PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BAZA WIEDZY
ORGANIZACJE
Dla niewtajemniczonych – miejsce niepozorne. Kilkanaście stolików w skromnej sali, bufet raczej niż bar: z pyszną ogórkową, pierogami i schabowym. Wnętrze takie samo od lat – „Trochę jak komar zastygły w bursztynie” – mówi Tadeusz Ross
Ale po co miano by je unowocześniać? Po co pchać do przodu wolniutko sunący się wewnątrz czas? Przekonał się o tym Janusz Głowacki, który dziarskim krokiem wkroczył do Czytelnika w roku 1989, po ośmiu latach nieobecności. Wówczas był już jednym z najbłyskotliwszych autorów wystawianych na Broadwayu i z Nagrodą Guggenheima w kieszeni. Zobaczył go Zygmunt Broniarek i zapytał: -Janusz, robimy jeszcze jedną flaszkę? To ty od tamtego czasu nie wytrzeźwiałeś?-.

Tadeusz Konwicki, fot. Szymon Pulcyn/SFP

Stolik

Ale kawiarnia Czytelnik nie słynie ani z pomidorowej, ani z Janusza Głowackiego (brutalnie konfrontowanego z faktem, że jego międzynarodowa sława omija niektóre miejsca w kraju). Kawiarnia ta słynie z towarzystwa dwóch mężczyzn, przyjaciół, którzy przez czterdzieści lat znajomości siadali przy tym samym stoliku, blisko końca sali, po lewej stronie ostatniej kolumny. Gdyby pozbierać nazwiska wszystkich tych, którzy się przez te cztery dekady do nich dosiedli, powstałby portret zbiorowy ludzi, bez których polska kultura nie mogłaby istnieć. Tysiąc, może dwa tysiące wyjątkowych nazwisk.

Tadeusz Konwicki i Gustaw Holoubek byli najwybitniejsi w swoich dziedzinach. Kiedy ich nazwiska wymieniano razem, natychmiast przed oczami wielu ludzi pojawiała się para lekko ironicznych dowcipnisiów, siedzących w końcu sali kawiarni Czytelnik na Wiejskiej. Wszyscy chcieli zamienić z nimi choćby słowo, pobyć. Dostęp nieograniczony miał do ich stolika chyba tylko Jan Himilsbach, ale on nie pytał, czy można – po prostu wchodził, zamawiał dwieście przy barze i spadał na wolne krzesło z gotową frazą, mającą zalegitymizować jego bezczelne entre. -Panowie poznałem świetną dziewczynę- – powiedział kiedyś. – -Wreszcie- – odparł Holoubek. – -A przyzwoita?- – spytał Konwicki. – -Panowie, przyzwoita, nie oszukuję. Panowie, właśnie po to przychodzę, za stówę tylko-. Goście.

Kawiarnia Czytelnik nigdy nie była miejscem, do którego przychodzili wyłącznie artyści. Jej lokalizacja, bliskość sejmowego hotelu i wielu redakcji, sprawiały, że w lokalu zawsze kłębiło się mnóstwo ludzi związanych z najróżniejszymi środowiskami. Bywało, że kiedy do lokalu przychodził (poseł) Stefan Kisielewski, od razu kierował się do Holoubka i Konwickiego. -Na pewno ten stolik?- – upewniał się autor „Małej Apokalipsy” wskazując głową miejsce zajmowane przez innych posłów „Znaku”. – -Na pewno- – odpowiadał Kisielewski. – -Mam już dosyć tych katolików, a do Wycecha się nie przysiądę. Lubię, ale nie wypada-. Na marginesie: Czesław Wycech był w latach 60. marszałkiem sejmu, który bardzo się jąkał i zasłynął sformułowaniem: -To jest dos... dosss... doskonała ustawa, pokazująca naszą głęboką, mh... mh... nieee... przymuszoną miłość do Związku Radzieckiego-. Jak wspominał Kisiel po latach w„Abecadle” – podobno nawet partyjni nie mogli wytrzymać ze śmiechu.

I w tę mieszaninę komunistów, katolików, alkoholików i artystów, nad głowami których unosił się zdarty głos Jana Himilsbacha, wkraczał czasem pan Wojtek. Postać warszawska, by tak rzec. Ktoś, o kim nikt nic nie wie, ale każdy zna z widzenia. Pan Wojtek śpiewał. Kiedy wchodził i stawał na środku, sala cichła. Niektórzy już wiedzieli, co się zdarzy, inni dopiero zaczynali się dziwić, a zdziwienie to szybko miało się przerodzić w konsternację. Pan Wojtek śpiewał zazwyczaj swoje własne, króciutkie kompozycje, dotyczące tego, co akurat zaobserwował w lokalu. Dziś można powiedzieć, że -freestylował-. -A tu siedzi pan minister, ktoś podłoży mu kanister, pod krzesłoooo- – przeciągał, nie przejmując się, że lekko utracił pod koniec rytm. Króciutkie haiku na temat polityka było zakończone. Odwracał się w stronę baru, zatrzymywał wzrok na legendarnej bufetowej Czytelnika, pani Jadwidze Włodek, i śpiewał: -Jadziaaa nam dogadzaa, są pierogi- – i zanim ktoś zdążył rozstrzygnąć, czy to twierdzenie, czy złożenie zamówienia, odzywał się męski głos Himilsbacha z końca sali: -Są, ale ruskie tylko-.


fot. Szymon Pulcyn/SFP
 
Bufet

Jeśli były -tylko ruskie-, to musiał trafić na zły dzień. W bufecie Czytelnika bowiem zawsze było lepsze zaopatrzenie niż w innych lokalach i sklepach. Nawet w latach 80. Żadna tam lorneta z meduzą i Szlus: upij się chłopie pod galaretkę żelatynową. Nie. I kurczak bywał, zdobny w bukiety surówek z porządną wiejską porcją kartofli, i zupy najprzeróżniejsze, i kompocik, kisielek, kawka, herbatka, a nawet mineralna dla abstynentów.

Zamawiał ją Zenon Kliszko – współodpowiedzialny za mord na gdańskich stoczniowcach w 1970 roku, a także -personalny- prześladowca Stefana Kisielewskiego. Miał jeden słaby punkt, który wieczorami, w Czytelniku, widać było jak na dłoni: ciągnęło go do artystycznego środowiska. Siedział sam przy stoliku i patrzył na dwóch wybitnych artystów, marząc o zaproszeniu. Tu warto by postawić znak zapytania, bo jego wrażliwość na kulturę była kojarzona wyłącznie z gorliwym zaangażowaniem w nagonkę antyinteligencką i  w 1968 roku (zapoczątkowaną zdjęciem z afisza „Dziadów”, w którym to spektaklu siedzą antysemickący przy stoku obok grał legendarną rolę).

Kliszko działania Władysława Gomułki popierał. W końcu problem ten rozwiązała obsługa innej kawiarni – Antycznej na Placu Trzech Krzyży, gdzie dla zakompleksionych dygnitarzy, pragnących towarzystwa artystów, utworzono oddzielną salę, odwiedzaną przez reżimowych pisarzy, m.in. Romana Bratnego. Bratny był w sam raz do takich spotkań, autentycznie w nie wsiąkał, bo gdy po wydaniu "Kolumbów" usłyszał z ust Gomułki słowa: -Mamy nowego Sienkiewicza-, uważał tow. Wiesława za wyrafinowanego znawcę literatury.W Czytelniku pamiętają, jak Kliszko ignorowany przez wszystkich oparł się o bar, na co natychmiast zareagowała pani Jadzia ripostując błyskotliwe: -Nie opieramy się towarzyszu, siadamy-. Znowu – nawet posłowie, ledwo hamowali śmiech.





Janusz Głowacki, fot. Szymon Pulcyn/SFP

Szatnia

6  marca 2008 roku Tadeusz Konwicki usiadł przy stoliku sam. Zamówił kawę, zapalił papierosa. Posiedział chwilę w milczeniu z Henrykiem Berezą, wybitnym krytykiem, redaktorem „Twórczości”. Wstał, oddał filiżankę do bufetu, powiedział: -To by było na tyle- i od tamtej pory na Wiejskiej już się nie pojawił.

Po śmierci Gustawa Holoubka, pisarz postanowił zlikwidować nieformalne, legendarne miejsce spotkań, czyli po prostu przestać bywać. Bo co właściwie mogło trzymać go w Czytelniku poza wielka przyjaźnią, nierozłącznie związaną z ostatnim stolikiem przy lewym filarze? Z całą pewnością nie nowi goście, którzy zaczęli odwiedzać kultową knajpę w minionej dekadzie ze względu na jej mit. W szatni zaroiło się od białych kołnierzyków, pracowników banku przylepionego do ściany plebanii kościoła św. Aleksandra.

-Tłok jest czasami gigantyczny i zaczyna się już w szatni- – mówi Tadeusz Ross. -Niektórzy bywalcy czują się w Czytelniku wciąż dobrze, potrafią zamknąć się we własnym gronie i nie zwracać uwagi na barbarzyńców. Ja nie-. Ciągle wpadają Krystyna Kofta albo Anna Prucnal, występująca przed laty w legendarnym STS-ie. Najwięcej jest jednak biznesmenów, maklerów, sprzedawców i bankowców, którzy swoje barbarzyństwo wyrażają nie tyle w zachowaniu, ile w całkowitym oderwaniu od pewnych nieuchwytnych zasad i obyczajów panujących w Czytelniku. Można by je określić jako umiejętność zawieszania konwenansów, a nawet norm, na rzecz cennej sytuacji, żartu, który– z całą pewnością – nasiąknie eschatologią. Tak było, kiedy Gustaw Holoubek wstał od stolika i wygłosił legendarną frazę: -Nie wiem jak państwo, ale ja wypierdalam-. Była to odpowiedź na słowa Jana Himilsbacha, który zwrócił się do całego stolika słynnych artystów: -Te, inteligencja, wypierdalać-. Barbarzyństwo nowych gości, polega na tym, że dziś Himilsbach zostałby w najlepszym razie zignorowany albo obrażony. A najpewniej – wyprowadzony za ucho.





Marek Łuszczyna
Magazyn Filmowy SFP, 19, 2012
  28.01.2014
Noce i dnie "Kameralnej"
Kieślowski, neaon i złoty kastet. "Mozaika"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll