Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Nie miała szczęścia do filmu. Wystąpiła w dwudziestu produkcjach, ale lżejszego kalibru i w rolach przeważnie drugoplanowych.
Do niezpomnianych należy ta w komedii sensacyjnej Lekarstwo na miłość Jana Batorego, gdzie wraz z Kaliną Jędrusik stworzyły parę przezabawnych przyjaciółek, następnie w Rzeczpospolitej babskiej Hieronima Przybyła, w niezwykle lubianym serialu familijnym Rodzina Leśniewskich Janusza Łęskiego czy w telewizyjnym filmie satyrycznym Jerzego Zarzyckiego To jest twój nowy syn, w którym jej matkę zagrała Danuta Szaflarska, a kolejnych mężów: Wojciech Pokora, Czesław Wołłejko i Bogumił Kobiela. Obsadzano ją przeważnie w repertuarze komediowym.
Jakżeby można dać jej rolę typu Felicja (Barbara Krafftówna) w Jak być kochaną Wojciecha Jerzego Hasa? Tej podfruwajce, motylowi estrady, „różowemu zjawisku Studenckiego Teatru Satytryków“ – jak pisał o niej Krzysztof Teodor Toeplitz. Nikt nie spróbował.
Harowała zawodowo. Czterdzieści spektakli teatralnych, dwadzieścia Teatrów Telewizji, osiemnaście seriali, setki występów na estradach w kraju i na całym świecie. Nie musiała aż tak. Obsesyjnie. Do zenitu. Zagłuszała być może drugą stronę życiorysu – tragiczną. Była krnąbrna, odważna, cięta w języku, ale też słodka i liryczna. I przeraźliwie smutna.
Krystyna Sienkiewicz, fot. Kuba Kiljan / Kuźnia Zdjęć
Miała kota Marcysia, którego uśpiła, bo chorował na raka. Lata później mówiła znajomym: „śmierć Marcysia to nieustająca rana“. Raną była z pewnością śmierć matki w dzieciństwie i zaginięcie ojca osadzonego w hitlerowskim obozie śmierci. Nie wiadomo było, czy umarł, czy ocalał i nie chciał wrócić do rodziny. Dla kogoś tak wrażliwego jak Krystyna, ta druga perspektywa mogła być o wiele gorsza od tej pierwszej. „Z sieroctwa się nie wyrasta“ – mówiła. Dla różnych ludzi nie wyrasta się z tego mniej lub bardziej. Dla niej – z pewnością bardziej.
Kochała kilku mężczyzn, którzy jej – uwielbianej przez panów jak Polska długa i szeroka – nie chcieli, albo nie mogli chcieć. Z tych uwielbiających nie umiała wybrać, parę razy próbowała: jak kulą w płot. Adoptowana córka pisała do niej pod koniec życia straszne, okrutne sms-y.
To wszystko zagłuszała, jak sądzę, na scenie estrady, kabaretu – tańczeniem, fruwaniem, sowizdrzalskim gadaniem z widzami, głosem, który był równie rozpoznawalny jak ten Piotra Fronczewskiego. Nikt nie spróbował podskórnego tragizmu Krystyny wyciągnąć na światło dzienne w kinie. Jej podwójności. Piekielnej inteligencji. Poetyckiej kreatywności. Byłaby Massiną, Stenką, Kuleszą – kto wie?
Mocno stała na ziemi. Nie prowadząc samochodu, nie używając komputera, z oczami, którym wciąż coś dolegało, potrafiła kupować sobie nowe siedziby, sprzedawać, kiedy jej spowszedniały, nabywać kolejne. I instalować w nich wystroje niczym sceniczne inscenizacje. Ze starymi meblami wielkiej urody, które umiała też wyciągać jak spod ziemi. Na kilka miesięcy przed śmiercią kupiła ogromnego gipsowego pierrota. Nie zamierzała umierać. Walczyła z wylewem krwi do mózgu, rakiem czerniakiem w oku – harda i zacięta do końca. Umarła 12 lutego 2017. Odeszła jak żyła, w biegu, szybko, w parę dni, na banalną grypę. Motyla śmierć – coś w jej stylu.
Jakżeby można dać jej rolę typu Felicja (Barbara Krafftówna) w Jak być kochaną Wojciecha Jerzego Hasa? Tej podfruwajce, motylowi estrady, „różowemu zjawisku Studenckiego Teatru Satytryków“ – jak pisał o niej Krzysztof Teodor Toeplitz. Nikt nie spróbował.
Harowała zawodowo. Czterdzieści spektakli teatralnych, dwadzieścia Teatrów Telewizji, osiemnaście seriali, setki występów na estradach w kraju i na całym świecie. Nie musiała aż tak. Obsesyjnie. Do zenitu. Zagłuszała być może drugą stronę życiorysu – tragiczną. Była krnąbrna, odważna, cięta w języku, ale też słodka i liryczna. I przeraźliwie smutna.
Krystyna Sienkiewicz, fot. Kuba Kiljan / Kuźnia Zdjęć
Miała kota Marcysia, którego uśpiła, bo chorował na raka. Lata później mówiła znajomym: „śmierć Marcysia to nieustająca rana“. Raną była z pewnością śmierć matki w dzieciństwie i zaginięcie ojca osadzonego w hitlerowskim obozie śmierci. Nie wiadomo było, czy umarł, czy ocalał i nie chciał wrócić do rodziny. Dla kogoś tak wrażliwego jak Krystyna, ta druga perspektywa mogła być o wiele gorsza od tej pierwszej. „Z sieroctwa się nie wyrasta“ – mówiła. Dla różnych ludzi nie wyrasta się z tego mniej lub bardziej. Dla niej – z pewnością bardziej.
Kochała kilku mężczyzn, którzy jej – uwielbianej przez panów jak Polska długa i szeroka – nie chcieli, albo nie mogli chcieć. Z tych uwielbiających nie umiała wybrać, parę razy próbowała: jak kulą w płot. Adoptowana córka pisała do niej pod koniec życia straszne, okrutne sms-y.
To wszystko zagłuszała, jak sądzę, na scenie estrady, kabaretu – tańczeniem, fruwaniem, sowizdrzalskim gadaniem z widzami, głosem, który był równie rozpoznawalny jak ten Piotra Fronczewskiego. Nikt nie spróbował podskórnego tragizmu Krystyny wyciągnąć na światło dzienne w kinie. Jej podwójności. Piekielnej inteligencji. Poetyckiej kreatywności. Byłaby Massiną, Stenką, Kuleszą – kto wie?
Mocno stała na ziemi. Nie prowadząc samochodu, nie używając komputera, z oczami, którym wciąż coś dolegało, potrafiła kupować sobie nowe siedziby, sprzedawać, kiedy jej spowszedniały, nabywać kolejne. I instalować w nich wystroje niczym sceniczne inscenizacje. Ze starymi meblami wielkiej urody, które umiała też wyciągać jak spod ziemi. Na kilka miesięcy przed śmiercią kupiła ogromnego gipsowego pierrota. Nie zamierzała umierać. Walczyła z wylewem krwi do mózgu, rakiem czerniakiem w oku – harda i zacięta do końca. Umarła 12 lutego 2017. Odeszła jak żyła, w biegu, szybko, w parę dni, na banalną grypę. Motyla śmierć – coś w jej stylu.
Barbara Pietkiewicz
"Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 67, 2017
31.03.2018
Witold Adamek – człowiek kina
Aneta Brzozowska: sztuka charakteryzowania
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024