Luc Besson postanowił zrobić sobie przerwę od taśmowego produkowania kolejnych filmów akcji i powrócił na reżyserski stołek. Powrócił też do kina poważnego, które… poważnie zaniedbał.
Nie znam nikogo, kto nie miałby choć odrobiny sentymentu do „Leona Zawodowca”, koronnego dzieła francuskiego reżysera znajdującego się na szczycie jego portfolio. Jestem wśród tej grupy, która przygody dobrodusznego zabójcy w przykrótkich spodniach uważa za jedno z najlepszych osiągnięć kinematografii. Tym bardziej było mi przykro, gdy przez ostatnie lata Besson rozmieniał swój talent pomiędzy Minimki, a kino spod znaku zabili go i uciekł. Co prawda zdarzyło mu się wyprodukować i napisać perełki jak "Uprowadzona", ale…
"Lady", fot. Monolith
Do seansu "Lady" przystąpiłem z dużymi nadziejami nie tylko dlatego, że zobaczyłem w nim możliwość powrotu Bessona do dawnej formy. Oczywiście nie liczyłem na filmy pokroju ww. „Leona” czy „Nikity”, bo podjęty temat temu nie odpowiadał, ale miałem nadzieję, że oparta na faktach historia poruszy, wzbudzi emocje i nie pozostawi obojętnym. Szczególnie że właśnie takie filmy lubię najbardziej. Nie dość, że mogę dzięki nim poznać ciekawe historie, które być może ominęłyby mnie w nawale codziennych informacji ze świata, to zwykle są to po prostu porządne produkcje.
I trzeba przyznać, że "Lady" jest porządnym filmem, choć nie wzbudził on we mnie tyle emocji, na ile bym liczył.
Temat Birmy podjęty został przez kino nie po raz pierwszy. Kraj ten, rządzony twardą ręką przez juntę wojskową mającą za nic prawa człowieka, odwiedził nie tak dawno temu dzielny John Rambo w czwartej części swoich przygód. Wśród innych filmów podejmujących tę problematykę wspomnieć wypada dokumentalny "Birma VJ" stanowiący zapis krwawo stłumionych demonstracji z 2007 roku. "Lady" umiejscowić możemy gdzieś tak pomiędzy tymi dwoma tytułami. W roli tytułowej obsadzona została żeńska wersja Johna Rambo – Michelle Yeoh, która podobno uczyła kopa z półobrotu samego Chucka Norrisa.
"Lady", fot. Monolith
Jednak to nie na jej barkach spoczęła główna aktorska odpowiedzialność za ten film. Tę rolę (nomen omen) przejął od niej świetny David Thewlis grający męża Aung San Suu Kyi (Yeoh). To głównie jego oczami obserwujemy historię życia i walki o demokrację laureatki pokojowej Nagrody Nobla. Dzięki takiemu zabiegowi nie skupiamy się tylko i wyłącznie na polityce, a także na życiu rodzinnym głównych bohaterów, w którym również nie brakuje dramatów.
"Lady" jest filmem dobrym (z pewnością lepszym od niedawnej biografii innej Damy – Margaret „Żelaznej Damy” Thatcher), ale odnoszę wrażenie, że Besson poszedł po linii najmniejszego oporu i po prostu opowiedział tę historię. Nie zrobił nic, aby po seansie chcieć wsiąść w samolot i nieść pomoc umęczonemu ludowi Birmy. Z drugiej strony, starając się w miarę możliwości ograniczać brutalne obrazki (będący u władzy generałowie zbyt często przypominają postaci z komedii o nieudacznikach) sprawił, że tak uniwersalny film z pewnością trafi do szerszej grupy odbiorców. Szczególnie u nas, wciąż mających świeżo w pamięci bardzo podobny ustrój polityczny, powinien trafić na odpowiedni grunt zrozumienia. Kino odwiedzić warto, nie mam wątpliwości.