Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Trudno powiedzieć dlaczego w polskich filmach akcja tak często rozgrywa się na kolejowych dworcach. Narzekał na to Krzysztof Kieślowski w swojej autobiografii. „O czym bym nie kręcił, zawsze muszę się użerać na dworcu” – kokietował reżyser najsłynniejszej sceny dworcowej w polskim filmie, tak kluczowej dla kinematografii, że Pociągi pod specjalnym nadzorem Jiříego Menzla wydają się być igraszką. Menzel mógłby się uczyć, albo – powtarzając za Bohumilem Hrabalem – siedzieć w domu na d….
Chodzi naturalnie o pogoń za ostatnim wagonem, o szaleńczy bieg spóźnionego bohatera Przypadku, która to scena jest kluczem do filmu wybitnego, inspirującego później wielokrotnie reżyserów zagranicznych, by wspomnieć tylko Biegnij Lola, biegnijToma Tykwera czy Przypadkową dziewczynę Petera Howitta.
Czasami scen dworcowych ciężko uniknąć. Trudno na przykład mieć pretensje do Antoniego Krauzego, że postanowił kręcić zdjęcia do filmu Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł na stacji Gdynia Stocznia, choć naturalnie to tylko wyjątek potwierdzający regułę, że w kinie straszy to, co niepokazane, zasugerowane ledwie, dotknięte palcem, a nie przeszyte oszczepem. Dobrym przykładem, potwierdzającym tę tezę, jest scena z Upadku Olivera Hirschbiegela, w której trzech młodzieńców z Hitlerjugend ma zamiar bronić jednym działem berlińskiej Unter den Linden. Podchodzi do nich roztrzęsiony starszy mężczyzna i błaga, by dali spokój, tłumaczy, że umrą, bo lada minuta do miasta wjadą sowieckie czołgi. Jest to scena tak sugestywna, tak mrożąca krew w żyłach , że żadnego czołgu rozjeżdżającego małoletnich pokazywać już nie trzeba; wystarczy ta pusta szeroka ulica zakończona działkiem obsadzonym dziećmi.
Bywa że dworce są w polskich filmach trochę na siłę. Dlaczego dwoje bohaterów granych przez Marka Kondrata i Krystynę Jandę w WeiserzeWojciecha Marczewskiego musi się spotykać w ostatniej scenie akurat na dworcu – nie wiem. Jest to dodatkowo miejsce wyjątkowo nieprzychylne – taki wąski, wietrzny wiadukt nad torami, do którego zamontowano wysokie siatki, jakby każdy chciał skakać.
Najważniejszym dworcem-bohaterem w polskim filmie jest bez dwóch zdań warszawski Centralny. Przechodził kinematograficzną metamorfozę wiele razy – wraz ze zmieniającą się opinią na swój temat. Najpierw był miejscem luksusowym, później wprost przeciwnie. Najpierw go z maniakalnym uporem pokazywano, nawet jeśli nie wymagała tego fabuła, później był synonimem narkomanii i wylęgarnią patologii.
On tak naprawdę grał, zanim jeszcze powstał. Grała ta dziura w ziemi z peronami, którą zabudowano potem Centralnym. Najpierw chyba w Ósmym dniu tygodnia Aleksandra Forda, później w Niewinnych czarodziejach Andrzeja Wajdy. Obaj główni bohaterowie filmów szukają w tym wykopie swoich ukochanych kobiet. W ogóle sceny dworcowe w naszych filmach niosą jakąś dozę rozedrgania emocjonalnego, czuć nostalgię, nastój przemijania, zawiedziona miłość ściska serce, wieje wiatr historii (Człowiek z żelaza – Agnieszka spotyka się z Maćkiem). Ogólnie panuje atmosfera pogłębionego reisefieber.
Na Centralnym długo nie było „hardkorowych” scen. Zaczęły się tak naprawdę dopiero w latach 90., kiedy w obronie molocha nie mogła już stanąć cenzura. Zaczęto go pokazywać takim, jakim się stał, albo jeszcze bardziej ponurym. Zastrzyki z heroiny w toaletach, prostytuujący się faceci, to zaczęła być norma, by wspomnieć tylko Porę na czarownice Piotra Łazarkiewicza. Najdalej poszedł chyba Jan Łomnicki w Szczurze z Janem Englertem w roli głównej. Główny bohater, wcześniej biznesmen, ukrywając się przed rosyjską mafią, odkrywa całkiem nieznane podziemne miasto, pełne mieszkańców przypominających bohaterów Mad Maxa. Dowodzi nimi Mariusz Benoit, który już na „dzień dobry” każde wypić Englertowi dwie szklanki denaturatu. Biznesmen się broni po swojemu, mówiąc ze dżentelmeni przed zachodem słońca nie piją, ale herszt podziemnych mieszkańców dworca ma silniejsze argumenty: „Ten dworzec to mój czyściec. Niebo i piekło zarazem” – filozofuje. A widz dowiaduje się, że podziemia Centralnego ciągną się aż do gmachu Komitetu Centralnego na rondzie Charlesa de Gaulle’a.
Na Centralnym powstały setki scen, ciężko je wszystkie wymienić. Najbardziej w pamięć zapada jednak chyba ta Kieślowskiego – z Dekalogu trzy. Wiadomo, specjalista od dworców. Ale w tym miejscu żarty na bok, bo nominowanemu do Oscara reżyserowi wyszło coś niesamowitego: Warszawa Centralna w Bożonarodzeniowy poranek nie straszy, nie kokietuje luksusem, nie narzuca się, jest w jakiś tajemniczy sposób najlepszym miejscem, w którym główna bohaterka wyznaje byłemu kochankowi, że postanowiła popełnić samobójstwo, jeśli nie uda się jej spędzić z nim całej wigilijnej nocy.
Kieślowski miał też osobiste porachunki z Centralnym. Wspominał kiedyś, że po wielogodzinnej podróży, w kilka osób musiał wyładowywać ciężki sprzęt wąskimi drzwiczkami wagonu, a dwóch sokistów, wielkości pancernych szaf, stało i się patrzyło. Kiedy wreszcie zmęczony reżyser usiadł i wziął do ust papierosa, jeden z wielkich podszedł i powiedział: „Wujek, tu jest Centralny, tu nie wolno palić”. „A nic nie robić wolno?” – spytał Kieślowski. Pancerna szafa uśmiechnęła się od ucha do ucha i na pewniaka odparła: „W Polsce nic nie robić zawsze wolno”.
Czasami scen dworcowych ciężko uniknąć. Trudno na przykład mieć pretensje do Antoniego Krauzego, że postanowił kręcić zdjęcia do filmu Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł na stacji Gdynia Stocznia, choć naturalnie to tylko wyjątek potwierdzający regułę, że w kinie straszy to, co niepokazane, zasugerowane ledwie, dotknięte palcem, a nie przeszyte oszczepem. Dobrym przykładem, potwierdzającym tę tezę, jest scena z Upadku Olivera Hirschbiegela, w której trzech młodzieńców z Hitlerjugend ma zamiar bronić jednym działem berlińskiej Unter den Linden. Podchodzi do nich roztrzęsiony starszy mężczyzna i błaga, by dali spokój, tłumaczy, że umrą, bo lada minuta do miasta wjadą sowieckie czołgi. Jest to scena tak sugestywna, tak mrożąca krew w żyłach , że żadnego czołgu rozjeżdżającego małoletnich pokazywać już nie trzeba; wystarczy ta pusta szeroka ulica zakończona działkiem obsadzonym dziećmi.
Bywa że dworce są w polskich filmach trochę na siłę. Dlaczego dwoje bohaterów granych przez Marka Kondrata i Krystynę Jandę w WeiserzeWojciecha Marczewskiego musi się spotykać w ostatniej scenie akurat na dworcu – nie wiem. Jest to dodatkowo miejsce wyjątkowo nieprzychylne – taki wąski, wietrzny wiadukt nad torami, do którego zamontowano wysokie siatki, jakby każdy chciał skakać.
Najważniejszym dworcem-bohaterem w polskim filmie jest bez dwóch zdań warszawski Centralny. Przechodził kinematograficzną metamorfozę wiele razy – wraz ze zmieniającą się opinią na swój temat. Najpierw był miejscem luksusowym, później wprost przeciwnie. Najpierw go z maniakalnym uporem pokazywano, nawet jeśli nie wymagała tego fabuła, później był synonimem narkomanii i wylęgarnią patologii.
On tak naprawdę grał, zanim jeszcze powstał. Grała ta dziura w ziemi z peronami, którą zabudowano potem Centralnym. Najpierw chyba w Ósmym dniu tygodnia Aleksandra Forda, później w Niewinnych czarodziejach Andrzeja Wajdy. Obaj główni bohaterowie filmów szukają w tym wykopie swoich ukochanych kobiet. W ogóle sceny dworcowe w naszych filmach niosą jakąś dozę rozedrgania emocjonalnego, czuć nostalgię, nastój przemijania, zawiedziona miłość ściska serce, wieje wiatr historii (Człowiek z żelaza – Agnieszka spotyka się z Maćkiem). Ogólnie panuje atmosfera pogłębionego reisefieber.
Na Centralnym długo nie było „hardkorowych” scen. Zaczęły się tak naprawdę dopiero w latach 90., kiedy w obronie molocha nie mogła już stanąć cenzura. Zaczęto go pokazywać takim, jakim się stał, albo jeszcze bardziej ponurym. Zastrzyki z heroiny w toaletach, prostytuujący się faceci, to zaczęła być norma, by wspomnieć tylko Porę na czarownice Piotra Łazarkiewicza. Najdalej poszedł chyba Jan Łomnicki w Szczurze z Janem Englertem w roli głównej. Główny bohater, wcześniej biznesmen, ukrywając się przed rosyjską mafią, odkrywa całkiem nieznane podziemne miasto, pełne mieszkańców przypominających bohaterów Mad Maxa. Dowodzi nimi Mariusz Benoit, który już na „dzień dobry” każde wypić Englertowi dwie szklanki denaturatu. Biznesmen się broni po swojemu, mówiąc ze dżentelmeni przed zachodem słońca nie piją, ale herszt podziemnych mieszkańców dworca ma silniejsze argumenty: „Ten dworzec to mój czyściec. Niebo i piekło zarazem” – filozofuje. A widz dowiaduje się, że podziemia Centralnego ciągną się aż do gmachu Komitetu Centralnego na rondzie Charlesa de Gaulle’a.
Na Centralnym powstały setki scen, ciężko je wszystkie wymienić. Najbardziej w pamięć zapada jednak chyba ta Kieślowskiego – z Dekalogu trzy. Wiadomo, specjalista od dworców. Ale w tym miejscu żarty na bok, bo nominowanemu do Oscara reżyserowi wyszło coś niesamowitego: Warszawa Centralna w Bożonarodzeniowy poranek nie straszy, nie kokietuje luksusem, nie narzuca się, jest w jakiś tajemniczy sposób najlepszym miejscem, w którym główna bohaterka wyznaje byłemu kochankowi, że postanowiła popełnić samobójstwo, jeśli nie uda się jej spędzić z nim całej wigilijnej nocy.
Kieślowski miał też osobiste porachunki z Centralnym. Wspominał kiedyś, że po wielogodzinnej podróży, w kilka osób musiał wyładowywać ciężki sprzęt wąskimi drzwiczkami wagonu, a dwóch sokistów, wielkości pancernych szaf, stało i się patrzyło. Kiedy wreszcie zmęczony reżyser usiadł i wziął do ust papierosa, jeden z wielkich podszedł i powiedział: „Wujek, tu jest Centralny, tu nie wolno palić”. „A nic nie robić wolno?” – spytał Kieślowski. Pancerna szafa uśmiechnęła się od ucha do ucha i na pewniaka odparła: „W Polsce nic nie robić zawsze wolno”.
Marek Łuszczyna
Magazyn Filmowy SFP 41/2015
24.04.2015
fot. Romuald Pieńkowski/Filmoteka Narodowa
Radzę drzewa wyspowiadać...
Niewiarygodne przygody polskiego filmu. Zofia
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024