PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Ponad 150 tytułów liczy filmografia Kazimierza Wróblewskiego, który od 40 lat nadzoruje realizację scen filmowych z użyciem broni palnej i pirotechniki. Tę trudną, odpowiedzialną i niebezpieczną pracę wykonywał na planie m.in. "Akcji pod Arsenałem", |Ogniem i mieczem", "Pana Tadeusza", "Pianisty", a ostatnio "Obławy", "Karbali" oraz "Wołynia".
Z poligonu na plan. Tak można opisać drogę, która przywiodła Kazimierza Wróblewskiego do kinematografii. Urodził się 19 września 1953 w Katowiczach, między Grodnem a Lidą (dziś Białoruś). Od piątego roku mieszkał w Łodzi, gdyż tak potoczyły się jego rodzinne losy. Jako młody chłopak odbył służbę wojskową. Podczas jej pełnienia nabył umiejętności sapera i pirotechnika. W czasie ćwiczeń na poligonie robił pozoracje nieprzyjaciela. W tym celu uprzednio zapoznał się z materiałami wybuchowymi. „Byłem jeszcze w wojsku, jak dowiedziałem się przypadkowo, że w łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych zatrudniają pirotechników. Po wyjściu do cywila skierowałem tam swoje kroki i zostałem przyjęty do pracy. Miałem 21 lat” – wspomina Wróblewski.

Zaczynał jako asystent pirotechników w produkcjach wojennych – filmie Andrzeja Konica "W te dni przedwiosenne" (1975) i serialu Janusza Morgensterna "Polskie drogi" (1976-1977). „Poligonem doświadczalnym stał się dla mnie kolejny dramat wojenny – <Ocalić miasto> Jana Łomnickiego z 1976 roku. Oficjalnie nadal byłem asystentem, ale już miałem pewną wiedzę i doświadczenie, więc podjąłem samodzielne próby z ładunkami wybuchowymi. Polubiliśmy się z Łomnickim, potem jeszcze kilkakrotnie z nim współpracowałem” – mówi pan Kazimierz.

To właśnie u tego reżysera, w "Akcji pod Arsenałem" (1977), Wróblewski pierwszy raz nadzorował efekty pirotechniczne i działania z bronią. „Fakt, że w wieku zaledwie 23 lat otrzymałem tak odpowiedzialne zadanie w ważnym i trudnym w realizacji filmie wojennym, chyba o czymś świadczy” – mówi z dumą. „Pamiętam, że wtedy wszedłem do jakiegoś biura filmowego. Sekretarka zapytała: »Pan w jakiej sprawie?« Ja na to, że jestem pirotechnikiem. »Pan, młody człowieku, pirotechnikiem?«. Nie mogła w to uwierzyć” – dodaje ze śmiechem.

Wielkim przeżyciem dla Kazimierza Wróblewskiego było spotkanie z dowódcą akcji pod Arsenałem, Stanisławem Broniewskim „Orszą”. W magazynie WFF razem wybierali odpowiednią broń. Młody pirotechnik z uwagą słuchał wojennych wspomnień żołnierza AK. Podobna sytuacja powtórzyła się wiele lat później przy "Legendzie Tatr" Wojciecha Solarza (1994), tylko że wtedy wsłuchiwał się w góralskie opowieści ks. Józefa Tischnera.


Kazimierz Wróblewski, fot. Archiwum Kazimierza Wróblewskiego

Wielkie bum!
W latach 80. kariera Kazimierza Wróblewskiego nabrała rozpędu. Pod koniec dekady przeżył przygodę, której nie zapomni do końca życia. Wojciech Wójcik kręcił w Tatrach ostatnią scenę kryminału "Trójkąt bermudzki" (1987), w której chata góralska wylatywała w powietrze. „Górale zakładali się między sobą, z której strony po wybuchu nadejdzie lawina. Ironicznie podpytywali mnie, czy założyłem ładunki eksplodujące cicho. Reżyser, jak to reżyser, chciał, żeby kamera stała jak najbliżej miejsca detonacji. Był tak pochłonięty tym, co działo się na planie, że w momencie odpalania ładunków zapomniał się schować. Cud, że nie oberwał jednym z kawałków dachówki, które fruwały w powietrzu jak motylki. Najwięcej odłamków poleciało w stronę drugiej kamery, filmującej scenę z oddalenia. Mam bardzo stresująca pracę, ale nie mogę dać ekipie i aktorom poznać po sobie, że się boję. Lecz kiedy tamta chałupa poszła z dymem, przyznaję, miałem duszę na ramieniu, a kiedy opadł pył i upewniłem się, że nikomu nic się nie stało, odetchnąłem z ulgą” – opowiada pan Kazimierz.

Filmowanie z bronią
Zdobyte w praktyce zawodowej wysokie kwalifikacje Wróblewskiego potwierdza fakt, że od lat 90. pracował niemal przy każdej polskiej superprodukcji  – począwszy od "Ogniem i mieczem" (1999) Jerzego Hoffmana, skończywszy na "Karbali" Krzysztofa Łukaszewicza (2015) i realizowanym obecnie filmie Wojciecha Smarzowskiego "Wołyń", którego premiera jest zapowiadana na przyszły rok. „Hoffman to człowiek bajka: ma wielką wiedzę, a przy tym jest przesympatyczny. Ale złego słowa nie mogę też powiedzieć o młodszych filmowcach, takich jak Krzysiek Łukaszewicz, czy Wojtek Smarzowski. Nie tylko zresztą o reżyserach, bo długo mógłbym wymieniać na przykład wspaniałych operatorów. Sławek Idziak, Łukasz Kośmicki, Arek Tomiak czy Piotr Sobociński junior na pewno znaleźliby się wśród nich. Ci wszyscy ludzie są bardzo profesjonalni, a jednocześnie skromni, fajni. Aż chce się z nimi pracować, nawet w trudnych warunkach. Karbala miała mały budżet, lecz dzięki energii Krzyśka, Arka i kierownika produkcji Andrzeja Besztaka wyszło nam chyba dobre, efektowne kino” – mówi Kazimierz Wróblewski.

Przy większości filmów realizowanych z udziałem Wróblewskiego jako pirotechnika, bohater naszego artykułu czuwa również nad scenami z bronią. „Z nimi miewam więcej problemów niż z pirotechnicznymi, gdyż młodzi aktorzy z reguły nie przechodzą dziś przeszkolenia wojskowego, więc wielu z nich nie umie posługiwać się bronią. Ponadto sama broń jest nieprzewidywalna. Pistolet, oczywiście ze ślepym nabojem w lufie, potrafi zaciąć się akurat podczas kręcenia sceny zabójstwa. Ot, złośliwość przedmiotów martwych. Tylko, że aktor wypada z rytmu, a reżyser musi w dublu budować suspens od nowa” – tłumaczy Wróblewski.

Wspomina odwrotną, pozytywną, sytuację, jaką miał na planie "Pianisty" Romana Polańskiego (Polska-Wielka Brytania-Francja 2002). W pamiętnej scenie filmu hitlerowiec zabija w getcie kilku Żydów pod rząd, przykładając im lufę parabellum do skroni. „Aby nawet ślepe naboje nie wyrządziły krzywdy aktorom, specjalnie je osłabiłem i zaślepiłem wylot lufy. O tym, że padły strzały, miały, oprócz huków, świadczyć wylatujące z broni łuski i tryskająca z głów ofiar krew, którą zajęli się charakteryzatorzy. Obawiałem się, że przy tylu seryjnych strzałach parabelka się zatnie. O dziwo wytrzymała. Moje szczęście trwało do chwili, w której padła komenda: »Robimy dubel!«. Były trzy duble i wszystko poszło dobrze. Wtedy też, jak po eksplozji w Trójkącie bermudzkim, uszło ze mnie powietrze” – zwierza się Wróblewski.

Pada deszcz
Trzecią filmową specjalnością Kazimierza Wróblewskiego są efekty specjalne na planie, ale już nie pirotechniczne. Jednym z wielu jest efekt deszczu. „Byłem pierwszym pracownikiem polskiej kinematografii, który »robił« deszcz, przedtem zajmowała się tym straż pożarna. Kilka razy podpatrzyłem, jak ten efekt uzyskują strażacy. Potem sam zrobiłem sobie deszczownicę i jej oprzyrządowanie. Mogę nią imitować każdy rodzaj deszczu, od takiego, który tylko kropi, po ulewę. Ze mną można więc nakręcić nową Deszczową piosenkę” – śmieje się pan Kazimierz.
Andrzej Bukowiecki
Magazyn Filmowy SFP 51/2015
  30.07.2016
Arkadiusz Tomiak: Polegam na własnej intuicji
Ryszard Krupa: Mikrofon słyszy inaczej
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll