PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Jaki odgłos wydaje taplanie się dżdżownicy w błocie? Czym różnią się brzmieniowo stąpania wielbłąda i konia? Na wiele podobnych pytań musi sobie odpowiedzieć imitator dźwięku Henryk Zastróżny, zanim z rozmaitych przedmiotów wyczaruje takie dźwięki, by widz był przekonany, że zostały nagrane w warunkach naturalnych.
Oto dla przykładu  film Jana Jakuba Kolskiego Las,4 rano. Większość akcji rozgrywa się faktycznie w lesie, który brzmi z ekranu tak prawdziwie, jak byśmy słyszeli las będąc w nim, a nie w kinie. Można by przysiąc, że wszystkie odgłosy natury zarejestrowano na planie zdjęciowym. „Nic bardziej błędnego. W dzisiejszych czasach niewiele wyszłoby z takich nagrań, bo w pobliżu lasów przebiegają hałaśliwe autostrady i szosy. W filmie Kolskiego autentycznych dźwięków z lasu, jakie wydaje na przykład chodzenie po mchu czy schodzenie z drzewa, użyłem głównie jako wzorca do odtworzenia ich w studio. Z planu zdjęciowego weszły do filmu te leśne tła dźwiękowe, które zarejestrowały się jednocześnie z dialogami nagrywanymi na »setkach«. Moim zadaniem było takie spreparowanie efektów dźwiękowych, żeby widzowie nie odróżniali ich od dźwięków z natury” – mówi Henryk Zastróżny.

Dorobek ma iście imponujący. Składa się nań m.in. kilkaset filmów i seriali, w których jego nazwisko figuruje pod bliskoznacznymi nazwami: „efekty dźwiękowe”, „efekty synchroniczne”, „imitator dźwięku”, a także całe mnóstwo etiud studentów PWSFTviT w Łodzi, jakie zrealizował jako operator dźwięku, nieraz też dokładając efekty (w latach 1987-1993 kierował w tej uczelni Działem Dźwięku).

Chyba nie ma w Polsce reżysera, który co najmniej raz nie pracowałby z Zastróżnym. Najczęściej powtarzają się nazwiska: Jacka Bromskiego, Doroty Kędzierzawskiej, Juliusza Machulskiego, Jerzego Stuhra, Leszka Wosiewicza, Krzysztofa Zanussiego. W kilku filmach, np. Panu Tadeuszu i Katyniu, talent Zastróżnego, wykorzystał Andrzej Wajda. „Kiedy kręcił Pannę Nikt, interesowało go, jak będę imitować w dźwięku lanie, które tytułowej bohaterce spuszcza pasem jej filmowy ojciec. Pokazałem mu, był zadowolony. Reżyserzy na ogół wiedzą, że Henio potrafi, a poza tym mam w sobie coś takiego, że ludzie mnie lubią. Dlatego na brak pracy nie narzekam. Skończyłem 70 lat, jestem emerytem, ale nadal realizuję efekty i cieszę się dobrą kondycją fizyczną. Ona jest ważna w tej robocie, bo przed mikrofonem trzeba czasem z pół tony kamieni przerzucić” – opowiada pan Henryk.



Szczęśliwie porwany
Zastróżny urodził się w 1946 roku w Kolumnie pod Łodzią. Miał zaledwie półtora roku, gdy zmarł jego ojciec. Matka nie miała wtedy warunków na to, by zająć się synem. Henryk wraz z siostrami trafił do domu dziecka, ale wkrótce został stamtąd dosłownie porwany przez dziadków ze strony ojca i przewieziony z powrotem do Kolumny. Tam spędził dzieciństwo. „Kiedy podrosłem, zacząłem chodzić do kina. To były moje najpiękniejsze chwile w tamtych latach. Film zauroczył mnie na całe życie” – wyznaje.
Po śmierci dziadków, mając trzynaście lat, przeniósł się do matki, która mieszkała w Łodzi. Poszedł do Technikum Mechanicznego. „Choć się dobrze uczyłem, przez moją buntowniczą naturę rzuciłem szkołę. Za to pochłaniałem książki: setki, tysiące książek. Czerpałem z nich wiedzę, one mnie ukształtowały. Przy czytaniu zdarzało mi się uronić łezkę. Świadczy to chyba, że jestem człowiekiem wrażliwym, a wrażliwość to cecha potrzebna w moim zawodzie, jak w każdym związanym ze sztuką” – uważa Zastróżny.
Dzięki koledze, kinooperatorowi, w 1964 roku, w wieku 18 lat, sam został kinooperatorem łódzkiego kina Wisła i kilku innych. Edukację uzupełnił w łódzkiej filii Zaocznego Technikum Kinematografii w Warszawie. Po dziesięciu latach pracował już w Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi, na Wydziale Dźwięku, początkowo też jako kinooperator, a później asystent operatora dźwięku. „Miałem wspaniałych nauczycieli: Jerzego Blaszyńskiego, Stanisława Piotrowskiego i Janusza Rosoła. Byli ze mnie zadowoleni, co pewnie nie uszło uwadze legendarnego mistrza efektów dźwiękowych, Zygmunta Nowaka, bo któregoś dnia zawołał: »Henryku, choć do mnie!«. Tak zostałem jednym z jego młodych uczniów i pomocników. Jeśli widział, że ktoś z tego grona nie ma żyłki do efektów, dziękował mu po tygodniu. Ja pracowałem z nim kilka lat. Wiele się od niego nauczyłem. Pierwszy raz samodzielnie zrealizowałem efekty dźwiękowe w filmie Zbigniewa Kuźmińskiego Okolice spokojnego morza, z 1981 roku” – wspomina pan Henryk.
„Od mojego przyjścia do Wytwórni mijają 43 lata. W międzyczasie przekształciła się ona w Łódzkie Centrum Filmowe i przygarnęła firmę Toya, z którą obecnie współpracuję. Tkwię więc cały czas w tym samym miejscu przy ulicy Łąkowej, bo ono, jak powiedział David Lynch, kiedy mu je pokazywałem, jest genialne” – dodaje.

Tylko doskonałość

Tężyzna fizyczna Henryka Zastróżnego wzięła się stąd, że w młodości uprawiał sport – miał świetne wyniki w tenisie stołowym. „W pracy, podobnie jak w sporcie, interesuje mnie wyłącznie osiąganie mistrzostwa. Choćby reżyser filmu zaklinał się, że coś zrobiłem dobrze, muszę sam się przekonać, iż naprawdę nie mogłem zrobić tego lepiej” – zapewnia pan Henryk.
Nigdy nie mówi reżyserowi, że jakiś efekt jest niewykonalny. „Żaden byłby ze mnie fachowiec, gdybym tak uważał, a ile nieraz muszę włożyć czasu i trudu w uzyskanie oczekiwanego rezultatu, to już moja sprawa. Bywa, że wiele. W jednej ze scen Przypadku Pekosińskiego Grzegorz Królikiewicz, przy którym bardzo rozwinąłem swoje twórcze możliwości, ukazał w wielkim zbliżeniu dżdżownicę pełzającą w błocie podczas ulewy. Moją pierwszą propozycję efektu do tej sceny odrzucił. Chciał, aby dźwięk sugerował widzowi, że ta dżdżownica jest atłasowa. Bądź tu mądry! Jak brzmi pełzanie po błocku akurat atłasowej dżdżownicy? Namęczyłem się, ale w końcu miałem to, o co chodziło reżyserowi” – opowiada Zastróżny.
Łatwiej poszło z imitacją chodu wielbłąda w filmie Jerzego Stuhra Duże zwierzę. Reżyser, zmartwiony faktem, że ten chód jest niedobrze słyszalny na nagraniach z planu, poprosił pana Henryka o wykreowanie odpowiedniego efektu dźwiękowego w studio. „Tylko proszę pamiętać, że wielbłąd to nie koń” – dodał nieśmiało. Ta uwaga zastanowiła imitatora. Wybrał się do ogrodu zoologicznego, gdzie podpatrzył wielbłądy na wybiegu. Faktycznie: tylne kopyta stawiały inaczej niż konie, niejako dosuwając je do przednich, szurając nimi po ziemi. I już wiedział, z czego i jak wydobyć podobne brzmienie w swojej pracowni.
W związku z tym wydobywaniem dźwięku powraca kwestia… tenisa stołowego. „Ping-pong wyrobił we mnie czucie mięśniowe. Pomaga mi ono tak operować przedmiotami przed mikrofonem, by wydobyć z nich dokładnie taki dźwięk, jakiego potrzebuję. W ten sposób przedmioty stają się w moich rękach niemal instrumentami muzycznymi. Z ich pomocą tworzę prawie że muzykę, w której dużą rolę odgrywa barwa dźwięku” – tłumaczy Zastróżny.

Z dala od fonoteki
Dążenie do doskonałości w pracy to tylko jeden z filarów, na których opiera się sukces zawodowy Zastróżnego. Drugim jest autorski charakter jego efektów dźwiękowych. „Oczywiście można pobierać za każdym razem te same efekty z komputera czy fonoteki i wykorzystywać je w różnych filmach. Niektórzy tak robią, ale nie ja” – zarzeka się pan Henryk. „Komputery poszerzają możliwości korygowania dźwięku, ułatwiają jego montaż i precyzyjne zgranie z obrazem, więc ich używam. Lecz efekty dźwiękowe tworzę sam i tylko pod konkretny obraz z danego tytułu. Bo każdy film jest inny, ma własną duszę, musi zatem opierać się na wyłącznie jemu właściwych efektach. Podpisuję się pod nimi jako ich autor. To jest uczciwe wobec reżysera oraz producenta filmu i daje mi poczucie, że uprawiam sztukę, a nie rzemiosło” – podkreśla Henryk Zastróżny.

Andrzej Bukowiecki
"Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 66, 2017
  3.04.2018
Tomasz Wasilewski. Zawsze chcę więcej
Motion Trio
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll