PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BAZA WIEDZY
FABUŁA
czyli druga część historii o miejscach, które można zobaczyć już tylko w polskich filmach
Pierwszą tęczową atrakcją w Warszawie wcale nie była instalacja na Placu Zbawiciela, tylko elewacja PDT-u, zamienionego kilkanaście lat temu na Urząd Skarbowy. Jak wyglądał wcześniej można się dowiedzieć z pierwszej sceny filmu ''Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz'' Stanisława Barei, w której facet na koniu skręca z ulicy Ząbkowskiej w Jagiellońską i przez kilka sekund widać obłą, burą bryłę Praskiego Domu Towarowego. Warszawscy taksówkarze twierdzą, że to jest trudny skręt w lewo, więc duży szacunek dla tego gościa jadącego na oklep w inaugurującej film scenie. Wracając do tęczy – Praga Północ słynie z tolerancji, czasami wystarczy przejść na drugą stronę ulicy i nie ma sprawy. No chyba, że ktoś na Brzeskiej, w dodatku wieczorem, usiłuje przejść między kilkorgiem mężczyzn, mówiąc „przepraszam” – to sam sobie winien. Może ten tęczowy „Pedet” ośmielił artystów i restauratorów, bo w pewnym momencie Praga miała być taką dzielnicą artystyczną, przyozdobioną nocnymi lokalami, w których było gorąco, duszno i wilgotno. W weekend lewobrzeżni balangowicze wpadali do nich jak na nieznane terytorium, za linię wroga, przyjeżdżali, żeby poczuć się jak na Bronksie, chociaż znali go tylko z filmów, w których i tak go nie pokazywano, tylko o nim mówiono. Później knajpy w większości splajtowały, pracownie artystów spłonęły i teraz znowu się mówi o Pradze – „enklawa warszawskiej biedy”.

We wspomnianym filmie Barei jest jeszcze jedna ważna scena, w której widać arcykultową drogerię przy Jagiellońskiej, kilkadziesiąt metrów od wejścia na Bazar Różyckiego. Nie chodzi nawet o jej neonowy szyld, po którym nie został ślad; chodzi o to że w latach 70. i 80. można było tam dostać perfumy – Panią Walewską na przykład albo Brutala dla mężczyzn – a później bardzo popularną wśród kobiet Currarę – dezodorant, który przetrwał do lat 90. I niektóre panie nosiły go w charakterze gazu przeciwko atakującemu w Śródmieściu łomiarzowi. Pachniał trochę jakby goździkami zmieszanymi z czymś kwaśnym. Myślę, że mógł unieszkodliwiać. Do łazienki w każdym razie nie dało się wejść przez godzinę po wyjściu matki do pracy.

Drogerię widać w scenie, w której amant Kwaśniewski, przebiega przez jezdnię, celem wygrania zakładu o to, że uda mu się zaciągnąć do łóżka milicjantkę, która musi go zwinąć za przebieganie, a potem ma dać się ugryźć u w ucho podczas seksu, co rozstrzygnie o zwycięstwie. A może lepiej widać tę drogerię, jak do trójki bohaterów podbiega facet z muszlą sedesową założoną na prawą rękę, przez odpływ, i pyta: „Którędy na dworzec?” i oni mu pokazują dobry kierunek – na Wileński, nie dziwiąc się niczemu, bo są porządnymi Prażanami. 

Żeby przeciwstawić inny model handlu tej drogerii warto przypomnieć ''Pajęczarki'' Barbary Sass. Film z 1993 roku, w którym chyba najlepiej i najpełniej pokazano blaszane szczęki rozrzucone pod Pałacem Kultury. Długo Maria Pakulnis rozmawia z Wojciechem Malajkatem, wędrując śródmiejskim labiryntem metalowych straganów. Z tych szczęk Polacy sprzedawali pirackie kasety, a Rosjanie wszystko, co tylko mieli. Ich kraj zbankrutował i handel w Warszawie grzałkami do butów jakoś ich nie hańbił. Grzałki do butów to były takie metalowe, nagrzewające się stelaże wygięte w łuk. Wkładało się grzałkę do mokrego buta i podłączało do kontaktu. Ryzykowne, ale obuwie nie płonęło, bo ten stelaż był oddzielony od wewnętrznych ścianek drutem amortyzującym. Jedyną wadą tego sprzętu było to, że potem wszystkie buty zasychały w takim samym kształcie przez stelaż amortyzujący i jak rodzina szła na wspólny spacer to wyglądało, jakby urządzali jakiś performance artystyczny albo małą demonstrację solidarności z cywilnymi ofiarami min przeciwpiechotnych.
Rosjanie sprzedawali mnóstwo osobliwych przedmiotów ze szczęk albo wprost ze straganów, powiązanych sznurkami do snopowiązałek. W blaszanych budach były jeszcze military-shopy. Można było dostać kurtkę parkę i amerykańskie buty Jungle z kevlaru, używane podczas inwazji na Wietnam, a także brązowe glany ze świńskiej skóry używane podczas inwazji na Czechosłowację. To oficjalnie, bo ze straganu szła broń nieofensywna; spod niego zaś – śmiercionośna. Podobno można było nawet kupić kałasznikowa z trzema magazynkami, ale to raczej mit. No bo komu w Warszawie w pierwszej połowie lat 90. potrzebny był kałach? I czarne BMW?

Zanim eksplodował kapitalizm i wsypał setki blaszanych szczęk pod Pałac Kultury i Nauki, panował socjalizm. Socjalizm w roku 1981 walczył o przetrwanie bronią śmiercionośną. W ''Rozmowach kontrolowanych'' Sylwestra Chęcińskiego jest kultowa scena kiedy żujący kanapkę zomowiec Ryszard Kotys wyrywa co chwila słuchawkę z ręki Jerzemu Turkowi, żeby wymamlać: „rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana”. I tu trafiamy na warszawski mit – czy była ta budka, w której miały miejsce opisane powyżej żenujące sceny, czy postawiono ją przy Górnośląskiej na Powiślu na potrzeby filmu? Moim zdaniem, istniała zanim powstał film, ale opinie są podzielone. Część mieszkańców Rozbratu twierdzi, że nie było jej tam przed, ani po filmie. Faktycznie, później zniknęła, ale nie ma pewności, że od razu po zakończeniu zdjęć. Teraz w pobliżu miejsca, w którym stała jest tor przeszkód dla deskorolkarzy. Trzeba spytać reżysera albo – dla stuprocentowej pewności – kiboli  Legii, którzy tamtędy co tydzień suną na stadion, pod warunkiem, że akurat nie jest zamknięty ze względu na ich zachowanie.

Bardzo atrakcyjnie udało się zmienić w ciągu kilkunastu lat Pasaż Wiecha – z „bajzlu” w aleję gwiazd. Sukces pionowego startu w górę. Miejsce, o którym wiedziano, że zawsze można tam kupić kompot z używaną  strzykawką w zestawie, zamieniło się w przyjazny spacerniak. Pomiędzy nowymi, równymi płytami chodnikowymi poodsłaniano gwiazdy sławnych aktorów i reżyserów. Najbardziej adekwatna jest chyba ta czcząca Romana Polańskiego z wykutym mottem: „Nic nie jest dla mnie zbyt szokujące”. Wystarczy obejrzeć film Marii Zmarz-Koczanowicz ''Pokolenie 89'', żeby zobaczyć jak to miejsce wyglądało na przełomie systemów. Najzabawniejszym rozwiązaniem architektonicznym były takie charakterystyczne, nisko zawieszone poprzeczki, na które w filmie Zmarz-Koczanowicz wspinają się demonstranci z Pomarańczowej Alternatywy. Widać też sadzawki – główne miejsca handlu i wstrzyknięć. Nikt nie nazywał wtedy tego miejsca inaczej niż „bajzel”. Było, zniknęło, teraz jest aleja gwiazd i wysokie stylowe latarnie, i wejścia do sklepów, i dobrze, że się tam teraz konsumuje co innego niż przed laty.

Nie ma już kąpielisk rzecznych w Warszawie, a były. I na każdej wiślanej plaży koc, „a na kocu książka”, przekonują ci, którzy uważają, że czytelnictwo w Polsce od lat 70. dramatycznie spadło. Głównie statystycy z Biblioteki Narodowej. A plaże były, nie wiadomo skąd to przekonanie, że Wisła jest w Warszawie jak Ganges: łyk Europejczyka zabija, zanurzenie – poważnie upośledza. A kąpieliska po śródmiejskiej i lewej stronie rzeki funkcjonowały świetnie. Tak było jeszcze w połowie lat 70. Potem stawiano tablice zakazujące kąpieli, ale ludzie i tak korzystali z rzeki, mimo, że miasto architektonicznie jest od niej całkowicie odwrócone. Potem za kąpiel w Wiśle zaczęto karać mandatami. W ''Co mi zrobisz jak, mnie złapiesz'', by zakończyć tym filmem, którym zacząłem, trzech milicjantów goni motorówką jednego dzikiego plażowicza-pływaka. I widać jak na dłoni, naturalną, nadwiślańską plażę nie żadną sztuczną „playę” z mułem do kostek. Suma tych zdarzeń może prowadzić do konkluzji, że plotkę o trującej wodzie w Wiśle, nie nadającej się w żadnym wypadku do kąpieli puszczono z samej góry, żeby się ludzie przestraszyli i milicji rzecznej nie zmuszali do nieustannych interwencji. W zasadzie można być więcej niż przekonanym, że właśnie z takim scenariuszem mamy do czynienia.  

Marek Łuszczyna
Magazyn Filmowy SFP, 44/2015
  15.02.2016
fot. Krzysztof Wellman/POLFILM/EAST NEWS
Gorąca przygoda z "Thais" Ryszarda Bera
Mistrzowie Jana Ptaszyna Wróblewskiego
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll