Gdyby nadziei szukać tylko w filmach, to w przypadku ocalenia z katastrofy lotniczej na pokrytym śniegiem bezludziu nie dałyby jej one za wiele. Albo zje nas niedźwiedź ("Lekcja przetrwania") albo zjedzą nas współtowarzysze niedoli („Alive, dramat w Andach”), albo zjedzą nas wilki.
Wchodzące w ten weekend na ekrany polskich kin "Przetrwanie" Joego Carnahana (świetny „Na tropie zła”, zaskakująco rozrywkowy „As w rękawie” i wysokobudżetowa "Drużyna A") opowiada o grupie ludzi pracujących na Alasce przy wydobyciu ropy naftowej. Podczas powrotu do domu ich samolot rozbija się na całkowitym odludziu. Przy życiu zostaje zaledwie kilku z nich, a to dopiero początek kłopotów. Wkrótce zostają otoczeni przez watahę krwiożerczych wilków.
"Przetrwanie", fot. Monolith
"Przetrwanie" jest filmem zupełnie przyzwoitym. Z jednej strony to komplement, bo oznacza, że można go obejrzeć bez większego znużenia i zniecierpliwienia, a z drugiej… Czasem myślę, że to jednak najgorsze, co można powiedzieć o filmie. Bo przyzwoity, to inaczej dobrze zrobiony, nieźle zagrany, ale nie budzący absolutnie żadnych emocji. A, co najważniejsze, nie pozostawiający po sobie zupełnie nic po seansie. Wskakują napisy końcowe (zostańcie do końca, jest coś po napisach), ptaszkiem na liście odhaczamy kolejny tytuł i już następnego dnia nie pamiętamy, co też wczoraj oglądaliśmy.
A przyznać trzeba, że początek filmu zapowiadał coś lepszego. Niemal dokumentalne zdjęcia surowej Alaski, zniechęcony do życia Liam Neeson walczący na spacerze z silnym wiatrem i własnymi depresyjnymi myślami – bardzo wiarygodny obrazek z życia na nieprzystępnym odludziu. I kiedy wydawało się, że zapowiadane hordy wilków będą tylko dodatkiem do całej historii, wszystko diametralnie się zmieniło. Przez chwilę miałem wrażenie, że reżyser po nakręceniu kilku minut wstał od kamery, podszedł do producenta i powiedział: „Ja bym to nakręcił tak. Ale skoro chcecie standardowy survival horror, to zrobię wam standardowy survival horror”.
I zrobił. Po katastrofie samolotu fabuła ogranicza się jedynie do ucieczki przed wilkami (a w zasadzie przed przerażającymi bestiami, które przypominają wilki) i do wykruszania się żyjących bohaterów. Nie jest więc w ogóle odkrywcza, ale trochę rekompensuje ją ładnie uchwycony mroźny klimat Alaski oraz malownicze zdjęcia dziewiczych terenów.
Wydaje mi się jednak, że czas spędzony w kinie na „Przetrwaniu” nie musi być czasem straconym. O ile uwierzymy, że wilki z Alaski nie mają nic innego do roboty jak tylko uganianie się za kilkoma facetami, to być może los tych facetów nie będzie przez dwie godziny seansu tak zupełnie obojętny. Poza tym… kojarzycie te filmy, w których oglądacie słoneczne plenery karaibskich wysp, a po wyjściu z kina patrzycie z niesmakiem dookoła i mruczycie pod nosem „Ooo, Płock*”? Tutaj nic takiego nie grozi. Po napatrzeniu się na śniegi po pas i zmarzniętych do szpiku kości bohaterów oraz po nasłuchaniu się wycia mroźnego wiatru, po wyjściu z kina rozejrzycie się dookoła i z uśmiechem stwierdzicie: „Ooo, wiosna przyszła!”
*W miejsce Płocka proszę sobie wstawić dowolne miejsce w Polsce czy na świecie, które nie jest słoneczną karaibską wyspą.