„Sherlock Holmes”, który bardzo mi się podobał był pierwszym od dłuższego czasu filmem, który wyszedł Guyowi Ritchiemu. Podejrzewam, iż dwójka może być równie dobra i będę się na niej świetnie bawił. „Sherlocka Holmesa: Grę cieni” obejrzę jednak nie tylko z tych oczywistych powodów, ale przede wszystkim dla... Noomi Rapace.
Nie jestem wielkim fanem tej aktorki i nie znam nawet dobrze jej filmografii (przypadek trochę podobny do Christopha Waltza, który filmografię ma pokaźną, a przed „Bękartami wojny” mało kto o nim słyszał). Bardzo jednak lubię i cenię aktorów europejskich, którzy dostali szansę i ją wykorzystali. Pojechali do Hollywood i potrafili sobie tam poradzić. Są dla mnie przykładem na to, że można. Zawsze gdy słyszę o kolejnym takim przypadku przypominam sobie wcale nie tak nieliczne przykłady polskich aktorów.
Noomi Rapace w filmie „Sherlock Holmes: Gra cieni”, fot. Warner
A to mają szansę na rolę skinheada (Borys Szyc w „Criminal Empire for Dummy's”, który wciąż czeka na premierę i doczekać się nie może), ale sprawa rozchodzi się po kościach po paru sensacyjnych newsach w Internecie, a to zagrali w kilku scenach, ale zostali wycięci (Iza Miko w „Starciu tytanów”), a to po trzecioplanowej roli głupiej dziewczynki z Europy wracają do kraju (Marta Żmuda-Trzebiatowska w „Love, Wedding, Marriage”)… Bodaj najbardziej spektakularnym polskim występem ostatnich lat za granicą było pojawienie się Katarzyny Figury u Roberta Altmana w „Pret-a-porter”. Aktorka pokazała to, co ma najlepsze i już mogła wracać do kraju, by opowiadać o wspaniałej przygodzie „u Boba”. Co zresztą dobrze zostało wyśmiane w „Pułapce” Adka Drabińskiego. Najlepiej zaś z polskiego zaciągu w Hollywood poradził sobie Daniel Olbrychski w "Salt", ale on z kolei chyba nie ma ambicji podbicia Ameryki. A szkoda. Teraz pozostaje nam liczyć na Weronikę Rosati, którą zobaczymy w wyprodukowanym przez HBO serialu „Luck”. W pierwszym odcinku na razie pojawiła się tylko na ułamek sekundy w… zapowiedziach kolejnych odcinków.
Daniel Olbrychski i Angelina Jolie w filmie "Salt", fot. UIP
Co innego Noomi Rapace. Jej moment chwały przyszedł jeszcze w Szwecji wraz z ekranizacją bestsellerowej powieści Stiega Larssona. Brawurowo zagrana Lisbeth Salander w „Millennium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” otworzyła jej furtkę do kina nieograniczonego w zasadzie niczym. Jej występ w „Sherlocku…”, którego jestem tak ciekawy, to nie koniec. Jeszcze w tym roku na ekrany kin trafi oczekiwany przez wielu najnowszy film Ridleya Scotta „Prometeusz” z jej udziałem A potem? Potem „Passion” Briana De Palmy i „Knockout” Catherine Hardwicke, reżyserki głośnych „Trzynastki” i „Zmierzchu”. Sympatyczna aktorka będzie miała więc co do roboty promując przy okazji na całym świecie Szwecję.
A zmieniając na koniec temat warto spojrzeć za okno i zobaczyć ponurą, deszczową pogodę sprzyjającą siedzeniu w kinie. I dobrze, bo oprócz nowego „Sherlocka…” w kinach swoje premiery mają właśnie film Agnieszki Holland – głośny jeszcze przed premierą polski kandydat do Oscara „W ciemności”, "Kot w butach” dla miłośników animacji, a także najnowszy film Akiego Kaurismakiego „Człowiek z Hawru”. Wybór, jak widać, jest urozmaicony i każdy powinien znaleźć coś dla siebie.