesującą dla filmowców opowieść. To wynik wieloletnich zaniedbań edukacyjnych i brak regularnych spotkań scenarzystów ze stymulującą twórczo grupą profesjonalistów z dziedzin związanych z kinematografią. W związku z tym - imprez doszkalających, warsztatów, wykładów, pitchingów i paneli służących dokształcaniu i wymianie myśli - nigdy za wiele.
Dwa lata temu, przy okazji przeglądu filmowego Lato Filmów odbyło się Script Forum. Organizatorzy - niezrównany duet Oriana Kujawska i Jan Dowjat przy wsparciu Katarzyny Długosz - postarali się, by zaproszeni na kilkudniowy cykl scenopisarskich spotkań paneliści i wykładowcy swym prestiżem gwarantowali wysoki poziom imprezy. Zarówno adepci scenopisarstwa, jak i profesjonaliści, którzy mieli okazję spędzić kilka godzin w klimatyzowanej sali starej Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, na pewno nie byli rozczarowani.
Kadr z filmu "Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa", fot. Phoenix Film Distribution
Najjaśniejszymi gwiazdami byli: Linda Seger (guru holyłódzkiego script doctoringu), która tłumaczyła, jak z dobrego scenariusza zrobić film, i Dustin Lance Black, który wygłosił niezrównane, płomienne wystąpienie poświęcone wierności własnym przekonaniom. Nie wymieniam całej reszty równie pożytecznych i zajmujących punktów programu tamtego Script Forum, bo nie ma na to miejsca. Dość powiedzieć, że przez kilka dni spędzałam w dawnym BUW-ie długie godziny, a lato było wtedy naprawdę przyjemne i życie nie wymagało ode mnie takich poświęceń. I było nas legion - sala konferencyjna na większości spotkań była wypełniona po brzegi.
Dość podobnie, choć nieco krócej, było w zeszłym roku, kiedy Lato Filmów odbywało się w lutym, w kinie Kultura.
W tym roku przegląd zmienił nazwę i nazywa się Wiosna Filmów, choć faktycznie zaczął się, gdy padał śnieg. Strefę scenarzysty zaplanowano bardzo skromnie (domyślam się, że adekwatnie do budżetu). Na dwudniowy panel poświęcony kinu familijnemu i scenariuszowi opartemu na literaturze dziecięcej ostrzyłam sobie zęby już tydzień przed imprezą. Pomyślalam: skromnie, ale za to z sensem, bo w końcu kino familijne i dziecięce leży aktualnie i cichutko kwili (nie kwiczy, bo już nie ma siły).
Scenariusze piszą sobie sami reżyserzy, bo żaden szanujący się scenarzysta, który może zarobić na chleb (z szynką), pisząc telenowele, nie będzie sobie zawracał głowy taką niszową bzdurą, jak twórczość dla dzieci.
Czwartkowy wieczór był poświęcony dyskusji na temat "Czy polska literatura dla dzieci ma dzisiaj znaczenie dla filmowców?". Dyskusje moderował Janusz Wróblewski, a wśród gości mających bronić swoich przyczółków znalazło się dwoje luminarzy: Anna Onichimowska (reprezentowała literatów dziecięcych) i Ernest Bryll (reprezentant świeżo powołanego ciała decyzyjnego w PISF, czyli działu literackiego).
Dość naiwnie pomyślałam, że chodzi o jakaś tam ironię czy coś... W końcu, właśnie w tym roku do Annecy zakwalifikował się odcinek "Kacperiady" - zapowiedź serii realizowanej przez studio Human Ark (reż. Wojtek Wawszczyk, Kamil Polak) na podstawie prozy autorstwa Grzegorza Kasdepke. Łódzki Animapol robi "Florkę" według cyklu książek Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel - przeboju bibliotek dziecięcych ostatnich lat. Longin Szmyd po latach walki znalazł w końcu partnera do przeciągnięcia z fazy developmentu w fazę produkcji "Przygody w Plamie" wg Ludwika Jerzego Kerna. Wśród beneficjentów zeszłorocznej sesji PISF znalazła się aplikacja, której podstawą jest poezja Tuwima "Pan Maluśkiewicz i wieloryb". Może nie jest to jakiś literacko-produkcyjny szał, ale ironiczne twierdzenie, że twórcy kinematografii nie mają pojęcia, kto pisze dzisiaj w Polsce książki dla dzieci (spotkało się ono zresztą z oburzeniem i odporem reżyserów obecnych na sali), uważam za prowokację w stylu Dody.
Kadr z filmu "Kacperiada", fot. Human Ark
Podczas spotkania, w miarę upływu czasu, wcale nie było lepiej. Odbył się pojedynek na miny (bo argumentów brakło) między Wiktorem Skrzyneckim a Januszem Wróblewskim na temat poziomu efektów specjalnych (i nie tylko) w filmie "Felix, Net i Nika" (drugiego w ciągu ostatnich 10 lat kinowego filmu familijnego, wyprodukowanego przez polskiego producenta na ojczystej ziemi i opartego, a jakże, o literacki pierwowzór). Generalnie, wszyscy narzekali: filmowcy na brak kasy i dystrybucji, literaci na brak zainteresowania ze strony filmowców, a moderator raz za razem dawał dowód na to, że film familijny jest dla niego tak samo ważny, jak dokumenty o kampanii buraczanej sprzed dekady. Kiedy zwrócił się do Ernesta Brylla z propozycją, by objąć priorytetem produkcję dla dzieci, a pan Bryll się zgodził, poczułam się jak w wehikule czasu.
Fakt, że PISF od dawna ma wśród priorytetów film dla widowni dziecięcej i familijnej, a dofinansowuje nie tylko prace literackie, ale i produkcję, obu gwiazdom panelu był nieznany!
Właśnie z powodu tej wszechogarniającej ignorancji autorzy piszący literaturę dla dzieci czują się pariasami w swoim środowisku, a reżyserzy w analogicznej sytuacji, jeszcze gorzej. Scenarzysty (niebędącego reżyserem swoich filmów) nie było na sali ani jednego!
Po co było to spotkanie, nie mam pojęcia. To, że wszyscy związani z filmem dziecięcym narzekają, to nic nowego. Ale czy nie mogliby się spotkać na pogaduchach w okolicznym barze? A tymczasem organizatorzy zamiast wyrzucać w błoto ciężko zdobyte dofinansowanie, nie mogliby zorganizować profesjonalnego panelu, z którego coś konstruktywnego mogłoby wyniknąć? Pytam grzecznie...
Przez litość nie skomentuję wykładu zaserwowanego następnego dnia przez niejakiego Resha Samauroo, właściciela imponującego CV i nader wątłej wiedzy o istocie kina familijnego.
A tymczasem chłopcy od Disneya zamiast wydzierać włosy z głowy, tak, jak czynią to niedobitki reżyserów tzw. filmów familijnych, popijają spokojnie drinki z palemką nad brzegiem basenu... Na ich filmy do kin na całej kuli ziemskiej walą tłumy i nikt nie narzeka.
Agnieszka Sadurska
www.portalfilmowy.pl
Pierwszy film 2013 roku z milionową widownią!
Box Office. Kwietniowy wysyp premier
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024