PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BAZA WIEDZY
ORGANIZACJE
Ostatnio często nadużywany przymiotnik „kultowy”, akurat w odniesieniu do tego miejsca, wydaje się jedynie właściwym. Hotel Gdynia to miejsce kultowe! Od kiedy nasz narodowy festiwal filmowy przeniósł się z Gdańska do Gdyni – co roku, na jeden tydzień, hotel ten zamienia się w najbardziej pożądane miejsce pobytu gości.
O pokoje w nim zabiega większość filmowców. Absolutnym polem walki staje się recepcja, gdzie różną formą nacisku i perswazji, stosując czasem przebiegłe fortele, polscy twórcy filmowi usiłują zapewnić sobie pokój z widokiem na morze. A to już opcja, jak wiadomo, nie dla wszystkich, bo hotel ma i drugą stronę, tę „od miasta”, którą równo połowa gości hotelowych musi się zadowolić. Ale i tak, wobec tych, rozsianych po innych przybytkach noclegowych Trójmiasta, czują się zwycięzcami. Śpią w końcu w „Gdyni”! W tym miejscu trzeba oddać ogromne zasługi pewnym wspaniałym damom – Grażynie Olejniczak, dzielnie wspieranej ostatnimi laty przez Maję Gziut (a ponoć jeszcze nowe posiłki dołączyły w tym roku) i Katarzynie Obarek, które od wielu już lat dokonują prawdziwych akrobacji logistycznych i „cudownego rozmnażania” pokoi, by sprostać wymaganiom i oczekiwaniom gości. A niełatwa to praca wie każdy, kto choć raz trafił do recepcji festiwalowej w godzinach szczytu i widział, jakim sytuacjom te bohaterskie kobiety muszą czasem stawić czoła.

Jeszcze do niedawna pamiętający czasy głębokiego PRL-u hotel Gdynia, na jeden tydzień w roku, urasta do pięciogwiazdkowego canneńskiego Carltona. Nawet sopocki Grand nie jest w stanie z nim konkurować, bo choć stylowy i pięknie położony, to nie ma tej podstawowej zalety jaką jest odległość kilkudziesięciu kroków do Teatru Muzycznego – serca festiwalu. No i ta przedziwna aura i klimat jedyny w swoim rodzaju…

Aż trudno uwierzyć, że nadszedł czas podsumowania historii „starego” orbisowskiego hotelu Gdynia. Bo oto jubileuszowa, 40. edycja festiwalu rozpoczyna właśnie erę „nowego” hotelu Mercure Gdynia Centrum. Jednak mimo pełnego liftingu, czy wręcz totalnej metamorfozy, mury hotelu pamiętają bardzo wiele… Rozmaite wydarzenia wzniosłe, poważne fora i konferencje, ale też bankiety otwarcia i zamknięcia festiwalu czy spontaniczne zabawy na kolejnych piętrach nad poziomem morza… Tysiące rozmów i dyskusji o kinie, ale i tańców do białego rana. Powróćmy zatem do orbisowskiego designu, zapachu i atmosfery…

Niektórzy, zaraz po przyjeździe i otrzymaniu wymarzonego pokoju z widokiem na zatokę i dumne żaglowce, zwykle udawali się do hotelowego baru w lobby. Ten bar to też osobna legenda. Zawsze ze specyficznie uprzejmą obsługą pań lub panów w strojach i fryzurach „z epoki”, którzy cały czas trzymając fason, bez problemu np. akceptowali sytuację, gdy na skutek braku czystego szkła – w formie jakiekolwiek (kieliszki, literatki, wysokie szklanki – w późnych godzinach nocnych częsta przypadłość) przechodzili np. na sprzedaż wina „z gwinta” – zaproponowaną w przypływie fantazji przez grupę radosnych filmowców. Widok przekazywanej sobie butelki niczym fajki pokoju prezentował się doprawdy uroczo. Teraz nie ma już śladu po tym drink barze, ale za to pojawił się nowy elegancki bar o nazwie Winestone, którego „winne piwnice” zapewne znacząco opustoszeją w trakcie festiwalowego tygodnia.


Fot. Bartłomiej Tretkowski- Shark Foto Studio/SFP

Z baru było blisko do wind, które podczas festiwalu właściwie nigdy nie miały odpoczynku, nieustannie pokonując monotonną trasę w górę i w dół. Moment krytyczny zawsze zwiastowało hasło: GALA. Tego problemu prawdopodobnie nigdy nie da się rozwiązać. Zmasowane wyjście setek ludzi z hotelu, udających się na galę wręczenia nagród do Teatru Muzycznego – to operacja do przeprowadzenia dla agentów specjalnych. Zbiorowy exodus gości, którzy mieszkają oczywiście na wszystkich możliwych piętrach, zawsze powodował paraliż komunikacyjny. Ale wszyscy przyzwyczajeni do takiej sytuacji zwykle bardziej się z tego powodu uśmiechali niż irytowali. I tak zapewne będzie w tym roku. Taka jazda windą dostarcza zresztą wielu atrakcji towarzyskich i trudno o bardziej integrujące miejsce, gdy na piętrze, dajmy na to jedenastym, wsiada znane małżeństwo aktorskie, na dziesiątym dosiada się wybitny reżyser, dwa pietra niżej pan minister, następnie koledzy producenci, na szóstym znajomy dystrybutor, i jeszcze pędzi, krzycząc: „trzymajcie drzwi!” dyrektor innego festiwalu w Polsce, następnie na piątym krytyk, i gdy już wszyscy myślą, że zaraz wreszcie parter, to jeszcze na trzecim, trzeba jakimś cudem zmieścić cenioną dziennikarkę, i to w rozłożystej sukni. Gdy wreszcie drzwi się otwierają na poziomie zerowym, z impetem wypada mały tłumek nieco pogniecionych, ale przeważnie wesołych gości festiwalu.

Osobny rozdział wart odnotowania to – sala śniadaniowa. Niezapomniane okrągłe stoły, przy których zawsze zasiąść mogło kilkanaście osób, celebrując pierwszy posiłek dnia. I choć oficjalnie śniadania wydawane były zwykle do godziny 10.30, to nikogo nie dziwiło, gdy jeszcze o 13.00 dobiegały śmiechy i dyskusje nad wystygłą co prawda jajecznicą, ale za to przy smakowitym bałtyckim śledziu. Jeśli o jedzeniu mowa, wielu gości zapewne wspomina wyborną pasztetową, której smak i aromat niezawodnie świadczył o uczciwym producencie, który nadal hołduje starym recepturom. Gdy tylko pojawiała się na szwedzkim stole, natychmiast znikała w szalonym tempie, lądując na talerzach wielu zacnych gości. Bardzo miłym zwyczajem, pielęgnowanym przez Leszka Kopcia – dyrektora festiwalu – jest niedzielne (czyli nazajutrz po Gali) śniadanie w hotelu, celebrowane w gronie wszystkich współpracowników zaangażowanych w organizację festiwalu, którzy zapewne dopiero tego dnia mogą w spokoju zjeść pierwszy posiłek bez ściśniętego żołądka. To rodzaj ładnego podziękowania i przypieczętowania faktu przejścia do historii kolejnej edycji festiwalu.

Hotel Gdynia to też zabawy i osławione „Piekiełko”. Jak wieść niesie, ten niemający sobie równego klub, pozostał jedynym nietkniętym elementem dawnego hotelu. I kto wie, czy to właśnie nie z szacunku dla sentymentów filmowców. Bo przecież nie z racji objęcia ochroną przez konserwatora zabytków… „Piekiełko” doczekało się opisu w zeszłorocznym wrześniowym wydaniu „Magazynu…”, jest więc teraz okazja, by odnotować, że imprezowe klimaty nigdy nie dotyczyły tylko „piekielnych” przestrzeni na poziomie minus jeden. Równie wesoło, albo i lepiej, bywało czasem w lobby, w pełnej krasie sinojarzeniowego światła, albo nad ranem przy pierwszych promieniach słońca. Festiwal bowiem miał swój trzyletni epizod późnowiosenny i odbywał się wówczas w majowo-czerwcowym terminie, a nie we wrześniu. Miało to niewątpliwie wpływ na rytm wieczornych zabaw, bo o czwartej nad ranem, kiedy jeszcze przynajmniej pół hotelu nie śpi, okazywało się, że już jest jasno. Tak też było podczas pewnej pamiętnej, spontanicznej imprezy w lobby. Trudno już dociec jaki był początek tej zabawy, ale nagle gruchnęła wieść, że będzie rozgrywany mecz piłki nożnej pomiędzy ekipą festiwalu Camerimage, a drużyną Polski Światłoczułej. Natychmiast znalazło się sporo chętnych, choć niektórzy mieli dylemat po której stronie stanąć, i czyje „barwy klubowe” przyjąć, jako że z równym zapałem kibicują na co dzień zarówno „świętu operatorów” pod wodzą Marka Żydowicza, jak i projektowi Doroty Kędzierzawskiej i Artura Reinhardta. No w każdym razie śmiechu było co niemiara, „zawodnicy” zaczęli się schodzić ubrani w co kto miał sportowego lub zaadaptowanego na sportowe i naprawdę niewiele brakowało, a lobby hotelowe zamieniłoby się w swoisty stadion. W końcu filmowcom wyobraźni nie brakuje… Około trzeciej nad ranem, wrócił jednak głos rozsądku. Okazało się bowiem, że niektórzy goście wyszli z hotelu i zaczęli zwijać murawę spod Teatru Muzycznego z zamiarem przeniesienia jej do hallu. Ta wizja natychmiast na szczęście przywróciła „zawodnikom” trzeźwe myślenie. Ideę meczu odsunięto na bliżej niesprecyzowany termin i goście zgodnie się rozeszli, jedni na kilka godzin snu do swoich pokoi, a inni, jako że zaczęło już świtać, poszli oglądać na plażę wschód słońca.

Opisując legendę hotelu Gdynia, nie sposób nie wspomnieć o odbywających się co roku, w sali Lazurowej, forach Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Zawsze w sobotę kończącą festiwal, w okolicach południa, zbierała się licznie brać filmowa, by omówić najistotniejsze dla środowiska sprawy, podsumować ostatni rok, porozmawiać z zaproszonymi gośćmi, a wielokrotnie byli to ministrowie kultury (wcześniej szefowie Komitetu Kinematografii), dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, prezesi Telewizji Polskiej, wielu tzw. ludzi decyzyjnych.

Temperatura dyskusji na Forum SFP bywa za każdym razem nieco inna, bo i polityka kulturalna, i system legislacyjny istotny dla branży audiowizualnej wciąż się zmieniają, przynosząc rozwiązania dla filmowców korzystne lub wręcz przeciwnie, wymagające ze strony środowiska interwencji, sprzeciwu lub solidarnej walki o prawa twórców. Nawet jakby, jakimś cudem, zabrakło problemów, i okazało się, że żyjemy w raju X muzy, to i tak, członkowie Stowarzyszenia i inni ludzie z branży, tak z przyzwyczajenia, zebraliby się w festiwalową sobotę na dole w „Gdyni”, oczekując kolejnego Forum. To po prostu siła tradycji.

Hotel Gdynia odmłodniał, wypiękniał i co najważniejsze – stoi!!! Ta ostatnia konstatacja nie jest wcale taka od rzeczy, bo przecież wielokrotnie wieszczono zburzenie budynku. Ale widocznie chroni go jakiś „czakram” promieniujący dobrą energią, która niegdyś tak uwiodła filmowców. Wraz z 40. Festiwalem Filmowym w Gdyni, zasłużony hotelowy budynek, w nowym kostiumie a’ la Mercure, w zmienionej scenografii – w sąsiedztwie imponującego Gdyńskiego Centrum Filmowego – rozpoczyna kolejny rozdział w swojej historii. Jubileuszowa edycja festiwalu przyniesie zapewne nowe anegdoty, ale i nowych gości, bo na narodowe święto kina, przyjeżdża przecież kolejne pokolenie twórców…

Julia Michałowska
Magazyn Filmowy SFP, 49/2015
  23.01.2016
fot. Bartłomiej Tretkowski- Shark Foto Studio/SFP
"MISSing Creativity". Z Barbarą Białowąs o sytuacji kobiet filmowców
Mamy już 50 lat!
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll