PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BAZA WIEDZY
FABUŁA
Czy gatunek horroru w ogóle w polskim kinie istnieje? Jakie są oczekiwania publiczności? Co stanowi o specyfice filmów grozy na rodzimym rynku i dlaczego tak nieliczni twórcy szukają tego typu inspiracji?
Osobom pragnącym zgłębić temat rodzimego horroru filmowego problemów nastręczają już podstawowe kwestie: czy zaliczyć do niego koprodukcję, w której nasz kraj brał mniejszy bądź większy udział, czy chlubą narodową jest pozycja zrealizowana przez rodaka będącego na obczyźnie, a nawet, co tak naprawdę można uznać za kino grozy i jak potraktować gatunki hybrydyczne. W zależności od źródeł liczba horrorów powstałych w całej historii polskiej kinematografii waha się od kilku do kilkudziesięciu. Niezależnie jednak od przyjętych kryteriów, badacze dochodzą do jednego wniosku: jest ich mało. Łatwiej, niż bezsprzecznie stwierdzić, ile pozycji należy do gatunku, jest znaleźć winnych jego marginalności.

Przemysław Dudziński w tekście „Niesamowity PRL – Upiór Stanisława Lenartowicza i narodziny polskiego filmu grozy” wskazuje na niezgodność historii posiadających wątki nadprzyrodzone z ideologią obowiązującą po drugiej wojnie światowej. Przełomowe dla rodzimej grozy ekranowej serie telewizyjne „Opowieści niezwykłe” i „Opowieści niesamowite” oparte były na szeroko pojętej literaturze fantastycznej. Twórcy szczegółowo zaznaczali nawiązywanie do pierwowzoru, aby wykazać przed władzą związek ich dzieł z kulturą wysoką. Małgorzata Musioł w artykule „Horror – gatunek rodzimy czy adaptowany?” podkreśla pogardliwe myślenie o filmie grozy nie tylko wśród przedstawicieli socjalistycznej władzy, ale także samych reżyserów. Badaczka podaje, że Janusz Majewski nie chciał, aby jego (jak na ironię uznawanemu za pierwszy powojenny polski horror) "Lokisowi", przyklejono właśnie taką łatkę gatunkową.

Tropiąc horrorowe wątki

Ze względu na brak tradycji i ciągłe negowanie oraz niezauważanie wartości gatunku, nawet dzisiaj twórcy nie próbują poruszać się w jego obszarze. Na pytanie dotyczące liczby wniosków o dofinansowanie horrorów, rzecznik prasowy PISF odpowiada, że jest ona bardzo mała. Ogólnie w ciągu roku wpływa około 120 wniosków o dofinansowanie pełnometrażowych filmów fabularnych i z tego średnio 1-3 projektów można zaliczyć do obszaru kina grozy. Osoba śledząca, co dzieje się w polskiej kinematografii, policzy powstałe tego typu produkcje na palcach jednej ręki.
Skoro na bezrybiu i rak ryba, należałoby odpowiednio podchodzić do każdego filmu mogącego uchodzić za kino grozy. Wydaje się jednak, że dystrybutorzy, podobnie jak twórcy, nie wierzą w siłę dreszczowca jako takiego. W akcjach marketingowych zamiast eksponować wszelkie wątki nadprzyrodzone, próbują je ukrywać. Z tego powodu polski widz złakniony chociażby namiastki horroru w rodzimym wykonaniu, musi wykazać się nie lada uwagą i odwagą, sięgając po pozycje, których materiały promocyjne nie zapowiadają, aby dane produkcje miały cokolwiek wspólnego z jego ukochanym gatunkiem.
O prawdziwości tego stwierdzenia można przekonać się chociażby patrząc na sposób reklamowania "Demona" Marcina Wrony. Oglądając zwiastun, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to produkcja podobna do debiutu Wojciecha Smarzowskiego. Ot, polskie wesele, na którym alkohol leje się strumieniami, a pijackie żarty mają stanowić clou całej zabawy. Wszelkie wątki sugerujące przynależność opowieści do horroru zmarginalizowano, pokazując je pod koniec zapowiedzi.
Nie sposób określić filmu Wrony mianem sukcesu kasowego. Według oficjalnych danych zobaczyły go jedynie 114 103 osoby. Pracownicy firmy dystrybuującej Kino Świat wyciągnęli więc wnioski i reklamując kolejną produkcję posiadającą elementy grozy, postanowili w ogóle ich nie zapowiadać. I kiedy porównamy polską i amerykańską kampanię promocyjną "Córek Dancingu" Agnieszki Smoczyńskiej, brak poszanowania gatunku w naszym kraju stanie się jeszcze bardziej ewidentny. Bo zupełnie inaczej do tematu podeszli spece od marketingu z Janus Film.


"Córki Dancingu", fot. Kuba Kijowski Kino Świat

Jeden film – dwa spojrzenia

Polskie plakaty "Córek…" emanowały burleskowym erotyzmem i jaskrawymi barwami. Na potencjalnego widza spoglądały aktorki w scenicznych strojach i krzykliwym makijażu. Ta cała przaśność wywoływała skojarzenia z obecnym kilka miesięcy wcześniej na ekranach kin filmem "Disco Polo" Macieja Bochniaka. Przechodząc obok afisza, typowy Kowalski spodziewał się lekkiej i kiczowatej opowieści z wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową. W takich oczekiwaniach utwierdzał go zwiastun. Nie pokazano w nim żadnych elementów nadprzyrodzonych, a wyeksponowano wątki miłosne i mające miejsce w klubie nocnym ekscesy. W scenach, kiedy siostry z dumą prezentują swe syrenie ogony i wampirze kły, skonfundowanie było nieuniknione. Delikwent, oszukany materiałami promocyjnymi, wychodził z seansu ze zdziwieniem, a nawet zdenerwowaniem. Dystrybutor sprowadził oryginalną, gatunkową hybrydę do poziomu produkcji, jakich wiele powstało w naszym kraju, prawdopodobnie wierząc, że widz najbardziej lubi te filmy, które już raz obejrzał.
Z drugiej strony, amerykańska publiczność widziała plakat utrzymany w minimalistycznym tonie. Na potencjalnego widza spoglądała leżąca w wannie syrena, a stonowane i wyblakłe kolory sugerowały mroczny klimat opowieści z fantastycznymi stworami w rolach głównych. Estetykę lat 80. zapowiadał natomiast napisany wymyślną czcionką w jaskrawej żółci, oznaczający wabik albo pokusę, tytuł "The Lure". Zwiastun również nie pozostawiał złudzeń. Już od samego początku sugerowano nadprzyrodzone cechy protagonistek. Wybrano sceny zawierające wątki grozy, a na drugi plan zepchnięto całą przaśność nocnych klubów z czasów PRL-u. Mieszkaniec Stanów Zjednoczonych dobrze wiedział, czego należy oczekiwać. Nie było szans, aby otrzymał coś, czego się nie spodziewał. Promocyjna obietnica została spełniona.
W naszym kraju marketingowym targetowaniem zajęły się osoby piszące o filmie. Recenzenci, chociaż nie zawsze pozytywnie nastawieni do produkcji, w dużej mierze odkrywali przed widzami jej horrorowy potencjał. Zgodnie zauważali, że "Córki Dancingu" to coś nowego w naszej kinematografii, często odnosząc się do wyjątkowego, a wręcz egzotycznego jak na polskie standardy podejścia do kontekstu historycznego.
Akcję osadzono w konkretnym czasie i miejscu, ale jak w wywiadach mówiła sama reżyserka, nie chciała odtwarzać tamtego okresu, tylko przedstawić go tak, jak go zapamiętała. Pragnęła oddać znaną z autopsji atmosferę nocnych klubów. Z tego powodu Polacy odnajdywali w "Córkach…" pojedyncze smaczki związane z naszą przeszłością, ale ich zrozumienie nie było potrzebne do odczytywania sensu opowieści, czy też czerpania przyjemności z seansu. Produkcja była przystępna dla widzów i krytyków należących do narodów nieposiadających komunistycznego bagażu historycznego, którzy w martyrologicznych, artystycznych filmach nie są w stanie dojrzeć wartości tak dla nas oczywistych. Dzięki uniwersalizacji tła politycznego w debiucie Agnieszki Smoczyńskiej bardzo łatwo jest odnaleźć opowieść o ludzkich przeżyciach, charakterystycznych dla każdej szerokości geograficznej.

Straszydłom wstęp wzbroniony

O ile nad Wisłą podejście reżyserki do pamięci narodowej stanowiło nowość, w Stanach Zjednoczonych było czymś znanym od bardzo dawna. Według Rafała Jabłońskiego w naszej kulturze nie istniała potrzeba straszenia, bo historia dostarczyła wystarczającej dawki grozy. Banalność tego stwierdzenia zauważa sam autor, jednakże nie można uznać go za słuszne. W Stanach Zjednoczonych ikonografię filmu grozy zawsze wykorzystywano, aby opowiadać o tym, co aktualnie trapi społeczeństwo. Starczy wspomnieć kultową "Teksańską masakrę piłą mechaniczną", której siła tkwiła nie tylko w prezentowaniu brutalnych morderstw, ale także umiejscowieniu akcji w czytelnych dla amerykańskiego odbiorcy kontekstach. Tworzenie wyimaginowanych straszydeł było i wciąż jest sposobem na poradzenie sobie z codziennymi lękami.
Podczas gdy w kinematografii za oceanem toczyła się brutalna walka z fikcyjnymi potworami, często będącymi metaforą sytuacji w kraju, my woleliśmy wyśmiewać nasze realia, o czym świadczy chociażby fenomen komedii Stanisława Barei. Pojawia się jednak pytanie, czy aby rodzima publiczność nie pragnęła wtedy zrównoważenia satyry poprzez kino grozy? Twierdzącą odpowiedź sugeruje ówczesny sukces "Wilczycy" Marka Piestraka z 1983 roku czy "Medium" Jacka Koprowicza z 1985. Obejrzało je kolejno około 2 mln i ponad 500 tys. widzów, co nawet na obecne standardy stanowi imponujące wyniki.
Niemożliwym jest sprawdzić, czy dzisiaj w nadwiślańskiej rzeczywistości opłaca się tworzyć filmy należące do gatunku. Jeśli wziąć pod uwagę ukrywanie wszelkich elementów fantastycznych obecnych w poszczególnych produkcjach podczas kampanii promocyjnych, słabe wyniki box office’u ("Córki Dancingu" obejrzało w rodzimych kinach 68 444 widzów) wcale nie są miarodajne. Problemem jest więc nie tylko brak materiałów do analizy, ale również nieadekwatność zarobków filmów w stosunku do oczekiwań publiczności. I nie dowiemy się, jak jest naprawdę, dopóki sami nie damy polskiej grozie szansy. Potencjał naszego kraju w tym obszarze jest zauważalny, ale nie do końca dobrze wykorzystywany.

Off i zagranica

Jak na razie dostrzegli go przede wszystkim niezależni reżyserzy i to działający w obszarze kina klasy B. W 1998 roku Roman Nowicki zrealizował enigmatyczny, przeznaczony na rynek wideo horror "Fantom Killer". W czołówce widać jedynie polskie nazwiska, ale już w pierwszej scenie słychać język rosyjski. Kiedy postaci posługują się mową rodzimą, szybko dociera do nas bezsens dialogów, niemających nic wspólnego z angielskimi napisami. Co więcej, wydają się one znajome. I bardzo słusznie, bo sample dźwiękowe zostały ukradzione ze znanych filmów oraz nałożone na nagrane sceny.
Krótkie śledztwo pozwala ustalić, że Roman Nowicki to pseudonim, pod którym ukrył się Trevor Barley, pomysłodawca Eurofestu, czyli festiwalu europejskich filmów grozy. Nie wiadomo, dlaczego Anglik dołożył wszelkich starań, aby zagraniczna publiczność uwierzyła w polskie pochodzenie brutalnego horroru. Być może miało to związek z naszym wizerunkiem za zachodnią granicą. W "Fantom Killer" nadwiślański kraj zamieszkany jest przez perwersyjnych mężczyzn. Zamiast pracować, wolą oni oglądać chodzące w kusych strojach i chętne do ich ściągania kobiety. Bezwstydne bohaterki kuszą swoimi wdziękami, a kiedy odrzucają zaloty protagonisty, ten morduje je w swojej wyobraźni. Co więcej, brak tu infrastruktury miejskiej, bo akcja dzieje się w ascetycznych wnętrzach stacji PKP, posterunku policji, domu jednej z ofiar albo w lesie. Słowem: jesteśmy niebezpieczną prowincją. Produkcja doczekała się trzech, utrzymanych w podobnym tonie kontynuacji, co świadczy o opłacalności takiego podejścia.
Nieco lepiej wypadamy w amerykańsko-polsko-hiszpańskiej "Nawiedzonej Polsce" (Haunted Poland) z 2011 w reżyserii Pau Masó. Film zrealizowany techniką found footage, jest zapisem podróży do Poznania, jaką odbył pewien Amerykanin ze swoją narzeczoną, w celu spotkania z rodziną przyszłej małżonki. Obcokrajowiec musi zmierzyć się z nieznanymi mu zwyczajami, co powoduje powolne popadanie w szaleństwo. Polska jawi się protagoniście jako kraj zacofany i niebezpieczny. Większość akcji rozgrywa się na opuszczonych ulicach albo wiejskich drogach. Wrażenie bycia na prowincji dopełnia mentalność mieszkańców naszego kraju. Bohater zmuszany jest do ciągłego picia, a w oparach alkoholu mają miejsce dziwne wydarzenia. Kiedy jednak zwraca uwagę na niecodzienne sytuacje, dziewczyna uspokaja go, tłumacząc, że u nas to całkowicie normalne. Bardzo ważną rolę odgrywa tu również katolicyzm, będący integralną częścią kultury.

Polska religijność spowodowała, że Jon Knautz w 2010 roku postanowił osadzić u nas akcję swojego horroru "The Shrine". Kanadyjskie lasy udają u reżysera Mazury. Spotkać w nich można stereotypowych mieszkańców polskiej wsi, dla których czas zatrzymał się dawno temu. Żyją odcięci od reszty świata, i kiedy akurat nie uprawiają roli, oddają się modlitwie. Wszyscy są członkami chrześcijańskiej sekty i mordują przyjezdnych. W ten sposób przedstawiono nie tylko obsesyjną wręcz wiarę charakteryzującą nasz naród, ale również ksenofobię.

  Wizerunek Polski w zagranicznych dreszczowcach naszpikowany jest stereotypami oraz przekonaniami dotyczącymi naszego narodu. Bardzo adekwatne wydaje się tutaj powiedzenie, że jak nas widzą, tak nas piszą. Bez wątpienia jednak w sprawnych, twórczych rękach pejzaż położonego nad Wisłą kraju, mógłby się sprawdzić jako teatr budzących grozę wydarzeń. Industrialny pejzaż Łodzi idealnie przecież współgrał z historią opowiedzianą we "Thr3e" Robby’ego Hensona. Potrzeba jednak kogoś, kto będzie wiedział, jak wykorzystać naszą rzeczywistość, abyśmy mogli zaistnieć na horrorowej mapie świata.
Mamy na to duże szanse. Być może fani grozy znajdą powody do dumy, oglądając "Wieżę. Jasny dzień" Jagody Szelc czy "Wilkołaka" Adriana Panka. Pozycją obowiązkową wydaje się również 45-minutowa ekranizacja prozy Stefana Grabińskiego w reżyserii Adama Uryniaka Kochanka Szamoty, nawiązująca do zaginionej produkcji z 1927 roku. Jeszcze nie można mówić o urodzaju, bo przed nami długa i wyboista droga, ale za sprawą młodych twórców pojawia się iskierka nadziei na zmiany w podejściu do filmowego horroru.




Rafał Christ
"Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 75, 2017
  20.02.2018
Polskie horrory: Jeden demon wiosny nie czyni
S-eksmisja z Łąkowej 29
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll