PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Na świecie, szczególnie w kręgu anglosaskim, prawie nie ma dnia, by nie ogłoszono realizacji kolejnej ekranizacji czy adaptacji. Prawa filmowe do nowych tytułów wykupywane są często przed wydawniczą premierą. Polskie kino, tak mocno od zawsze związane z literaturą, na niemal dwadzieścia lat, prawie o niej zapomniało. Na szczęście widać, że od pewnego czasu, coraz wyraźniej wychodzimy z tego impasu.
 Anglosasi – od deszczowego Londynu po słoneczne Hollywood – nie mają wątpliwości: Szekspira można opowiadać tysiąc razy na milion sposobów. Wiernie oryginałowi, nowatorsko, artystycznie, niezależnie, z gwiazdami, przewrotnie. To samo dotyczy Jane Austen, sióstr Brontë, Brama Stokera i wielu innych klasycznych autorów XIX i XX wieku. Po nowe nazwiska – szczególnie te z kręgu literatury masowej, w tym młodzieżowej i świata powieści graficznych, filmowcy sięgają jeszcze chętniej, co owocuje takimi gigantami box office’u (z jakością artystyczną bywa różnie), jak ''Władca pierścieni'', ''Harry Potter'', Saga ''Zmierzch'' czy ''Igrzyska śmierci'' lub ''Avengersi''. Dla Amerykańskiej Akademii Filmowej jedynym problemem z oscarową kategorią scenariusza adaptowanego może być tylko nadmiar kandydatów. Dla wytwórni – kwota, którą przychodzi im zapłacić za prawa do powieści m.in. E.L. James (''Pięćdziesiąt twarzy Greya''), Johna Greena(''Gwiazd naszych wina''), Gillian Flynn (''Zaginiona dziewczyna''), Dennisa Lehane’a (''Rzeka tajemnic'', ''Wyspa tajemnic'', ''Gdzie jesteś, Amando?''), Cormaca McCarthy’ego (''Droga'', ''To nie jest kraj dla starych ludzi'', ''Dziecię boże'', ''Rącze konie'')… Ta lista naprawdę nie ma końca. „To ogromny rynek” – komentuje Borys Lankosz, który z bliska przyjrzał się tej machinie produkcyjnej. „Agenci literaccy bardzo blisko współpracują z filmowymi, studia z wydawnictwami. Nowe książki regularnie sprzedawane są jeszcze na etapie tzw. szczotek, czasami nawet samych pomysłów. Anglosasi kochają opowieści, storytelling – zdolność ich tworzenia i snucia, płynie w ich krwi, jest głęboko osadzona w ich tradycji. Są w tym niekwestionowanymi mistrzami zarówno jeżeli chodzi o pióro, jak i kamerę”.

Polscy filmowcy w stronę słowa
 
Nasza literatura – choć nie posiada aż tak rozbudowanej tradycji, szczególnie powieści popularnej –  też oferuje barwne postaci, wydarzenia, refleksje. Kiedyś polskie kino potrafiło ten potencjał wykorzystać – w bezpośrednich ekranizacjach, ale i jako inspirację.

Telegraficzne przypomnienie. Już same początki X muzy na naszych ziemiach miały bardzo bliski związek z twórczością literacką. Wzorem francuskich twórców nurtu Film d'Art już w latach nastych XX wieku sięgaliśmy po prozę Stefana Żeromskiego (pierwsza adaptacja „Dziejów grzechu” to rok 1911), Henryka Sienkiewicza, Władysława Ludwika Anczyca czy Adama Mickiewicza. Nieco później na ekranach pojawili się: Helena Mniszkówna (''Trędowata'', ''Ordynat Michorowski'', ''Gehenna''), Maria Rodziewiczówna (''Wrzos'') czy Tadeusz Dołęga-Mostowicz (''Prokurator Alicja Horn'', ''Znachor'', ''Profesor Wilczur'', ''Ostatnia brygada'', ''Doktor Murek'').
 
Prawdziwy rozkwit filmowo-literackiej współpracy przyszedł po II wojnie światowej. „Literatura niemal zawsze, szczególnie po wojnie, była paliwem, które napędzało nasze kino” – podkreśla Piotr Kletowski, filmoznawca, adiunkt w Instytucie Studiów Międzykulturowych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Integracja środowisk postępowała bardzo szybko. Z jednej strony wymuszona była systemowo, m.in. przez hasła budowy kina polskiego od zera (w sierpniu 1946 roku Jerzy Bossak pisał przecież, jakże niesprawiedliwie: „W Polsce sztuki filmowej nigdy nie było.”), założenia socrealizmu i polityki PRL-u kolejnych dekad. Z drugiej – postępowała jak najbardziej naturalnie. Artystów zbliżały tragiczne pokoleniowe doświadczenia, inteligenckie korzenie, te same szkoły (m.in. krakowska ASP, z której wywodzili się m.in. Wojciech Jerzy Has i Jerzy Kawalerowicz, również uczniowie Kursu Przeszkolenia Filmowego, którym – po odebraniu Warsztatu Filmowego Młodych Antoniemu Bohdziewiczowi – kierował literaturoznawca Stanisław Furmanik). Chcieli ze sobą pracować.  Wspaniale, choć gorzko, ilustrują to losy noweli filmowej „Robinson warszawski”, którą (jak przypomina na łamach „Historii kina polskiego” Tadeusz Lubelski) jeszcze wiosną 1945 roku spisali, na podstawie rozmów z Władysławem Szpilmanem Czesław Miłosz i Jerzy Andrzejewski. Rok później pianista opublikował swoje wspomnienia najpierw w „Przekroju”, potem w formie książki. Jednocześnie projektem zainteresowało się powołane dekretem z 13 listopada 1945 roku Przedsiębiorstwo Państwowe „Film Polski”. Instytucja ta, niestety, pomysł zniszczyła – przekształcając po prawie pięciu latach w film Miasto nieujarzmione Jerzego Zarzyckiego z jego scenariuszem, napisanym we współpracy z Andrzejewskim, ale już bez Miłosza, który nie zaakceptował narzuconych zmian. ''Pianista'' Romana Polańskiego powstał dopiero w roku 2002. Jednak tu właśnie widać zalążek tego, co w ciągu kolejnych lat stało się głównym motorem i siłą naszego kina.

 Jerzy Zielnik i Wiesława Mazurkiewicz w filmie ''Faraon'', reż.Jerzy Kawalerowicz, fot.Jacek Stachlewski/SF Kadr/Filmoteka Narodowa

Lata świetności - kilka głównych punktów

 
Jeszcze przed 1955 rokiem najzdolniejsi reżyserzy i pisarze, późniejsi mistrzowie, zdołali wyjść poza sztywne ramy narzucane i pilnowane przez powstały po likwidacji Filmu Polskiego – Centralny Urząd Kinematografii. „(…) fabularny punkt wyjścia (dotyczący wojny) był socrealistyczny, ekranowy punkt dojścia wyraźnie socrealizm przekraczał” – pisze Tadeusz Lubelski, wspominając w „Historii kina polskiego” o "Pokoleniu'' (1954) Andrzeja Wajdy na podstawie Bohdana Czeszki i ''Godzinach nadziei'' (1955) Jana Rybkowskiego według Jerzego Pomianowskiego. „(…) Zarazem jednak obydwa utwory były opowiedziane w inny, świeży sposób i – dzięki użytym środkom filmowym – proponowały nowy, kompletnie odległy od socrealizmu obraz świata, otwarty, pełen paradoksów, gotowy na niespodziankę”. 

Jeszcze wcześniejsza współpraca Jerzego Kawalerowicza i Igora Newerlego, zwieńczona filmem "Celuloza" (premiera w 1954), przeszła do historii jako dzieło, które w najwyraźniejszy (w tamtym okresie) sposób przełamało socrealistyczne schematy. Już w roku 1966 w „Kinie”, w artykule „Film i literatura, filmowcy i pisarze”, Bolesław Michałek oceniał je jako „pierwszy symptom” narodzenia związku kina polskiego z literaturą. „Ten pierwszy kontakt polskiego filmu powojennego z dojrzałą literaturą współczesną okazał się zbawienny” – zwracał uwagę krytyk. „(…) sądzę, że zasługa (Kawalerowicza - przyp. red.) polegała na tym, że nie zaadaptował tej powieści, niwelując w niej wszystko, co sprzeczne było z aktualną poetyką filmową, tylko przeciwnie starał się nasycić swój film wszystkimi walorami, które w tym utworze tkwiły. Te wartości przede wszystkim gruntownie odświeżyły polską kinematografię i nadały jej orientację, którą miała odtąd zachować. Jego film zawarł w sobie nieznane dotąd w filmie polskim – a spotykane w literaturze – bogactwo psychologiczne, niejednoznaczności charakterologiczne bohaterów, pewne meandry myślowe, na które dotąd nie było miejsca, wreszcie znakomitą powieściową tkankę obyczajową”.

Drzwi do najwspanialszych polskich adaptacji zostały wyważone. Z hukiem. Marek Hłasko, Jerzy Andrzejewski, Jarosław Iwaszkiewicz, Stanisław Dygat, Jerzy Stefan Stawiński, Aleksander Ścibor-Rylski, Tadeusz Różewicz, Józef Hen, Stanisław Grochowiak, Roman Bratny, Ernest Bryll, wreszcie mistrz Tadeusz Konwicki angażowali się w kinematografię, nie tylko dając jej swój materiał, ale i bezpośrednio uczestnicząc w procesach twórczych – jako spostrzegawczy i wrażliwi na człowieka i historię scenarzyści oraz mądrzy i wychodzący poza własne ego kierownicy literaccy. Bywało, że sami stawali za kamerą, ale najciekawsze dzieła powstawały ze zderzenia języka pióra i kamery. Na tym styku zrodziły się dzieła Hasa, Wajdy, Kawalerowicza, Andrzeja Munka, Jerzego Hoffmana, Janusza Morgensterna, Jerzego Antczaka i wielu innych.

„W tej pogranicznej osmozie dokonywały się niezmiennie ważne procesy zapładniania i dojrzewania polskiej sztuki filmowej” – pisał Michałek w miesiącu premiery ''Faraona", ale te słowa pozostały aktualne jeszcze na wiele lat. „Film polski (…) nie jest bowiem, najogólniej rzecz biorąc, «adaptacją»  polskiej literatury. Jest jej rozwinięciem intelektualnym i estetycznym, jej kontynuacją. Nie jest jej biernym refleksem, korzystał z jej impulsów po to, żeby samemu się przeobrazić i spoważnieć”. Słowo dało naszemu obrazowi genialne indywidualności artystyczne, niewyczerpane źródło pomysłów, także umiejętność mówienia „między kadrami”, ironię. „(…) film polski (lat 60. - przyp. D.R.) przejął od polskiej powojennej literatury coś niezmiernie ważnego, co daleko wybiega poza (…) sprawy estetyczne – znowu przytoczę słowa Michałka. Przyjął moralistyczny ton polskiej literatury, jej ambicje dotknięcia podstawowych spraw moralności indywidualnej, społecznej i narodowej swego czasu”. W takiej perspektywie już tylko krok do – wydawałoby się odległego od powieści – kina moralnego niepokoju.

Filmowo-literacka współpraca lat 50., 60. i 70. XX wieku działa się zresztą wielokierunkowo – zarówno w strefie tworzenia, myśli krytycznej, jak i organizacji. Wkład zespołów filmowych i kierowników literackich pokroju Tadeusza Konwickiego („Kadr”, „Kraj”, „Pryzmat”, „Perspektywa”), Jerzego Stefana Stawińskiego („Kamera”, „Panorama”, „Iluzjon”) czy Stanisława Dygata („Iluzjon”) jest bezcenny.

Wystarczy rzut oka na polską prasę filmową (i nie tylko) tamtego okresu, by odnaleźć całe cykle rozmów z pisarzami, scenarzystami, relacje z corocznych zjazdów filmowców i literatów, sesji dyskusyjnych, ankiety o związkach literatury i filmu, pochwalne lub krytyczne analizy efektów. Temat poruszał nie tylko Michałek, ale i Maria Kornatowska, Tadeusz Sobolewski, Wojciech Wierzewski, Konrad Eberhardt, Jan Olszewski, Aleksander Jackiewicz (także autor książek „Film jako powieść XX wieku”, „Historia literatury w moim kinie” czy „Niebezpieczne związki literatury i filmu”), Barbara Mruklik, Maryla Hopfinger, Marek Hendrykowski. Debata toczyła się nieustannie - do końca lat 70., by później…

Na rozdrożu
 
Spustoszenie, którego stan wojenny dokonał w naszej kinematografii w ogóle – siłą rzeczy – wpłynęło na osłabienie związków literacko-filmowych. Rok 1989 niewiele zmienił. Po niemal dekadzie potyczek politycznych, pojawiły się nowe wyzwania – gospodarcze, społeczne, kulturowe. „Dlaczego literatura zniknęła z ekranu? W okresach świetności polskiego kina wspaniali pisarze dostarczali materiały, które kino mogło przełożyć na swój język” – mówi Piotr Kletowski. „Ta literatura opowiadała, oparta była na dialektycznym konflikcie, miała fabularny kościec, czyli to, co niezbędne kamerze. W roku 1989 wszystko to zniknęło. Pisarze uwolnieni od obowiązku opisywania świata, dali się uwieść innej, własnej rzeczywistości. Konflikt ustąpił miejsca ekwilibrystyce słowa i frazy, bohater – myśli, wyobrażeniu. Zniknęła literatura właściwa kinu. Poniekąd, poza klasyką, nie było czego adaptować”.

„W latach 90. nasza literatura była skoncentrowana na języku, pewnych impresyjnych plamach, które generowały swoje znaczenia i sensy, ale były mozaikowe” – wtóruje Borys Lankosz. „Rzadko zdarzały się solidnie skonstruowane opowieści z początkiem, środkiem i końcem”.

Poza materiałem zabrakło jeszcze ważniejszego elementu: pieniędzy. „Runął wcześniejszy system finansowania kina, a nowy jeszcze się nie ukształtował” – zgadza się Kletowski. „Nigdy tych pieniędzy na kino nie było za wiele, ale teraz zniknęły całkiem. Ciągle żałuję, że nie powstała żadna z dwóch zapowiadanych w latach 90. ekranizacji «Krzyżaków», a wśród przyczyn niepowodzenia był właśnie budżet”.

W latach 80. i 90., pomimo pojedynczych  projektów, także tych, które nasi filmowcy realizowali poza granicami Polski, pomimo pracy Agnieszki Holland (zainteresowanej głównie literaturą obcojęzyczną – ''Europa, Europa'', ''Tajemniczy ogród'', ''Plac Waszyngtona''), Andrzeja Żuławskiego (''Na srebrnym globie'', ''Szamanka'' ze scenariuszem Manueli Gretkowskiej), Jerzego Skolimowskiego ('ཚ Door Key/Ferdydurke''), zawsze wiernemu pisarzom Wajdy (''Wielki Tydzień'' według Andrzejewskiego, ''Panna Nikt'' według Tomasza Tryzny), Mariusza Trelińskiego (''Pożegnanie jesieni'' według Witkacego), Janusza Zaorskiego (''Jezioro bodeńskie'' według Dygata), Andrzeja Domalika (''Zygfryd'' według Iwaszkiewicza), Andrzeja Barańskiego (''Dwa księżyce'' według Marii Kuncewiczowej) czy Jerzego Stuhra (''Spis cudzołożnic'' według Jerzego Pilcha) – ogólna tendencja nie pozostawia żadnych wątpliwości: drogi filmu i literatury rozeszły się. Ze stratą dla wszystkich.

Najbardziej na tej „separacji” ucierpieli sami widzowie, którzy nigdy „książki w kinie” kochać nie przestali. Pokazują to z jednej strony sukcesy frekwencyjne ekranizacji przełomu wieków (''Ogniem i mieczem'', 1999, ''Pan Tadeusz'', 1999,'' Quo Vadis'', 2001, ''W pustyni i w puszczy'', 2001, ''Zemsta'', 2000, ''Przedwiośnie'', 2001 – tzw. kino lektur szkolnych może nie zachwyciło recenzentów, ale ciągle jest w ścisłej czołówce polskiego box office’u ostatniego 25-lecia), z drugiej – pokutujące do dziś utyskiwania na brak ciekawych fabuł, scenariuszy i koncepcji. „Odczepienie się od literatury to też odczepienie się od środowiska, od pisarzy, od kierowników literackich, od osobowości, od wszystkiego, co było paliwem naszego kina w dniach jego świetności” – podkreśla Piotr Kletowski. „To zerwanie nie tylko z książką, ale też z ideami, z zapleczem literackim, które obraz może wzbogacić. Choć, oczywiście, by zbudować tak mocne kino, potrzeba wielkich osobowości, które – w imię filmu – potrafią swoje ego odłożyć na bok. Tadeusz Konwicki miał odwagę podsuwać reżyserom nie swoje, a kolegów teksty. Tymczasem w ostatnich dwóch dekadach aż za często do głosu dochodziło «państwo reżyserów», w którym scenarzystę traktowało się jako zło konieczne, a jako zawód – po macoszemu. A przecież obraz to za mało! Potrzebni są nam tacy ludzie, jak Konwicki, żebyśmy znowu pokazali, że nie musimy tylko naśladować Zachodu, Hollywood, a nasze kino potrafi mówić własnym językiem”.
  
 Małgorzata Drozd i i Beata Tyszkiewicz w filmie ''Dwa Księżyce'', reż.Andrzej Barański, fot. Roman Sumik/Filmoteka Narodowa

Nowa warta

Niezależnie od krytycznego przyjęcia wielkich ekranizacji przełomu wieków, to właśnie od nich można zauważyć pewien powrót filmowców do literackich korzeni. Może jeszcze nie do końca korespondujący z oczekiwaniami widzów i recenzentów (szczególnie tych młodych), nie tak odważny w swoich poszukiwaniach i interpretacji rzeczywistości za pośrednictwem zarówno klasyki, jak i literatury współczesnej, ale przez widzów wypatrywany. W kolejnych latach te nieśmiałe próby „pogodzenia się” zaczęły być zauważalne wśród premier. Powieściowa inspiracja powróciła do łask u twórców starszego i średniego pokolenia. Wojciech Marczewski na podstawie prozy Pawła Huellego nakręcił ''Weisera''  (2000), Ryszard Zatorski – według bestsellera Katarzyny Grocholi''Nigdy w życiu!'' (2004), Robert Gliński – według Güntera Grassa, ze scenariuszem Klausa Richtera, Cezarego Harasimowicza i Pawła Huellego – ''Wróżby kumaka'' (2005), Dariusz Gajewski – według Radka Knappa''Lekcje pana Kuki'' (2007), Jan Jakub Kolski''Pornografię'' (2003) według Witolda Gombrowicza oraz ''Wenecję'' (2010) według Włodzimierza Odojewskiego. Andrzej Wajda przedstawił ''Tatarak'' (2009), w którym prozę Jarosława Iwaszkiewicza połączył z osobistym świadectwem Krystyny Jandy, a później - do prac nad ''Wałęsą. Człowiekiem z nadziei'' (2013) – zaangażował Janusza Głowackiego.

Najważniejsze, że na scenę zaczęły wkraczać nowe nazwiska. Za symboliczną datę przełomu można uznać rok 2009 – premiery wydawałoby się nieadaptowalnej na język kina głośnej powieści Doroty Masłowskiej. ''Wojna polsko-ruska'' daje hasło: sięgajmy po literaturę. ,,Szukajmy” – mówi Xawery Żuławski. Proces rozpoczął się chwilę wcześniej – wraz z Uchwałą o kinematografii i powstaniem PISF, gdy Magdalena Piekorz rozpoczęła współpracę z Wojciechem Kuczokiem (''Pręgi'', 2004, ''Senność'', 2008, ''Zbliżenia'', 2014), ale właśnie w roku 2009 „eksplodował” – po raz pierwszy od lat z tak dużą siłą. ''Wojna polsko-ruska'' trafiła do kin 22 maja 2009, a kilka miesięcy później – po entuzjastycznym przyjęciu w Gdyni, widzowie zobaczyli ''Rewers'' (13 listopada), czyli wspólne dzieło Lankosza i Andrzeja Barta.

Rok później, jesienią, odbył się – pierwszy od dekad – „Okrągły Stół Filmowców i Literatów” w Zegrzu, sfinansowany przez PISF i Studio Munka. „Początkowo wydawało się, że to spotkanie nie spełniło swojego zadania” – wspomina Borys Lankosz. „Środowiska wydawały się dość zantagonizowane. Pisarze zarzucali filmowcom, że ich nie czytają, a filmowcy ripostowali im, że piszą nie dość interesująco. A jednak z tego sprężenia zrodziło się coś pozytywnego. Na pewno dla mnie. Tutaj spotkałem Zygmunta Miłoszewskiego, którego później namówiłem do ekranizacji «Ziarna prawdy», i Joannę Bator – właśnie z żoną (Magdalena Lankosz – przyp. D.R.) skończyliśmy pisać scenariusz do ''Ciemno, prawie noc”.  

W stronę literatury przeć zaczęli również – i to bardzo mocno – młodzi krytycy. Think-tank „Restart polskiego kina” w styczniu 2011 roku ogłosił swój manifest. „Postulujemy – pisali m.in. Błażej Hrapkowicz, Piotr Kletowski, Kaja Klimek, Jakub Majmurek, Piotr Marecki, Jakub Mikurda, Michał Oleszczyk i Michał Zygmunt – powrót do formy! Zwrot literacki! Myślenie zespołowe! Kierownicy literaccy! Producenci kreatywni! Kinofilia! Krytyka towarzysząca! Odwaga artystyczna! Wspólnota myśli twórczej! Otwarcie na teorię! Wiemy, że kino polskie potrafi wiele”. Sygnatariusze, dziś już indywidualnie, ciągle te i inne idee zawarte w manifeście starają się wprowadzać do debaty wokół naszego kina.

Wyzwania
 
Pomimo coraz cieplejszych relacji obu środowisk, nadal jest przed nami wiele wyzwań. „Ciągle brakuje nam kierowników literackich, sprawnych scenarzystów, ludzi, którzy wspieraliby reżyserów, którzy czytać powinni, ale – ze względu na wiele innych zajęć – nie muszą przecież znać wszystkich nowości. Nie muszą tak dobrze operować słowem jak scenarzyści, pisarze” – zwraca uwagę Kletowski, dla którego istotne są również kwestie związane ze szkolnictwem. „Gdy myśli się o rozwoju naszego kina i kultury w ogóle, nie można pominąć edukacji, a polski system pozostawia tu wiele do życzenia. Szkoła oferuje dziś wiedzę powierzchowną, pozbawioną refleksji w głąb. Internet zabił czytelnictwo. Brakuje pracy nad wiedzą kontekstową – za wiele rzeczy opiera się na pourywanych fragmentach, których ani aspirujący reżyser ani odbiorca nie potrafią przekształcić w większą, oryginalną strukturę. Kulturę myśli i lektury zabija już edukacja podstawowa, która przecież winna je kształtować już od bardzo wczesnych etapów”.

„Nasze pokolenie – poza Wajdą najstarsze w kinematografii – było wychowane w tradycji literackiej – przypomina Jacek Bromski, który w 2010 roku (początek zdjęć) sam sięgnął po "Uwikłanie" Zygmunta Miłoszewskiego. „Myśleliśmy literaturą i chcieliśmy przełożyć ją na obraz. Dziś młodzież w ogóle mało czyta, a już na pewno nie odczuwa potrzeby przekładania słowa na język audiowizualny, gdyż od razu obrazem myśli”. „Umiejętności opowiadania historii warto uczyć już od najwcześniejszych lat”- podobną kwestię porusza Lankosz. „W Ameryce dzieciaki już od pierwszej klasy dowiadują się jak konstruować opowieść, zapoznają się z – przystosowanymi do ich percepcji – najważniejszymi dziełami literackimi, a później uczą się precyzyjnego pisania na określoną liczbę słów. Wyobraźnia uruchamiana jest nie tylko przez obraz płynący z ekranu telewizora, ale przez słowo”.

To jeszcze nie wszystkie problemy, z którymi musimy się zmierzyć (nie tylko w odniesieniu do adaptacji). „Nasz rynek filmowy jest za mały, za płytki, budżety za niskie. Najbardziej wartościowe dzieła polskiej literatury już trafiły na ekran, a pieniędzy, by nakręcić je na nowo nie ma, o ile w ogóle byłoby takie zapotrzebowanie widzów. Współczesnej literatury, nadającej się do kina, również jest za mało. Na bieżąco szukam tu czegoś dla siebie i póki co – nie widzę” – podkreśla Jacek Bromski. „Wielu młodych twórców, którzy przynoszą swoje scenariusze do Studia Munka wyraźnie nie wie o czym chce swoje filmy robić. Nie ma prawdziwego konfliktu”.

„Brakuje nam dobrych, zawodowych scenarzystów. Dla wielu osób to bardziej pasja, niż sposób na życie. Wielu kultywuje nieco romantyczny paradygmat tworzenia sztuki pod wpływem natchnień i – jednocześnie – zajmuje się innymi, zarobkowymi zajęciami. Musi – trudno bowiem nazwać scenopisarstwo zajęciem intratnym. Tymczasem dobry materiał wymaga pracy, czasu i warsztatu” – dodaje Lankosz. „Brakuje nam konsekwencji, rzemiosła. Widać to wyraźnie we wnioskach składanych do PISF. Pierwsze strony są obiecujące, a potem... Kursy kreatywnego pisania dopiero się u nas rodzą. Sam zacząłem szukać kontaktu z pisarzami, gdyż jestem przekonany, że nie mam chociażby takiego «słuchu na dialog» jak oni. Mogę skonstruować historię, nawet ją wymyślić, ale to oni budują całe światy, bohaterów”.

„Dopiero wyłaniamy się ze zubożenia postsocjalistycznego – intelektualnego i materialnego” –  zauważa Xawery Żuławski, który ciągle walczy o finansowanie swojej adaptacji „Złego” Leopolda Tymanda. „Bazowanie na PISF jest wygodne, ale może być też ograniczające. Bywa, że proces decyzyjny dusi twórcę i jego dzieło. Brakuje prywatnych producentów, zakochanych w filmowcach, którzy mogliby podjąć większe ryzyko niż komisja ekspercka. W kwestii samych adaptacji, trzeba też pamiętać, że to bardzo trudna forma. Pracując nad, wydawałoby się nieadaptowalną «Wojną…», przebijałem głową mur. Powrót do struktur z lat 60. czy 70. nie jest już możliwy, a współczesne zespoły twórcze można policzyć na palcach jednej dłoni. Udało się coś takiego zbudować Małgośce Szumowskiej. Może uda się innym? Filmy jednego człowieka często już się nie sprawdzają”.
 

Izabella Scorupco w filmie ''Ogniem i mieczem'' reż.Jerzy Hoffman, fot.Zodiak Film Production

Nadzieje

Jednak wola i chęć do „nowego otwarcia” wydają się coraz mocniejsze. Twórców obu środowisk wspierać chcą też wydawnictwa. Jedno działa na tym polu wyjątkowo prężnie - W.A.B. Tutaj rozpoczęła się filmowa droga Grocholi, Kuczoka i Piekorz. Tutaj Maciej Pieprzyca wydał książkę "Chce się żyć", realizując jednocześnie film pod tym samym tytułem. Z tym wydawnictwem związani są również Zygmunt Miłoszewski i Joanna Bator (czyli też Lankosz). „Taka współpraca wiąże się, oczywiście, z pewnymi kwestiami technicznymi, formalnymi, ale zawsze jesteśmy na nią bardzo otwarci. Nasz dział praw autorskich ma zresztą kontakt z producentami i reżyserami, i stara się podpowiadać im pewne tytuły, nowości. Uczestniczymy w festiwalach, chociażby Międzynarodowym Festiwalu Kryminału we Wrocławiu, sami organizujemy spotkania i dyskusje twórców z różnych dziedzin. Byliśmy obecni przy «Okrągłym Stole Filmowców i Literatów». Cieszymy się, gdy nasi autorzy zapraszani są na imprezy filmowe, chociażby do Gdyni. To jest zawsze okazja do wymiany myśli” – odpowiada Edyta Woźnica, dyrektor ds. promocji Grupy Wydawniczej Foksal.
„Pisarze bardzo chętnie widzieliby filmy na podstawie swoich powieści. Wiedzą jak wpływa to na sprzedaż, promocję. Niewielu trzeba by do tego namawiać. Jakiś «problem» leży może bardziej po drugiej stronie, filmowców, którzy albo wolą szukać własnych tematów, albo nie mają wystarczającego kontaktu z literaturą” – kontynuuje Woźnica. „Wierząc w «pracę u podstaw», razem z Wydziałem Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, z pomocą Magdaleny Piekorz i Piotra Kuci, uruchomiliśmy nową inicjatywę. Razem prowadzimy projekt, w ramach którego studenci przygotowują zwiastuny do naszych premier –  zarówno gatunkowych, jak i z literatury pięknej oraz dziecięcej. Dla studentów to szansa na pracę w profesjonalnym środowisku, dla nas na pozyskanie materiału do promocji kolejnych premier. Sytuacja – win-win. Na pewno będziemy tę inicjatywę kontynuować”.

Szybki przegląd planowanych projektów filmowych wskazuje, że coś się zaczęło dziać – nie tylko przy takich małych formach i nie tylko (gdy przypomni się ostatnie sukcesy polskiego kina) na polu produkcji oryginalnych. Lankosz znowu chce pracować z Miłoszewskim. Wojtek Smarzowski, który niedawno (2014) prozę Jerzego Pilcha przekształcił w przebojowe ''Pod Mocnym Aniołem'', kręci ''Wołyń'' według „Nienawiści” Stanisława Srokowskiego. Xawery Żuławski ma gotowy scenariusz „Złego”. Andrzej Żuławski planuje „Kosmos” według Gombrowicza. Sam Gombrowicz powrócić ma również w ''Dziennikach'' w reżyserii Ireneusza Grzyba. Holland zainteresowała się Olgą Tokarczuk (''Pokot'' będzie adaptacją „Prowadź swój pług przez kości umarłych”), Janusz Majewski - „Ekscentrykami” Włodzimierza Kowalewskiego, a Jacek Borcuch - „Morfiną” Szczepana Twardocha. Grzegorz Jarzyna, który dopiero co przedstawił kinomanom ''Między nami dobrze jest'' (premiera w styczniu 2015) według Doroty Masłowskiej, chce teraz przenieść na ekran „Sowę, córkę piekarza” Marka Hłaski. Krzysztof Skonieczny ma połączyć siły z Jakubem Żulczykiem.

„Staramy się pomagać nowemu pokoleniu. Programy Studia Munka i PISF dla debiutantów należą do najprzyjaźniejszych na świecie. Niemal bez ryzyka można nakręcić 30-minutową fabułę, dokument, animację. Rozwiązania systemowe są. Trzeba teraz tylko czekać na rezultaty. Nikogo talentu się nie nauczy” – mówi Jacek Bromski.

„Najwspanialej, gdy dogaduję się ze sobą autorzy z jednego pokolenia. Mam wrażenie i nadzieję, że nowe nazwiska – pisarzy i filmowców – zaczynają dochodzić do głosu. Nowe adaptacje  to – pomimo trudności – kwestia czasu” – podsumowuje Xawery Żuławski. „Ewidentnie zaczynamy przeżywać rozkwit”. To chyba nie tylko nadzieja.


Dagmara Romanowska
Magazyn Filmowy SFP, 44/2015
  29.08.2015
fot. Piotr Bujanowicz/Fabryka Obrazu
Wojaczek, czyli poeci o poecie
Scenograf w nowych dekoracjach.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll